ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zbadanie wszystkich zgromadzonych w podziemiach skarbów jest zajęciem dla wielu, pokoleń. Ci, co je tam ukryli, zapewne mieli mnóstwo czasu na przygotowania* ponieważ pierwsze oznaki nieuchronnej katastrofy pojawiły się na ich słońcu wiele lat przed wybuchem. Zanim nastąpił
koniec, na tę odległą planetę przenieśli _wszystlto, co prag wszelkie owoce swego geniuszu. W nadziei, że ktoś je odna^\\ całkrem o nich nie zapomni. Czy postąpilibyśmy tak samo> zapamiętani w niedoli nie pomyślelibyśmy o przyszłości, które) dane nam było zobaczyć i która .nigdy by się nie stała naszym u<
Żeby tylko mieli trochę więcej czasu! Swobodnie podróżowali rm planetami swego słońca, lecz jeszcze nie nauczyli się pokonywać międ/ gwiezdnej pustki, a do najbliższego układu słonecznego było sto lat świe-s< tlnych. Ale gdyby nawet znali sekret napędu pozaskończonego, mogliby uratować nie więcej niż parę milionów. Może to i lepiej, że tak się stało.
Byli uderzająco podobni do ludzi, o czym świadczą rzeźby, ale nawet bez tego musielibyśmy ich podziwiać i ubolewać nad ich losem. Pozostawili obfitą dokumentację wizualną i urządzenia do jej odtwarzania wraz ze szczegółowymi instrukcjami obrazkowymi, które ułatwiają poznanie ich języka pisanego. Obejrzeliśmy sporą część tego przekazu i po raz pierwszy od sześciu tysięcy lat odżyło ciepło i uroda cywilizacji, która pod wieloma względami przewyższała naszą. Pokazali nam, być może, tylko to, co najlepsze, ale trudno ich za to potępiać. Ich planety były cudowne, a miasta dorównywały elegajicją wszystkiemu, co zbudował człowiek. Oglądaliśmy ich przy pracy i w zabawie, słuchając melodyjnej mowy sprzed wieków, Wciąż mam w oczach pewną scenę: plaża pokryta dziwnie błękitnym piaskiem, a w wodzie grupa rozbawionych dzieci, zupełnie jak na Ziemi. Brzeg porastają osobliwe, przypominające bicze drzewa, na płyciźnie zaś brodzi jakieś, bardzo duże zwierzę, nie zwracając niczyjej uwagi. ' ' -
A na horyzoncie zachodzi ciągle jeszcze ciepłe, przyjazne i życiodajne słonce, które stanie się zdrajcą i unicestwi to bezgrzeszne szczęście.
Może by to nas tak bardzo nie poruszyło, gdybyśmy znajdowali się bliżej domu i nie odczuwali samotności. Wielu z nas widywało już *ruiny dawnych cywilizacji na innych planetach, ale nigdy nie wstrząsnęły nami aż tak głęboko. To była wyjątkowa tragedia. Co innego zginąć w sposób naturalny, jak to się stało z wieloma narodami' i kulturami na Ziemi. Ale żeby ulec tak całkowitej zagładzie w pełnym rozkwicie, u szczytu osiągnięć, w kataklizmie, którego nie przeżył nikt jak można to pogodzić z miłosierdziem bożym?
Moi koledzy zadają mi to pytanie, a ja odpowiadam," jak umiem. Kto wie, może,ty zrobiłbyś to lepiej, ojcze Loyola, jednak w Exercitia Spiritualia nie znalazłem niczego, co.by mi w tym, pomogło. To nie byli źli ludzie i nie wiem, do jakich bogów się modlili, jeżeli w ogóle mieli
jakichś bogów. Ale spojrzałem na nich poprzez wieki i widziałem, jak te wspaniałości, które uchronili resztkami sił, odrodziły się w świetle ich skarlałego słońca. Mogliby nas wiele nauczyć dlaczego ich zniszczono?
Znam odpowiedzi, jakich udzielą moi koledzy, kiedy powrócą na Ziemię. Powiedzą, że wszechświat nie ma ani celu, ani planu, że co roku sto słońc wybucha w naszej galaktyce i dlatego w tej chwili, gdzieś w otchłani kosmosu, ginie jakaś rasa. To, czy za życia istoty te postępowały dobrze, czy źle, w końcu będzie bez znaczenia: nie ma sprawiedliwości bożej, ponieważ nie ma Boga.
Ale oczywiście to, co widzieliśmy, niczego takiego nie dowodzi. Ktokolwiek rozumuje w ten sposób, nie kieruje się logiką, lecz działa pod wpływem emocji. Bóg nie musi usprawiedliwiać swych czynów przed człowiekiem. Ten, Który stworzył wszechświat, może go zniszczyć, kiedy zechce. To pycha, to niemal bluźnierstwo mówić, co Mu wolno robić, a czego nie.
Z tym jeszcze mógłbym się zgodzić, choć tak przykro patrzeć, gdy całe planety ze wszystkimi ich mieszkańcami rzuca się na pastwę ognia. Ale przychodzi taka chwila, kiedy nawet najgłębsza wiara musi się zachwiać, i teraz, spoglądając na leżące przede mną obliczenia, wiem, że w końcu i mnie to spotkało.
Przed dotarciem do mgławicy nie potrafiliśmy ustalić, kiedy nastąpił wybuch. Obecnie, na podstawie obliczeń astronomicznych i dokumentacji znalezionej w skałach jedynej zachowanej planety, mogę to zrobić bardzo dokładnie. Wiem, w którym roku światło tej kolosalnej pożogi dotarło do naszej Ziemi. Wiem, jak wspaniale na rozgwieżdżonym niebie świeciła supernowa, której pozostałości znikają w tej chwili za naszym rozpędzonym statkiem. Wiem, jak błyszczała na wschodzie tuż nad horyzontem, przypominając światło przewodnie o świcie, zanim wstało słońce.
Nie ma żadnych racjonalnych wątpliwości odwieczna tajemnica została ostatecznie rozwiązana. Ale... o, Boże... miałeś przecież do wyboru tyle innych gwiazd. Dlaczego musiałeś spalić właśnie ten lud, żeby płomień jego zagłady mógł stać się symbolem świecącym nad Betlejem?
Przełożył Marek Cegieła
HALO, KTO MÓWI?
Dwieście pięćdziesiąt milionów ludzi w tym samym momencie podniosło słuchawkę telefonu, by przez parę sekund w zdumieniu lub z irytacją trzymać ją-przy uchu. Obudzeni w,środku nocy przypuszczali, że to jakiś daleko mieszkający przyjaciel chce się z nimi połączyć za pośrednictwem satelitarnej sieci telefonicznej, którą z wielką pompą i reklamą oddano poprzedniego dnia do użytku wszystkfcłi mieszkańców Ziemi. Ale nikt się nie zgłaszał
|
WÄ
tki
|