ďťż

Suka krwawi, leci z niej cuchnąca mieszanina odchodów i starej krwi, ciało nie będzie już dłużej udawać, że jest cudownym, doskonałym, zamkniętym mechanizmem, punktualnym,...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jest dziurawą torebką, grudką materii pozwijanej w labirynty jelit, w kłębki czerwonych nici, w siatki przewodów, które podtrzymują spęczniałe tkanki. Och, Ina. Idzie wydaje się, jakby suka odsuwała się od siebie samej, czując smród, jakby było jej wstyd i wzrokiem pełnym poczucia winy patrzy na szarą, poplamioną teraz spódnicę. Ida głaszcze ją po głowie i pies podnosi na nią wzrok, patrzy przez chwilę w oczy, wydaje jej się, że tamta mówi: „No widzisz, no widzisz, tak to właśnie jest". Ale Idzie nie podoba się ta konstatacja. Rozgląda się po kuchni, bo przecież widziała, jak Olga robiła zastrzyki, musiały być jakieś uśmierzające, przeciwbólowe, przeciwkrwotoczne, witaminy, sól fizjologiczna, antybiotyki. Szuka wzrokiem strzykawki i fiolek, ale z rozpaczą myśli, że przecież nie umiałaby dać zastrzyku, przebić skóry ostrą igłą i siłą wpuścić w to małe ciało obcy płyn. Umiałaby? Otwiera szafki, sprawdza szuflady w kredensie, zagląda do słoiczków i blaszanych pudełek. Ileż tego zgromadzili ci staruszkowie! Znajduje wyblakłe torebki z nasionami bobu, nawinięte na kawałki drewna nici, pojedyncze guziki, tasiemki na szpul- 107 kach, puste wkłady do długopisów, tekturowe bilety sprzed lat, z dziurką pośrodku. Kupa śmieci. Potem nagle zatrzymuje się w tym szukaniu, nieruchomieje i zaczyna od początku, ale teraz powoli, systematycznie otwiera szafki, szafy i kredensy i widzi, że wszystko jest stare i musi być w tym jakieś oszustwo: poza śmieciami nie ma tam nic przydatnego, nic, co byłoby używane, i że w gruncie rzeczy szafki i szuflady są puste. Otwiera puszki i na dnie znajduje pojedyncze listki -herbaty, ziarenka kawy, zwietrzałe i szare, okruszki chleba pokrywa zielona, zeschła pleśń. Nóż porośnięty jest warstwą czerwonej rdzy, wyszczerbiony kubek jest czarny od osadu. Ida zaczyna dygotać, robi jej się zimno. Ma wrażenie, że na jej skórze osiadła zimna mżawka. Wygasło w piecu. Nie podnosząc się z kolan, sunie po podłodze do kojca suki. Wkłada dłoń pod głowę -zwierzęcia, czuje jej ciężar. Suka oddycha dziwnie, z przerwami, jakby jeden oddech starczał jej teraz na dłużej. Tak jest dobrze. Czy zawsze trzeba coś robić, czy nie może być tak, jak jest? Co było potem? Przypomina sobie: — Autokar zajeżdża pod pensjonat. Przed wojną należał do rodziny Ingrid, ona też się tu urodziła. Teraz dzierżawi dom od gminy. Jest wysoka i dobrze zbudowana, ma jasną, pastelową twarz i bladoniebieskie oczy. Dwa psy mają kolor jej skóry — jasne, kremowe, jak nie dopieczone herbatniki. Leżą w holu na kanapie. Ida dobrze je zna — 108 nigdy nie słyszała, żeby szczekały. Za to Ingrid krzyczy do nich „raus!", jak tyłko próbują wejść do do-fliu ubłocone. Ingrid nosi zawsze gumowce albo buty do konnej jazdy i jej kroki są dobrze słyszałne na kamiennych podłogach całego parteru. Wita ich wylewnie, a jej twarz pokrywa rumieniec, jak u małej dziewczynki. Na stole w jadalni już czeka na nich kolacja, płonie ogień w kominku. Wycieczki „Serca Europy" zawsze nocują w pensjonacie Ingrid. Po kolacji pojawiają się termosy z herbatą i małe domowe ciasteczka. Gdy zostają same, Ingrid wyciąga wino i dwa kieliszki. Siedzą w holu, pełnym roślin, na dwóch przeciwległych kanapach. Ogień w kominku dogasa, herbatnikowe psy Jeżą przy nogach swojej pani. — Czeszę szę, że znowu tu jestesz — Ingrid z roku na rok coraz lepiej mówi po polsku. Ida opowiada jej, że ma coś z sercem, że zatrzymuje się w środku nocy, za każdym razem rusza do przodu, ale którejś nocy może się to nie udać, może nawet tej nocy. A Ingrid pyta, czy była u lekarza. I Ida mówi, że tak, że nic nie znalazł. — Od takiej nerwiczy sze nie umiera — mówi Ingrid i zapala kolejnego papierosa. Dym zakrywa na chwilę jej twarz. Ida chciałaby opowiedzieć Ingrid co innego, sama nie wie, jak to się stało, że zaczęła mówić o sercu. Chce jej powiedzieć, tej Niemce, którą widuje przy okazji noclegów, trzy, cztery razy do roku, kobiecie, któ- 109 rej przecież ani dobrze nie zna, ani nawet nie wie, czy ona ją dokładnie rozumie, więc chce jej powiedzieć, że gdyby się coś stało z tym sercem albo czymkolwiek, to jest zupełnie sama. Ale się wstydzi, że nawet tak dalekiemu człowiekowi wyda się śmieszna. Właściwie już wzięła oddech, żeby zacząć, ale wtedy wpada jej do głowy ten pomysł, jakby na zmianę tematu — że pojedzie zobaczyć swój dawny dom, który jest stąd niedaleko, jakieś sto kilometrów. Kierowca już sam odstawi wycieczkę do Warszawy. A wtedy Ingrid ofiarowuje się, że pożyczy jej samochód. Potem, dolewając wina, w coraz lepszym humorze, Ingrid zabawnie opowiada Idzie o dziwacznym przesądzie w jej dużej rodzinie. Że mają wuja w Hesji, wujecznego dziadka czy kogoś w tym rodzaju, bardzo już starego, który nie utrzymuje z nimi żadnego kontaktu, wysyła tylko kartki na święta. Ma na imię Axel. I że ten Axel od czasu do czasu dzwoni, tak znienacka, bez powodu, z głupia frant. Raz na kilka lat. Ale tak się jakoś składa, że ten, do kogo zadzwoni wujek Axel, wkrótce potem umiera. Tak, taka dziwna symetria, koincydencja. I że oni panicznie boją się tych telefonów, ale przecież nie można mu napisać, zęby do nich nie dzwonił. Dlatego Ingrid cieszy się, ze jest tutaj w Polsce i Axel nie ma do niej numeru telefonu, czyli jest tak, jakby umknęła śmierci Śmieje się głośno, aż oba psy podnoszą gł i patrzą na nią badawczo. 110 Sierść przypomina skołtunioną starą przędzę, pakuły. Tam, gdzie długie włosy odsłaniają skórę, Świdać, że jest napięta i ściśle, jak czarna rajstopa, okrywa kształt kości. Ida delikatnie głaszcze tę sierść. Mówi do psa po imieniu, ale on już nie reaguje. — Co jest? Ina, co z tobą? — powtarza, delikatnie dmucha jej w nos. — Hej, co z tobą, psie? Oddech wraca nieregularnie co jakiś czas, ale słabszy, jeszcze bardziej płytki. Potem znowu ustaje. Ina jest zajęta. Musi to być czynność trudna i wymagająca skupienia, jej zamknięte oczy czasem delikatnie drgają, może tam pod powiekami są wielkie przestrzenie, gdzie toczy się ważna gra, nie pozostawiająca ani odrobiny czasu, wciągająca. Ida głaszcze sukę po pysku. Ostrożnie, nie chce jej przeszkadzać. Tam jest Ina, a tu jej opuszczone ciało, którego widok ściska z żalu gardło. Ida ma w gardle szorstką, dławiącą kulkę, drga jej w przełyku, ale nie chce się ani wypluć ani połknąć. Widzi czarne poduszeczki na stopach psa, popękane i zrogo-waciałe jak podeszwy butów, widzi lekko obnażone koniuszki zębów, widzi brudny od wydzielin ogon. Ciało ma pamięć. Każda część tego ciała pamięta biegi, spacery i polowania, pamięta radości, zabawy, skoki. Jakieś dni, deszcze i burze, ucieczki i gonitwy, przyjazdy i pożegnania
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.