ďťż

Tsinką przyglądała się jej bacznie i podejrzliwie, czego się zresztą można było spodziewać...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– Nie ucieszyła cię decyzja króla o pozostawieniu Mithrilowej Hali krasnoludom – oznajmiła krótko drowka. – Nie mnie kwestionować decyzje Tego, Który Jest Gruumshem. – Doprawdy? Czyżby wolą Gruumsha było zostawić krasno ludy w spokoju? Jestem zaskoczona. Tsinka skrzywiła się w milczącej frustracji i Kaer’lic już wiedziała, że trafiła w czuły punkt. – Często dzieje się tak, że kiedy zdobywca odnosi wielkie sukcesy, zaczyna się bać – wyjaśniła Kaer’lic. – Nagle ma zbyt wiele do stracenia. – Ten, Który Jest Gruumshem nie boi się niczego! – skrzeknęła gwałtownie szamanka. Kaer’lic skwitowała to kiwnięciem głowy. – Lecz zapewne trzeba będzie czegoś więcej niż upomnień Tsinki, aby wypełnił wolę Gruumsha. Szamanka spojrzała na nią ze zdziwieniem. Kaer’lic sięgnęła do pasa, uśmiechając się krzywo, i podała szamance na dłoni niewielką spinkę w kształcie pająka. – To do spinania pasów zbroi – wyjaśniła. Tsinka spojrzała na to z mieszanką ciekawości i strachu. – Weź ją – powiedziała Kaer’lic. – Zepnij tym sobie płaszcz, albo tylko przyłóż do ciała. Wtedy zrozumiesz. Szamanka wzięła broszę i przycisnęła do siebie, a wtedy Kaer’lic cicho wyszeptała słowo uwalniające zaklęcia ukryte w przedmiocie. Oczy Tsinki rozszerzyły się, gdy poczuła przypływ siły i odwagi. Zamknęła oczy i rozkoszowała się ciepłem przedmiotu; Kaer’lic wykorzystała ten moment, by rzucić na nią następny czar – zaklęcie przyjaźni, które sprawiło, że szamanka całkiem się rozluźniła. – Błogosławieństwo Pani Lolth – wyjaśniła drowka. – Tej, która chciałaby zobaczyć krasnoludy opuszczające Mithrilową Halę. Tsinka odsunęła od siebie zapinkę i popatrzyła na nią ze zdziwieniem. – To ma skłonić Tego, Który Jest Gruumshem do zawrócenia ku krasnoludzkim halom? – Tylko to? Oczywiście, że nie. Ale mam ich wiele. Będziemy wspólnie go do tego nakłaniać; obie wiemy, że największe zwycięstwa króla Oboluda są jeszcze przed nim. Przez jakiś czas szamanka przyglądała się broszy szklistym wzrokiem. A potem z szerokim uśmiechem spojrzała na swoją najlepszą przyjaciółkę. Kaer’lic bardzo się starała, by jej uśmiech był przyjazny, nie pełen wyższości. Drowka nie przejmowała się tym jednak zbytnio, gdyż Tsinka uważała ją za osobę godną zaufania i była przekonana, że Kaer’lic to jej nowa najlepsza przyjaciółka. Drowia kapłanka była bardzo ciekawa, jak też Obould przyjmie taką przyjaźń. * * * Ściany Mithrilowej Hali zdawały się naciskać na niego mocniej niż kiedykolwiek. Rankiem przybyli Ivan i Pikel z wieściami o Delly i Drizzcie, co sprawiło, że w potężnym mężczyźnie konflikt emocji wybuchł z nową siłą. Wulfgar siedział w świetle świec, opierając się plecami o kamienną ścianę, i wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, wspominając wydarzenia poprzednich miesięcy. Powtarzał sobie ostatnią rozmowę z Delly, oglądał ją teraz w świetle jej desperacji. Jak mógł to przeoczyć, jak mógł nie dostrzec tak wyraźnego wołania o pomoc? Mógł się tylko skrzywić, kiedy przypomniał sobie własne odpowiedzi na jej prośby, aby udali się do Silverymoon albo któregoś z wielkich miast. Tylko pomniejszał jej uczucia, zbywał je obietnicami późniejszego odpoczynku. – Nie możesz się za to winić – powiedziała Catti-brie z drugiego końca pokoju, wyrywając go z rozmyślań. – Nie chciała tu zostać – odparł. Catti-brie podeszła i usiadła obok niego na łóżku. – Nie chciała też uciec w dzikie tereny, zamieszkałe przez orki. To miecz. Ja również głupio zrobiłam, zostawiając go na wierzchu, tak że mógł kogoś skusić. – Delly chciała odejść – odparł z naciskiem Wulfgar. – Nie mogła już znieść ciemnych, krasnoludzkich tuneli. Przybyła tu z nadzieją na lepsze życie, a znalazła... – urwał i westchnął ciężko. – Postanowiła przekroczyć rzekę, wraz z resztą ludzi. Zabrała ze sobą twoje dziecko. – Colson była tak samo moim dzieckiem, jak i jej. Miała do niej takie samo prawo. Zabrała Colson, gdyż uważała, że to będzie dla niej najlepsze; co do tego nie mam wątpliwości. Catti-brie położyła dłoń na ramieniu Wulfgara. Nie wyrywał się. – Drizzt żyje – powiedział, spoglądając jej w oczy i usiłując się uśmiechnąć. – To z kolei dobra wiadomość tego dnia. Uścisnęła go za ramię i również się uśmiechnęła. Wulfgar czuł, że kobieta nie wie, jak odpowiedzieć. Nie wiedziała, co powiedzieć ani co zrobić. Dzięki jednemu zdaniu krasnoluda on stracił Delly, a ona odnalazła Drizzta! Żal, współczucie, nadzieja i ulga mieszały się wewnątrz niej tak samo jak w nim; obawiała się, że jeśli to przechyli się w stronę rzeczy dobrych, będzie lekceważeniem jego tragedii i oznaką braku szacunku. Troska o jego uczucia przypomniała Wulfgarowi, jak wielką jest jego przyjaciółką. Przykrył jej dłoń swoją, uścisnął, uśmiechnął się bardziej szczerze i pokiwał głową. – Drizzt odnajdzie i zabije Oboulda – powiedział z nową siłą w głosie. – A potem wróci do nas, tu, gdzie jego miejsce. – A my znajdziemy Colson – odparła Catti-brie. Wulfgar wziął głęboki oddech, potrzebując uspokojenia. Cała Mithrilowa Hala szukała dziecka w nadziei, że Delly nie zabrała go ze sobą. Krasnoludy zeszły aż nad Surbrin, nie bacząc na ulewny, lodowaty deszcz, usiłując dowiedzieć się czegoś od przewoźników na promie. – Wkrótce pogoda się zmieni – powiedziała Catti-brie. – Wtedy znajdziemy twoją córeczkę. – I Drizzta – dodał Wulfgar. Catti-brie uśmiechnęła się i lekko wzruszyła ramionami. – Jak go znam, prędzej on znajdzie nas
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.