ďťż

22 Mardu niósł wronę do lasu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Od domu gajowego droga prowadziła do brzozowego zagajnika, tak pięknego, że zapierało dech w piersiach. 150 Chłopiec chciał pokazać to miejsce Mihkelowi. Poprzedniego wieczoru Mardu postanowił, że pokaże 3Vfihkelowi całą Abrukę, niech wie, jak piękna jest wyspa. Las szumiał, pachniał i śpiewał. Nie było tu jeszcze tak gorąco i cicho jak w porze sianokosów. Wszystko rosło i kwitło. Wszystkiego tu było co niemiara: jasnej zieleni, ciemnej zieleni i po prostu zieleni, falami napływały cierpkie zapachy traw, niepowstrzymanie pięły się w górę bujnie rozrosłe przydrożne zielska. Gałęzie jesionów i wiązów splatały się nad głową, chłopiec szedł jakby przepięknym tunelem i towarzyszył mu zgiełkliwy pisk komarów. Przyspieszył kroku, by się od nich uwolnić i szybciej dojść na miejsce. Przed nim zabielały już pnie brzóz, była tam polanka, cudna jak sen na jawie. Gibkie brzozy lękliwie tuliły się do siebie, ich pnie prawie do samych wierzchołków nie miały gałązek i na białej korze migotały gorące złociste plamki, liście szeleściły ledwie dosłyszalnie, dokoła pachniało tylko brzeźniakiem, zapach ten był lekki i trochę gorzkawy, przypominał posmak soku brzozowego na końcu języka. —- Patrz teraz, patrz — powtórzył chłopiec, podnosząc wronę nad głowę. — Patrz, jak tu pięknie. Ale wrona nie podzielała jego zachwytu. Znów wyrwała się z rąk chłopca na wolność i schowała w paprociach. Mardu musiał się dobrze namęczyć, zanim udało mu się ją schwytać. Wronie nie podobało się w lesie. Patrzyła lękliwie, jak jaskrawe światło dnia 151 rysuje na pniach drzew tajemnicze ciepłe wzory, a je„ żeli gdzieś w lekkim porywie wiatru drzewa zaskrzy, piały, wrona popadała w przygnębienie i nastroszona tuliła się do łodyg paproci. Las wydawał jej się ogromny i obcy. Skoro ci się tu nie podoba, pójdziemy gdzie ??_ dziej! postanowił Mardu i tak też powiedział Mih-kelowi. — Pójdziemy popatrzeć na byki! Chłopiec zaniósł wroniaka do zagrody byków. Do środka oczywiście nie weszli, zatrzymali się przy ogrodzeniu z drutu kolczastego, naciągniętego w kilka rzędów. Do zagrody ośmielała się wchodzić tylko sko-tarka Seeni, która opiekowała się bykami; poruszała się tam spokojnie niczym wśród stada owiec, rozmawiała z bykami, sypała im mąkę — mieloną paszę wieloskładnikową — do długich metalowych koryt i nawet drapała niektóre między rogami. Byki nie bały się Seeni, a Seeni nie bała się byków. Na pierwszy rzut oka wszystkie byki wydawały się jednakowe. Wielkie, rude, lśniące od sytości, spoglądały groźnie i tępo. Może w głębi duszy nie były takie znów złe, ale ich uparcie nastawione rogi i mętne, pełne napięcia oczy sprawiały groźne wrażenie. Ale przecież na Seeni się nie złościły. Chociaż właśnie na nią powinny się złościć najbardziej, na widok Seeni powinny były ryć kopytami ziemię i ryczeć, gdyż Seeni karmiła je i poiła w jednym, jedynym przewrotnym celu: żeby jak najszybciej i jak najwięcej przybierały na wadze, bo wtedy można je będzie szybciej odwieźć 152 (jo rzeźni. Byki nie wiedziały, jaki los je czeka i może przez tę nieświadomość, przez niejasne przeczucie czegoś niedobrego patrzyły na wszystkich tak niespokojnie i gniewnie swymi nabiegłymi krwią ślepiami. Zimą, jciedy na fermie krowy cieliły się jedna za drugą, Mardu przychodził do obory i cielęta, przepychając się w żłobach, myczały czule i cicho i ssały jego palec; wszystkie wydawały mu się miłe, ale szczególnie lubił głaskać i poić ciepłym mlekiem byczki; wiedział przecież, że dzieciństwo ich jest krótkie i kończy się dla wszystkich jednakowo: dwa lata na wypasie u Seeni, a potem z przystani na łodzie i do rzeźni pod nóż. Malutkie dwutygodniowe cielęta miały miękką sierść, miękkie ciekawe uszy, wilgotne nosy i wilgotne oczy i spoglądały czule, nie tak, jak byki w zagrodzie. Może byki jednak przeczuwały coś złego i dlatego patrzyły tak smętnie, z bólem, może dlatego od czasu do czasu nastawiały rogi jeden przeciw drugiemu, chrapały i biły kopytami w ziemię, wyrywając wraz z kępami darni krzaczki jałowca, i sapały na -widok każdego nieznajomego, który przechodził obok. Długo spoglądały złym i niezadowolonym wzrokiem za każdym przechodniem, tarły łbami o słup ogrodzenia i ryczały, jak gdyby chciały zapytać: Za co zgotowano nam taki los? W stosunku do dzikich zwierząt i ptaków byki zachowywały się jednak inaczej. Mardu widział kilkakrotnie, jak szpaki przechadzały się po byczych karkach, wyskubując z nich włoski albo próbując dziobami twardości skóry. Wróble stale ćwierkały wokół ko- 153 pyt z karmą, nie bojąc się groźnych zwierząt, mogły się trzepotać w mącznym pyle wprost pod nosem byka i o dziwo, byk nie zlizywał ich swym szorstkim języ. kiem. Wróble nie bały się byków. A teraz się okazało, że i wrona się ich nie boi. Mihkel najpierw oceniał sytuację ze słupa ogrodzenia, kręcił łepkiem i mruczał coś w swoim języku, ale potem sfrunął ze słupa i wylądował wśród wróbli wprost na dnie koryta. Wkrótce łapki i pierś miał całe w mące, ale nie zwracał na to uwagi i zaaferowany, z ważną miną przechadzał się po korycie jak młynarz po młynie. Kiedy jeden z byków zbliżył się do niego i obwąchał go niebieskawymi chrapami, wcale się nie przestraszył, popatrzył tylko na byka z ciekawością i nawet spróbował dziobnąć go w wargę
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.