ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie chciał robić ani mówić niczego, co zepsułoby jej spokój. Wystarczyło już samo to, że ją oszukiwał.
Kilka minut później odwróciła głowę. Ona też była spięta. Zdenerwowanie nie minęło.
- Stiwa, rozumiesz, co łączy mnie z moim... opiekunem?
- Tym z daczy? Z tym, który wszędzie za tobą chodzi?
-Tak.
- Chyba czujesz się przy nim swobodnie, tak myślę. Dlaczego? Coś
przeoczyłem?
- Swobodnie... To tylko pozory, Stiwa. Ja się go boję, boję się tego, co
może mi zrobić. Czy ty rozumiesz, co oni mogą mi zrobić, jeśli uznają, że
spotykam się z agentem amerykańskiego wywiadu?
- Wiem. - Czubkami palców dotknął jej zarumienionej twarzy, jej ak
samitnej skóry.
- Chyba nie. Moskwa sprzed sześciu lat i Moskwa dzisiejsza to dwie
różne Moskwy. Nie wyobrażasz sobie tych straszliwych czystek. Nikt
w to nie wierzył! Nikt, kto tu wtedy nie mieszkał, a nawet my, Rosjanie,
nie mogliśmy uwierzyć w to, co się tu działo. I nadal nie wierzymy.
- Jeszcze się nie skończyły?
- Czystki? Nikt tego nie wie. Są jakby mniejsze niż dwa lata temu, ale
nikt nie wie. To potworne, nie wiedzieć. Nie wiedzieć, czy do drzwi puka
sąsiad, czy NKWD. Czy przez telefon znowu nie przekażą ci strasznej
nowiny. Ludzie po prostu znikają. Ot tak, bez wytłumaczenia, bez żadnej
przyczyny, a ich rodziny boją się o tym mówić. A jeśli kogoś zabiorą,
jeśli wyślą go do gułagu albo rozstrzelają, unika się jego bliskich. Ze
strachu, bo mogą cię zarazić, bo tobie też może się to przytrafić. Areszto
wanie w rodzinie jest jak tyfus, jak trąd. Lepiej trzymać się od nich z da
leka. I ciągle powtarzają nam, żeby wystrzegać się obcokrajowców, bo
wszyscy kapitaliści to szpiedzy. Mówiłam ci o tej tancerce, która zaprzy
jaźniła się z Amerykaninem. Wiesz, co robi teraz ta piękna, utalentowana
dziewczyna? Jest w obozie w Tomsku i codziennie wygrzebuje łomem
zamarznięte ekskrementy z wychodka.
- Niewinność to żadna obrona.
- Wiesz, co mówią władze, jeśli uda ci się z nimi porozmawiać? Mó
wią, że tak, oczywiście, będą niewinne ofiary, ale co z tego? Gdzie drwa
rąbią, tam wióry lecą.
Metcalfe zamknął oczy, objął ją i przytulił.
- Nasz sąsiad miał żonę w ciąży. Aresztowali go, nikt nie wie za co.
Zabrali go na Butyrki, oskarżyli o zdradę stanu i dali mu do podpisania
192
dokument, w którym miał przyznać się do winy. Odmówił. Powiedział, że jest niewinny. Przyprowadzili jego żonę. Dwóch go przytrzymało, dwóch innych zaczęło ją bić i kopać. Krzyczała i krzyczała, a on krzyczał, żeby przestali, ale nie chcieli. - Lana z trudem przełknęła ślinę. Miała mokrą twarz, łzy spływały aż na poduszkę. - Urodziła. Tam, podczas tego bicia. Dziecko było martwe.
- Jezus, Lana, proszę...
- Tak więc, mój drogi Stiwa, jeśli zastanawiasz się, co mnie tak odmie
niło, dlaczego jestem taka smutna, to teraz już wiesz. Kiedy ty jeździłeś
po świecie i spotykałeś się z kobietami, ja żyłam tutaj, w moim świecie.
Dlatego muszę być ostrożna.
- Zaopiekuję się tobą- wyszeptał. - Pomogę ci. - I pomyślał: Chryste,
co ja jej robię?
Rozdział 21
Maczku, mój Maczku - zagruchał pieszczotliwie von Schiissler. -Chyba mnie nie słuchasz.
Gadał i gadał bez końca, jak to on, o kłopotach w ambasadzie, o kolegach, którzy nie doceniali jego błyskotliwych pomysłów, o sekretarce, która regularnie spóźniała się do pracy, zwalając winę na metro, chociaż mieszkała ledwie dwie ulice dalej. Jak zwykle była to nudna litania skarg i narzekań o wspólnym mianowniku: żaden z tych maluczkich, kolegów i zwierzchników, nie doceniał jego wielkości. Von Schiissler nigdy nie zdradzał tajemnic zawodowych. Albo był przebieglejszy, niż Lana myślała, albo - co bardziej prawdopodobne - nigdy nie myślał o rzeczach, które nie miały nic wspólnego z jego wielkością.
- Zamyśliłam się - odrzekła. Leżeli na wielkim łożu z baldachimem; von Schiissler kazał przysłać je sobie z Berlina. Teraz sączył koniak, pogryzał marcepana i gadał. Był w jedwabnym szlafroku i (kilka razy miała nieszczęście zerknąć i zobaczyć) nie miał nic pod spodem. Zapach jego ciała - niezbyt dbał o higienę osobistą- był odrażający. Ilekroć się z nim spotykała, zawsze czuła silny ucisk w żołądku, ale tego dnia było gorzej niż zwykle. Bała się chwili, gdy von Schiissler zsunie szlafrok - czuła, że zaraz to zrobi - i rozpocznie się akt płciowy. Akt", pomyślała. Rzeczywiście. Akt" jak w aktorka". Była tym bardziej zdenerwowana, że miała zadanie do wykonania.
193
- Pewnie ćwiczysz w myśli układy taneczne. - Von Schiissler pogła
skał ją po głowie jak ulubionego pieska. - Ale pracę trzeba zostawiać
w pracy, mój Maczku. Łóżko to święta rzecz. Nie powinniśmy kalać go
myślą o pracy
|
WÄ
tki
|