ďťż

Widział, że nawet prawda, kiedy była złośliwa, przeradzała się w nieprawdę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Poeta nie może gardzić swoim krajem, jego kulturą... Czyż miłość do swojego narodu może być „pieczeniarstwem"? Jednak na peryferiach literatury spotykał też innych ludzi, równie mu wstrętnych — byli to ci, co widzieli ratunek tylko w „rosyjskości", przy czym tylko oni, ich zdaniem, mieli na tę „rosyjskość" monopol. Kriwcow był też w innym tak zwanym literackim domu; dekoracje tam były, trzeba przyznać, całkiem odmienne Wszędzie, nawet w przedpokoju, wisiały zabytkowe ikony, okrągłe dzwoneczki, stały kołowrotki zwiezione z różnych wsi, pod węgierską lampą stojącą, na czeskim parkiecie, stał dzwon cerkiewny — symbol wiary 206 prawosławnej. Rozmowa toczyła się przy ziołowej nalewce w pamiętającej czasy Katarzyny kryształowej karafce, ozdobionej inicjałami błogosławionej pamięci Grzegorza Potiomkina Pan tego domu — nostalgiczny eseista pisujący o sponiewieranych tradycjach, z brodą po pas na wzór starowierców, opowiadał, że swego czasu wykonywał za granicą pracę, o której tajemniczym znaczeniu napomknął był mgliście w lirycznej dygresji jednego ze swoich esejów — Korzenny zapach ryzyka. Potem, zdaje się że wskutek pożaru, stracił całe swoje •mienie, powrócił do kraju i przejrzał, zrozumiał bowiem, że jego świętym powołaniem jest „ratowanie Rosji". Wśród ikon na ścianach tego mieszkania jakby przypadkowo trafiały się fragmenty historii nowszej, a więc fotografie Korniłowa, Skobielewa na białym koniu, Mikołaja II przed frontem kawalerów Orderu św. Jerzego, a także Roosevelta, Churchilla i Stalina w Jałcie. Eseista lubił śpiewać przy akompaniamencie gitary: „Lećcie jak orły, sokoły moje...", „I oto wybiera się Oleg, kniaź wieszczy, nieść zemstę zuchwałym Chazarom", oraz inne junackie pieśni, przy czym refren: „A więc za cara, ojczyznę i wiarę... wzniesieni razem okrzyk Ťhurať", brzmiał dość patetycznie, z akcentem uwspółcześniającym, który eseista zwalczał tak zażarcie w swoich artykułach o zuchwałych teatralnych Chazarach. Eseista lubił też wygłaszać toasty za „rosyjskie oficer-stwo" — wygłaszał je na stojąco, trzymając kieliszek w dłoni wyciągniętej na poziomie ramienia i prezentując wspaniałą wojskową postawę, tak kolidującą z jego długachną brodą, która zdawała się być przyklejona — kto wie — czy tnie w okresie „korzennych zapachów". Eseista stroił się w tajemniczość, ale nie zawsze z powodzeniem: przeszkadzało mu i demaskowało wygórowane mniemanie o sobie. Opowiadając, na przykład, Kriwcowowi historię nabycia ikony Mikołaja Cudotwórcy i chwaląc się własnym ^sprytem, przedstawił się w bardzo niekorzystnym świetle. Historia zaś była taka: znalazł tę ikonę w okolicach Wołogdy, w walącej się chacie, gdzie mieszkała samotna staruszka. Nie chciała sprzedać ikony, bo to grzech. No i bez ikony chata nie jest chatą. Wobec tego kupił chatę, wszystkiego za trzy setki — razem z ikoną, rzecz jasna. Stara pojechała gdzieś na Sachalin do swojej 207 wnuczki — żony oficera, spokojna, że ikona została w chacie pradziadów. Eseista ikonę wywiózł, a chatę sprzedał za tysiąc rubli pejzażyście z Moskwy. Tak więc zarobił na Mikołaju Cudotwórcy siedem setek. Kilku poetów, pasących się przy swoim ideologu eseiście, popijało jego naleweczkę i deklamowało wiersze o świętej Rusi — wiersze bez krzty Jesieninowskiej czystości, będące tylko misterną kompozycją górnolotnych, pseudo-narodowych frazesów, z których wyzierała ta sama fanatyczna złość do „zuchwałych Chazarów" — gwałcicieli, hańbieieli, antychrystów, modernistów. Patrząc na Kriwcowa miodowym werbującym wzrokiem, eseista prawił, że lata dwudzieste w sztuce rosyjskiej były orgią modernizmu, deptaniem tradycji, trzydzieste zaś, jak się okazuje, były. odrodzeniem. Teraz jakoby w sztuce znowu rozpanoszyli się ci, których eseista trochę mętnie nazywał „oni". Z jego słów wynikało, że „czas najwyższy ratować siebie, i innych, czas się zespolić". Ale Kriwcow nie miał jakoś ochoty „zespalać się" z takimi jak on. Chciał się zespolić z Puszkinem, z Maja-kowskirn... Ciekawe, że mówiąc o wielkości języka rosyjskiego w taki sposób, jakby on jeden był jego obrońcą, eseista sypał uczonymi terminami: — Metafizyczna spirytuainość nacjonalnych wartości stoi ponad wojującym kosmopolityzmem, przywdziewającym maskę internacjonalizmu. Przymusowa akceleracja historii zniszczyła tradycje. Obce duchowi rosyjskiemu idee zachodnie doprowadziły do bezsensownych kataklizmów społecznych. Chaos industrialny zrodził chaos duszy... Trzeba silnej ręki, żeby bezlitośnie wytrzebić chwasty... Rosja powinna kroczyć drogą oświeconej autokracji w sojuszu z prawosławiem. Działacie na niwie literatury. Musicie się zdeklarować, czy jesteście z nimi, czy z nami... Alternatywy nie ma... Duch rosyjski, jak uczył Leontiew, nie potrzebuje cherlawej demokracji, która tylko demobilizuje człowieka. Ze ściany, obok Mikołaja Cudotwórcy, łypał pijanymi diabelskimi ślepkami Bazyli Rozanow. Zalatywało przesiąkniętym naftaliną hasłem Pobiedonoscewa: „Sa-mowładztwo, prawosławie, ludowość", mieszanką mo-narchizmu i jego współczesnej odmiany. „Skąd się to wzięło? — myślał Kriwcow., — Jakież to wszystko dalekie od prawdziwego życia narodu, cho- ciaż niby utożsamia się z narodem. Po co Rosjaninowi narodowa buta, ciasnota myślenia? To też swoiste gwałcenie tradycji. Rosyjska prawdziwa inteligencja nigdy taka nie była..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.