ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zmieszał się.
Nie odparł nic.
Pawłowiprzypomniało się ichpierwsze spotkanie.
Uśmiechnął się ukradkiem.
Pieszazwyczaj poruszał się niemal bezgłośnie, możnago było wziąć za psiegoducha.
A teraz jazgotał jak oszalały, sierść zjeżyłamu się na grzbiecie.
Wdodatku bez żadnej widomej przyczynytego wzburzenia.
Staszek uspokajałpsisko.
Z daleka dobiegły ich okrzyki.
Maciek iAgata machając rękamiprzynaglali do pośpiechu.
Podbiegli do nich.
727.
Zobaczcie!
Co to?
szeptała Agata uczepiwszy się ręki starszejsiostry.
Maciek chciał złapać pasikonika.
I on mu tutajuciekł,i schowałsię.
Izobaczyliśmy ten kamień.
Co to znaczy?
Coto może być?
Pośród gwiaździście rozbiegających się dróg leżał kamień.
Na nimwyryte było oko w trójkącieotoczonympromieniami.
Jawiem!
Ja wiem!
krzyczał Maciek.
To oko lasu.
Nie zawracaj głowy.
I przestań się zachowywać jak dzikolud.
O, tuwidaćjakiś napis.
Trochę zatarty.
Paweł,odsłoń.
Paweł odczytał głośno:
1892-1923.
Tu czuwa duchmój.
Wiktor Stephan 1865-1923.
Nic nie
rozumiem.
Trzymający się dotychczas nieco na uboczu Oskar powiedział:
To był tutejszy leśnik.
Stephan.
Podobno uważał,że nie mapiękniejszego miejsca na świecie ponad te bory.
Spędziłtu całe życie iprosił, aby go tutaj pochowano.
Więc to jest mogiła?
Niezupełnie.
Przepisy zabraniały.
Leży zatem na miejscowymcmentarzu.
Ten głaz to rodzaj pomnika.
A znak?
To jest OkoOpatrzności.
Myślicie, że on tu naprawdę czuwa?
zapytał Macieki obejrzał sięza siebie.
Pomiarkował się i dodał: E, ja tam w takiebujdy nie wierzę.
To dobre dlamałychdzieci.
Kto wieodezwała się Miłka.
Jeżeli człowiek doczegośprzywiążesię całym sercem,to rzeczywiście coś z niego już tam zostanie.
Przecieżżycie to jakby tworzenie.
Z zamysłu powstają rzeczy realne.
Konkrety.
Ja wierzę, że na przykładbudowle, wznoszonew trudzie całegożycia, zachowują coś z osobowości swych twórców, a potem domowników,użytkowników.
Tak samo wiersze.
Żyją własnym, odrębnym życiem.
"Ta kartka wieki tu będzie płakała.
I łez jej stanie" zadeklamował Wojtek patrząc na nią przekornie.
Nie zmieszała się.
I niby ten leśnik zasadził tutaj to wszystko?
z powątpiewaniem
spytała Agata.
Oskar pociągnął ją za rozwichrzoną kitkę, w którą już dawno zamienił
się grzeczny warkoczyk.
Onsię lasemopiekował, rozumiesz?
Chronił najstarsze drzewa,abyśmy mogli cieszyć się ich urodą, sadził młodniki, które są już teraz
128
dużym lasem o tam,spojrzyj.
Wierzył, żeci, którzy przyjdą tupo nim,nie będą gorsi.
A może się mylił?
Przylecą na wycieczkę, rozpalą ognisko,wyrżną parę drzewek, podepczą, poniszczą.
Auuu!
wrzasnęła,wyrwała mu się i uciekła.
Zostaw małą Miłkawzięła goza rękę.
Ona jeszczezdąży dotej wiedzy dorosnąć.
Zobaczysz.
Tymczasem widzę, jak wedwójkę z Maćkiem oblegają wiewiórkę,która im uciekła na sosnę.
Rabuś też ją sumiennie oszczekał, na co odpowiedziała z wysokościwzgardliwymprychaniem.
Ruszyli w dalszą drogę pomiędzy rosnącymi napiachachniewielkimi zagajnikami sosnowymi.
Staszekdocenił pewność, zjaką ich Oskar prowadził.
Sam włóczykij,lubił tę żyłkę u innych.
Dobrą
orientację w terenie.
Umiejętnośćradzenia sobie w każdej sytuacji.
Chciałjakoś wyrazićOskarowiuznanie.
Prowadzisz,jakbyś był u siebie.
W
Oskar się zaśmiał.
Krótkim,urywanym, niewesołym śmiechem.
Wychowałem się w tych stronach.
A nawet dodałmożnapowiedzieć, że się tu urodziłem.
Po raz drugi.
Coon plecie?
Agata szarpnęła siostrę za rękaw.
Można sięurodzićkilka razy?
Nie przeszkadzaj, Agato.
Nieznasz się na tym.
Ty tak zawsze rozżaliła się.
Myślałam, że jesteś z Warszawy?
Miłka spojrzała naniego zciekawością.
Odpowiedział jejbez uśmiechu.
Tak naprawdęto nawet się nie domyślam, skąd jestem.
Znalazłmnie, zagłodzonego i półżywego dzieciaka ojciec Wojtka.
Sam byłwtedyzaledwie kilkunastoletnimchłopcem.
Dogasało powstanie wWarszawie.
Rodzice chyba zginęli.
Nic o nich nie wiem.
Michał zabrałmnie z u^cy, czepiałem się gruzów,nie mógłmnie oderwać.
Nabijali się zniegokoledzy, że dzieciaka sobie w fartuchu przyniósł jak panna.
O ile goznam, to si?
niewiele przejmował tymi docinkami.
Ledwie mnie odchuchał.
,potem jakimś cudem, z narażeniem własnego życia,przemyciłdoKonstancina.
Tutajsię w czasie wojny znajdował dom dlamałych dzieci,sierot wojennych.
Ośrodek ten w końcu lipca ewakuowano do ZalesiaGórnego.
Poinformowanoo tym Michała dopiero na miejscu.
Musieliśmysię tam dostać jak najprędzej.
Przedzieraliśmy się przez lasy, w kierunkuprzeciwnym niż ten,w którym teraz idziemy.
Michał dźwigał dzieciaka tona ręku, to na barana.
Dotarł.
Zarejestrował mnie i wrócił do miasta.
Wiem, że się potem znalazł w obozie w Pruszkowie, skąd uciekł.
I przyszedł
doZalesia.
Po mnie.
Ojciec stracił bliskich wpowstaniupowiedział cicho Wojtek.
Zostałeś mu wtedy tylko ty.
Ja to rozumiem.
Sam bezdomny, troszczył sięo kogoś jeszcze słabszego, jeszcze dotkliwiej osieroconego.
On jak mimówił miał przynajmniej za sobą kilka lat bardzo szczęśliwego
dzieciństwa.
Tobie zabrakłonawet takich wspomnień.
I nicz tych czasów nie zapamiętałeś?
To Miłka.
Pobladła, z
przejęciempatrzyła w twarz Oskara.
Spojrzał na nią.
Potrząsnąłgłową.
Niewiele.
Nic, co by się mogło liczyć.
Niebo całeczerwone.
Nieustanny huk.
Przez wiele lat budziłem się w środku nocy całyzlanypotem,zdawało mi się, że znowu słyszę ten straszny huk
|
WÄ
tki
|