ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Od domu gajowego droga prowadziła do brzozowego zagajnika, tak pięknego, że
zapierało dech w piersiach.
150
Chłopiec chciał pokazać to miejsce Mihkelowi. Poprzedniego wieczoru
Mardu postanowił, że pokaże 3Vfihkelowi całą Abrukę, niech wie, jak
piękna jest wyspa. Las szumiał, pachniał i śpiewał. Nie było tu jeszcze tak
gorąco i cicho jak w porze sianokosów. Wszystko rosło i kwitło. Wszystkiego tu
było co niemiara: jasnej zieleni, ciemnej zieleni i po prostu zieleni, falami
napływały cierpkie zapachy traw, niepowstrzymanie pięły się w górę
bujnie rozrosłe przydrożne zielska.
Gałęzie jesionów i wiązów splatały się nad głową, chłopiec szedł jakby
przepięknym tunelem i towarzyszył mu zgiełkliwy pisk komarów. Przyspieszył kroku,
by się od nich uwolnić i szybciej dojść na miejsce. Przed nim zabielały już pnie
brzóz, była tam polanka, cudna jak sen na jawie. Gibkie brzozy lękliwie tuliły
się do siebie, ich pnie prawie do samych wierzchołków nie miały gałązek i na
białej korze migotały gorące złociste plamki, liście szeleściły ledwie
dosłyszalnie, dokoła pachniało tylko brzeźniakiem, zapach ten był lekki i trochę
gorzkawy, przypominał posmak soku brzozowego na końcu języka.
- Patrz teraz, patrz powtórzył chłopiec, podnosząc wronę nad głowę. Patrz,
jak tu pięknie. Ale wrona nie podzielała jego zachwytu. Znów wyrwała się z rąk
chłopca na wolność i schowała w paprociach. Mardu musiał się dobrze namęczyć,
zanim udało mu się ją schwytać. Wronie nie podobało się w lesie. Patrzyła
lękliwie, jak jaskrawe światło dnia
151
rysuje na pniach drzew tajemnicze ciepłe wzory, a je żeli gdzieś w lekkim
porywie wiatru drzewa zaskrzy, piały, wrona popadała w przygnębienie i
nastroszona tuliła się do łodyg paproci. Las wydawał jej się ogromny i obcy.
Skoro ci się tu nie podoba, pójdziemy gdzie ??_ dziej! postanowił Mardu i tak
też powiedział Mih-kelowi.
Pójdziemy popatrzeć na byki!
Chłopiec zaniósł wroniaka do zagrody byków.
Do środka oczywiście nie weszli, zatrzymali się przy ogrodzeniu z drutu
kolczastego, naciągniętego w kilka rzędów. Do zagrody ośmielała się wchodzić
tylko sko-tarka Seeni, która opiekowała się bykami; poruszała się tam spokojnie
niczym wśród stada owiec, rozmawiała z bykami, sypała im mąkę mieloną paszę
wieloskładnikową do długich metalowych koryt i nawet drapała niektóre między
rogami. Byki nie bały się Seeni, a Seeni nie bała się byków.
Na pierwszy rzut oka wszystkie byki wydawały się jednakowe. Wielkie, rude,
lśniące od sytości, spoglądały groźnie i tępo. Może w głębi duszy nie były takie
znów złe, ale ich uparcie nastawione rogi i mętne, pełne napięcia oczy sprawiały
groźne wrażenie. Ale przecież na Seeni się nie złościły. Chociaż właśnie na nią
powinny się złościć najbardziej, na widok Seeni powinny były ryć kopytami ziemię
i ryczeć, gdyż Seeni karmiła je i poiła w jednym, jedynym przewrotnym celu: żeby
jak najszybciej i jak najwięcej przybierały na wadze, bo wtedy można je będzie
szybciej odwieźć
152
(jo rzeźni. Byki nie wiedziały, jaki los je czeka i może przez tę nieświadomość,
przez niejasne przeczucie czegoś niedobrego patrzyły na wszystkich tak
niespokojnie i gniewnie swymi nabiegłymi krwią ślepiami. Zimą, jciedy na fermie
krowy cieliły się jedna za drugą, Mardu przychodził do obory i cielęta,
przepychając się w żłobach, myczały czule i cicho i ssały jego palec; wszystkie
wydawały mu się miłe, ale szczególnie lubił głaskać i poić ciepłym mlekiem
byczki; wiedział przecież, że dzieciństwo ich jest krótkie i kończy się dla
wszystkich jednakowo: dwa lata na wypasie u Seeni, a potem z przystani na łodzie
i do rzeźni pod nóż.
Malutkie dwutygodniowe cielęta miały miękką sierść, miękkie ciekawe uszy,
wilgotne nosy i wilgotne oczy i spoglądały czule, nie tak, jak byki w zagrodzie.
Może byki jednak przeczuwały coś złego i dlatego patrzyły tak smętnie, z bólem,
może dlatego od czasu do czasu nastawiały rogi jeden przeciw drugiemu, chrapały
i biły kopytami w ziemię, wyrywając wraz z kępami darni krzaczki jałowca, i
sapały na -widok każdego nieznajomego, który przechodził obok. Długo spoglądały
złym i niezadowolonym wzrokiem za każdym przechodniem, tarły łbami o słup
ogrodzenia i ryczały, jak gdyby chciały zapytać: Za co zgotowano nam taki los?
W stosunku do dzikich zwierząt i ptaków byki zachowywały się jednak inaczej.
Mardu widział kilkakrotnie, jak szpaki przechadzały się po byczych karkach,
wyskubując z nich włoski albo próbując dziobami twardości skóry. Wróble stale
ćwierkały wokół ko-
153
pyt z karmą, nie bojąc się groźnych zwierząt, mogły się trzepotać w mącznym pyle
wprost pod nosem byka i o dziwo, byk nie zlizywał ich swym szorstkim języ. kiem.
Wróble nie bały się byków.
A teraz się okazało, że i wrona się ich nie boi.
Mihkel najpierw oceniał sytuację ze słupa ogrodzenia, kręcił łepkiem i mruczał
coś w swoim języku, ale potem sfrunął ze słupa i wylądował wśród wróbli wprost
na dnie koryta. Wkrótce łapki i pierś miał całe w mące, ale nie zwracał na to
uwagi i zaaferowany, z ważną miną przechadzał się po korycie jak młynarz po
młynie. Kiedy jeden z byków zbliżył się do niego i obwąchał go niebieskawymi
chrapami, wcale się nie przestraszył, popatrzył tylko na byka z ciekawością i
nawet spróbował dziobnąć go w wargę
|
WÄ
tki
|