ďťż

W każdym razie wymiana odbywała się nader skomplikowaną drogą, poprzez zaufanego człowieka dziadka, który mieszkał we wsi Pietrowka, siedem kilometrów od cmentarza...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie mogę oczywiście twierdzić tego na pewno, ale myślę, a nawet jestem przekonany, iż miało to jakiś związek z nieślubnym synem dziadka, może to właśnie on był tym zaufanym człowiekiem. Nie było przecież przypadkiem, że ten ktoś pochodził z Pietrowki! Ale ponieważ nie mam na to żadnych dowodów, będziemy go nazywali po prostu zaufanym człowiekiem dziadka. Człowiek ten kupował broń w mieście, jakiś żołnierz niemiecki widać nie potrafił się oprzeć pokusie złota. Ale złota było niewiele i broni też niewiele. Najcenniejsze były cztery niemieckie automaty typu „Schmeisser”, bardzo dobre automaty, lekkie, zamiast naszego dysku miały magazynek na trzydzieści dwa pociski, poza tym trochę karabinów, pistoletów, granatów na długim trzonku... To mało do prowadzenia wojny z Hitlerem, ale jednak ten sprzęt odegrał decydującą rolę: dzięki niemu właśnie chłopcy nauczyli się posługiwać bronią. Nie mieli przecież pojęcia, jak się jej używa... Pocisk do łódki nabojowej? A co dalej? Co to za liczby: sto metrów, dwieście, trzysta? Co to jest? Komora nabojowa? A to? A jeżeli broń się zatnie? Jak należy rzucać granatem, żeby samemu nie zostać ranionym odłamkami? Wujek Grisza przychodził trzeci i czwarty raz, pokazywał, uczył swoich synów Benka i Edika, moją siostrę Dinę, a oni z kolei uczyli następnych. Opór zaczyna się od dnia, w którym człowiek bierze broń do ręki. Pierwszą broń zdobył dziadek. Niewiele jej było. Ale bez niej ludzie byliby bezradni wtedy, kiedy dostała się w ich ręce duża ilość broni. Policjanci oczywiście domyślali się, że dziadek przeprowadza na cmentarzu jakiś handel wymienny. Samogon, słonina, chleb - przecież nie przynosi tego z getta, gdzie już dawno zjedzono wszystkie psy i koty, wódkę i zakąskę przynoszą mu tutaj w nocy, kupuje je albo wymienia, a więc oznacza to, że ma jakieś pieniądze i rzeczy. Policjantom nawet do głowy nie przyszło, że staruszek nabywa broń. Żarcie gromadzi, bydlę jedno, i to dużo żarcia, jeżeli im odpala taką dolę. Calutki dzień pilnują tych żydowskich chabet, może zamiast nieboszczyków tamci przynoszą w trumnach jakieś łachy, chociaż nie, nieboszczyków wyjmują, zdejmują z nich całun i składają ciało do dołu, mamroczą coś po swojemu i zasypują ziemią; nieboszczycy są nadzy, taki jest rozkaz komendanta. Ale przecież to wszystko nie bierze się z powietrza, to nie manna niebieska. Choć pijacy i łotry, liczyć umieli dobrze; Morkowski - agent ubezpieczeniowy, Chlupa - felczer weterynarii, ludzie niegłupi, poszli po rozum do głowy i doszli do wniosku, że jeżeli stary im daje takie łapówy, to ile musi wysyłać swoim Żydom, ile za to płaci i czym płaci? Należało się tego spodziewać. Wiecie, że dzban póty wodę nosi, póki się ucho nie urwie... I nie można mieć do dziadka żadnych pretensji, nigdy bowiem nie popełnił błędu, ale sytuacja przerastała jego możliwości. Może wyczuł, że policjanci coś podejrzewają, zawsze czuł takie rzeczy przez skórę, ale policjanci też byli nie w ciemię bici, szczwane lisy, oszukali dziadka, wyprowadzili go w pole. Wieczorem, jak zawsze, odeszli jakoby do miasta. Ale nie uszli daleko. Przyczaili się, odczekali, aż w nocy dziadek wyszedł ze stróżówki i skierował się do lasu. Policjanci za nim... Dziadek jednak coś wyczuł, może usłyszał kroki, trzask gałązek, zatrzymał się, zaczął nasłuchiwać, oni też się zatrzymali, przyczaili. Dziadek postał chwilę, znowu ruszył przed siebie, ale teraz widocznie już wiedział, że go śledzą, więc zawrócił i ruszył z powrotem. Policjanci zastąpili mu drogę... Co tam naprawdę zaszło, nie mogę powiedzieć. Dotarł do mnie opis tej sceny, ale czy odpowiada prawdzie, tego nie wiem... Policjanci obszukali dziadka, ale niczego przy nim nie znaleźli. Zanotujmy ten fakt: dziadek szedł po broń, ale nie miał przy sobie zapłaty. Wszystko zostało zapłacone z góry: wszystkie zgromadzone pieniądze, kosztowności i złoto natychmiast przekazał swojemu zaufanemu człowiekowi. I słusznie postąpił. No bo gdzie miałby to przechowywać, jak po trochu wynosić z getta? Im dłużej ukrywasz, tym częściej wynosisz, a więc łatwiej wpadniesz. Dziadek oddał wszystko swojemu człowiekowi w Pietrowce, we wsi kosztowności były bezpieczne, w każdym razie bezpieczniejsze niż w getcie. Jak bardzo dziadek musiał ufać temu człowiekowi, jeżeli złożył w jego ręce los getta! To jest właśnie drugi powód przemawiający za tym, że owym zaufanym człowiekiem był jego syn
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.