ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Tu
odbywały się zazwyczaj wojskowe
wiece. Dziś także zwołano tu
ogólne zebranie, by ogłosić
jakiś ważny komunikat.
W lesie było jeszcze dużo nie
pożółkłej zieleni. W głębi
wszystko na razie było świeże i
zielone. Zniżające się
popołudniowe słońce przeszywało
las od tyłu swymi promieniami.
Liście przepuszczały światło i
jarzyły się od spodu zielonym
ogniem butelkowego szkła.
Na otwartej łączce nie opodal
swego archiwum szef łączności
Kamiennodworski palił przejrzane
i niepotrzebne szpargały ze
zdobytej kancelarii pułkowej
Kappela, wraz ze stertami
własnych sprawozdań. Ognisko
rozpalono pod słońce, które
przeświecało przez przejrzyste
płomienie jak przez listowie.
Ognia nie było widać i tylko
rozedrgane, opalizujące niby
mika gorące powietrze,
wskazywało, że coś się tutaj
pali.
Las barwił się tu i ówdzie
rozmaitymi dojrzałymi jagodami:
ozdobnymi gronkami serdecznika,
ceglasto_brunatnym, zwiotczałym
dzikim bzem i mieniącymi się
białomalinowymi kiściami kaliny.
Podzwaniając szklanymi
skrzydełkami, wolno płynęły
powietrzem ważki, cętkowane i
przejrzyste jak ogień i las.
Jurij Andriejewicz od
dzieciństwa lubił las,
prześwietlony wieczorną zorzą. W
takich chwilach zdawało mu się,
jakby i jego przeszywały na
wskroś snopy światła, jakby dar
życia wlewał się strumieniem w
jego pierś, przenikał całą jego
istotę i parą skrzydeł
wydostawał się spod łopatek na
zewnątrz. Ten młodzieńczy
praobraz, który kształtuje się w
każdym człowieku na całe życie i
który wydaje mu się potem jego
wewnętrznym obliczem,
osobowością, odezwał się w duszy
doktora z całą swą pierwotną
siłą i sprawił, że przyroda,
las, wieczorne zorze i wszystko
wokół zaczęło się przeobrażać w
równie pierwotny i uniwersalny
obraz dziewczyny. "Lara!" -
wyszeptał z zamkniętymi oczyma,
zwracając się myślą ku całemu
swemu życiu, całemu bożemu
światu, całej, rozpościerającej
się przed nim, rozświetlonej
słońcem przestrzeni.
Ale zwykła codzienność trwała
nadal, w Rosji była Rewolucja
Październikowa, a on siedział w
niewoli u partyzantów. Zupełnie
sobie tego nie uświadamiając,
doktor podszedł do ogniska, do
Kamiennodworskiego.
- Likwiduje pan kancelarię?
Jeszcze pan wszystkiego nie
spalił?
- Gdzie tam! Wystarczy jeszcze
na długo.
Doktor czubkiem buta trącił i
rozsypał jedną stertę papierów.
Była to sztabowa korespondencja
telegraficzna białych. Przyszło
mu do głowy przypuszczenie, że
może natknie się w tych
papierkach na nazwisko
Rancewicza. Nadzieja okazała się
jednak płonna. Były to
nieciekawe, zeszłoroczne
szyfrowane informacje, pełne
niezrozumiałych skrótów. Na
przykład: "Omsk genkwatnajw
pierwszego kopia Omsk nasztabokr
omskiego mapa czterdzieści
wiorst Jenisejskiego nie
nadesłano." Doktor rozrzucił
nogą drugą kupkę. Wysunęły się z
niej protokoły dawnych zebrań
partyzanckich. Na wierzchu
leżała kartka: "Bardzo pilne.
Urlopy. Ponowne wybory do
komisji rewizyjnej. Bieżące. Z
uwagi na brak dowodów winy
przeciw nauczycielce ze wsi
Ignatodworce, rada wojskowa
stwierdza, że..."
Kamiennodworski wyjął
tymczasem coś z kieszeni, podał
doktorowi i powiedział:
- Oto dyspozycje dla pańskiego
oddziału medycznego na wypadek
wyjścia z obozu. Furmanki z
rodzinami partyzantów są już
blisko. Dziś jeszcze zostaną
uregulowane wszystkie sporne
kwiestie. Lada dzień ruszymy.
Doktor rzucił okiem na papier
i jęknął.
- To mniej, niż dostałem
ostatnim razem. A przybyło tylu
rannych! Lekko ranni pójdą
pieszo, ale tych jest znikoma
liczba. Na czym powiozę ciężko
rannych? A lekarstwa, a sprzęt?
- Jakoś się ścieśnicie. Trzeba
się przystosować do
okoliczności. A teraz inna
sprawa. Mamy do pana prośbę.
Jest tu towarzysz, zahartowany w
bojach, lojalny, oddany sprawie
i świetny żołnierz. Coś się z
nim złego dzieje.
- Pałych? Mówił mi Lajos.
- Tak. Niech pan go zbada
|
WÄ
tki
|