ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Twórczość i czyn polegają zazwyczaj na uporczywym i fanatycznym podążaniu za swoją wizją czy ideą, na dokonaniu indywidualnego wyboru poprzez eliminację materiału nieprzydatnego czy wrogiego. Tymczasem ten, kto kocha kulturę, musi bezinteresownie kochać wszystko-, co w niej jest, co się na nią składa, cały jej dobytek, wszystkie kierunki, rodzaje i gatunki bez wyboru i eliminacji. Ponieważ jednak twórczość i czyn polegają częstokroć właśnie na walce, przezwyciężaniu i eliminacji, więc wielu artystów, wielu twórców, zwłaszcza obrazobur-ców i nowatorów, skazanych jest na to, że nie mogą kochać kultury. Wielu ale nie wszyscy. Twórca bardzo wielki, twórca wcielający w sobie nie tylko osobiste zamierzenia, ale dążenia i pragnienia całego społeczeństwa, twórca świadomy ciągłości kultury w czasie i swojej za tę ciągłość odpowiedzialności, umie pogodzić konieczność wyboru i eliminacji z miłością do tego, czego nie wybrał, i do tego, co wyeliminował. Wybierając dla siebie światło wie, że dla całokształtu obrazu potrzebny jest również cień, który wybierze kto inny. Wybierając światło kocha cień, którego nie wybrał.
W okresach przełomowych, gdy obalane jest stare i budowane nowe, miłość dla kultury narodowej wszystkich czasów i wszystkich odcieni staje się specjaLnie ważna: ta miłość właśnie będzie smarem, który ułatwi przejście z jednej epoki w drugą w obrębie tej samej linii dziejowej, klejem (kulturalnym, który spoi epoki, dialektycznie niejako łącząc przeciwieństwa w jedność. W takich okresach przede wszystkim potrzebna jest odpowiedzialność za całokształt, w takich okresach cząstkowa, eliminacyjna postawa twórców opętanych sobą i swoją ideą, kiedy indziej pożyteczna jako gwarantujący żywotność ferment, nie wy-
21
starcza do sprostania zadaniom kulturalnym, nałożonym na nas przez epokę. Brak miłości dla całokształtu staje się wtedy w istocie obojętnością dla kultury.
Dam współczesny przykład takiej postawy: reprezentuje ją dla mnie twórczość krytyczno-badawcza w dziedzinie literackiej uprawiana przez Jana Kotta. Kott, racjonalista, materialista i realista, wychowany na kulcie francuskich encyklopedystów i Voltaire'a, szuka w literaturze polskiej kierunków pokrewnych tym swoim ulubieńcom. Znalazłszy, apoteozuje je i wywyższa, inne pomniejsza i ośmiesza. Robi to z żywotnością i pasją, w innym czasie byłoby to nader cenne, zważywszy, że dzięki niewątpliwym jedno-stronnościom polonistyki przedwojennej, okresy naszego racjonalizmu czy materializmu należą do mniej zbadanych i naświetlonych. Dzisiaj jednak, w epoce burzliwych przemian społeczno-politycznych, taki badacz jak Kott dbać winien, aby na drugą stronę spienionej rzeki przewieźć całokształt kultury nie tylko swoje upodobania. Stanowisko jego nie jest dowodem miłości dla kultury, lecz dowodem miłości dla własnych poglądów na kulturę. Nie załatwia się porachunków w czasie huraganu. Król lub minister (a wszak pisarz jest ministrem w krainie kultury) może w czasie spokoju i odrętwienia prowadzić swoją indywidualną i ryzykowną, eliminacyjną politykę. Natomiast w czasie ważnym i przełomowym winien troszczyć się o całość, o to, aby postępki jego bez reszty zharmonizowane były z dążeniami całego narodu, a zarazem z wymaganiami epoki. Jeśli go na to nie stać, to dowód, że nie obejmuje całokształtu, jakim w czasie i w przestrzeni jest kultura społeczeństwa, że nie dorósł do odpowiedzialności za nią. Twórczość ludzi jest wprawdzie jed nostkowa, indywidualna, lecz są okresy, gdy o jej kierunku decydować musi miłość i zrozumienie wszystkich nurtów i prądów kultury zbiorowiska. Nie czas wtedy na! kulturalne sekciarstwo..
Któż więc kocha kulturę? Można by powyższym wywodom postawić zarzut, że wynika z nich kult pozbawionego poglądów eklektyzmu, że w ich świetle najprawdziwiej kocha kulturę człowiek o usposobieniu kolekcjonera i konesera, kronikarz, bibliotekarz, kustosz muzeum, że postawiłem tu martwy ideał jakiegoś fikcyjnego, ponadczasowego obiektywizmu. Przewiduję te zarzuty, ale ich nie
22
przyjmuję, bo nie docierają one do istoty sprawy. Miłość do całokształtu kultury zbiorowiska nie ma nic wspólnego z kolekcjonerską, muzealną martwotą: ona jest wynikiem najgłębszego przejęcia się życiem całości tego zbiorowiska, jego historycznym trwaniem i przetwarzaniem się. Milszy mi często zakochany w całokształcie kolekcjoner niż namiętnie goniący za swoimi ideami i racjami aspołeczny w istocie partyzant wyboru i eliminacji.
Byli i są ludzie kochający kulturę bez reszty. W tytułowym opowiadaniu zbioru Ksawerego Pruszyńskiego Karabela z Meschedu opisana jest postać prawdziwa: żydowski antykwariusz z nędznego polskiego miasteczka, przybysz z Rosji carskiej, który zakochał się w kulturze polskiej, w jej całokształcie, w jej historycznych dokumentach i szukał ich heroicznie po bezdrożach wojny. Sam znałem takiego również: był to zmarły podczas wojny Leon Piwiński, wybitny krytyk i badacz literatury Dwudziestolecia. Pamiętam, jak podczas zalegającej Warszawę okupacyjnej nocy narodowej trwał w swym starym, zawalonym książkami mieszkaniu przy ulicy Szczyglej. Pośród szalejącego wokół hitlerowskiego terroru, chory i bezsilny, żył tylko jedną myślą: książki. Ocalić książki, wszystkie książki. Zapomniał o książkach złych i dobrych,
o walkach i animozjach, o swoim rzemiośle krytyka. Pamiętał o wszystkich bez wyboru książkach, jako o dokumentach całokształtu kultury, całokształtu życia, całokształtu walk literackich. Są tacy, dla których kultura jest życiem, ojczyzną, domem, schronieniem.
Jeśli można było kochać kulturę w czasie straszliwego kryzysu okupacyjnego, gdy życie jej niemal zamarło, bijąc słabym, podziemnym pulsem, tym bardziej kochać ją trzeba dziś, gdy odbudowuje się stare i buduje nowe życie. Odbudowa warszawskiej Katedry, Rynku Starego Miasta
i Krakowskiego Przedmieścia obok radykalnej przebudowy innych dzielnic Warszawy, równolegle z nią, to dla mnie głęboki symbol
|
WÄ
tki
|