ďťż

Czegóż innego można oczekiwać po obcych, którzy używają rewolwerów zamiast rozumu? Eddie uznał, że najlepiej będzie zakończyć tę rozmowę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
I tak nie nadawał się na misjonarza. Skinął rugerem na zakrwawioną kobietę. - Ty i twój przyjaciel... ten wyglądający jak angielski lokaj, który ma wychodne... zaprowadzicie nas na stację. Potem powiemy sobie do widzenia i oświadczam, że to będzie dla mnie cholernie przyjemny moment. - Na stację? - powtórzył mężczyzna o wyglądzie lokaja Jeevesa. - Jaką stację? - Zabierzcie nas na dworzec kolejowy - powiedziała Susannah. - Do Blaine’a. To w końcu wstrząsnęło Jeevesem i znużona pogarda, która dotychczas malowała się na jego twarzy, zmieniła się w przerażenie. - Nie możecie tam pójść! - zawołał. - Dworzec to teren zakazany, a Blaine jest najgroźniejszym z duchów Ludu! „Teren zakazany?” - pomyślał Eddie. „Wspaniale. Jeśli to prawda, to przynajmniej nie będziemy musieli się już obawiać was, dupki.” I miło było usłyszeć, że Blaine wciąż istnieje... a przynajmniej oni tak sądzą. Spoglądali na Eddiego i Susannah z głębokim zdumieniem, jak tłum żarliwych chrześcijan, którym intruzi proponują odszukanie Arki Przymierza i zrobienie z niej publicznej toalety. Eddie uniósł rugera i wycelował w sam środek czoła mężczyzny. - Idziemy - rzekł - i jeśli nie chcesz natychmiast dołączyć do twoich przodków, to lepiej przestań jęczeć i prowadź nas tam. Jeeves i zakrwawiona kobieta wymienili niepewne spojrzenia, lecz gdy mężczyzna w meloniku ponownie popatrzył na Eddiego i Susannah, był już spokojny i zdecydowany. - Zastrzelcie nas, jeśli chcecie - powiedział. - Wolimy umrzeć tutaj niż tam. - Jesteście bandą chorych półgłówków, opanowanych obsesją śmierci! - wykrzyknęła Susannah. - Nikt nie musi zginąć! Po prostu zaprowadźcie nas tam, na miłość boską! - Kto wejdzie na stację Blaine’a - zginie, pani. Blaine śpi i kto zakłóci mu sen, drogo za to zapłaci - ponuro odezwała się kobieta. - Daj spokój, ślicznotko - warknął Eddie. - Nie wyczujesz zapachu kawy, trzymając głowę w tyłku. - Nie wiem, co to oznacza - odparła z godnością podszytą niepokojem. - To oznacza, że możecie zaprowadzić nas na stację i narazić się na gniew Blaine’a, albo stać tutaj, narażając się na gniew Eddiego. Wiecie, to wcale nie musi być strzał w głowę. Mogę zabijać was powoli, a jestem tak wściekły, że nie zawaham się tego zrobić. Miałem dziś paskudny dzień: w tym mieście puszczają parszywą muzykę, każdy z mieszkańców ma paskudne wrzody, a pierwszy napotkany facet groził nam granatem i porwał naszego przyjaciela. No, to jak będzie? - Po co w ogóle chcecie iść do Blaine’a? - zapytał jeden z nich. - On wcale się nie rusza ze swojej kryjówki... i to od lat. Nawet przestał mówić wieloma głosami i śmiać się. „Mówić wieloma głosami i śmiać się?” - powtórzył w myślach Eddie. Spojrzał na Susannah. Odpowiedziała mu takim samym spojrzeniem i wzruszyła ramionami. - Ardis jako ostatni poszedł do Blaine’a - ciągnęła zakrwawiona kobieta. Jeeves posępnie skinął głową. - Ardis zawsze głupiał, kiedy za dużo wypił. Blaine zadał mu jakieś pytanie. Słyszałem je, ale było zupełnie bez sensu. Zdaje się, że chodziło o matkę kruków. Kiedy Ardis nie potrafił na nie odpowiedzieć, Blaine zabił go błękitnym ogniem. - Elektrycznością? - zapytał Eddie. Jeeves i kobieta zgodnie kiwnęli głowami. - Tak - potwierdziła kobieta. - Elektrycznością, tak nazywaliśmy to dawniej. - Nie musicie iść tam z nami - zaproponowała nagle Susannah. - Tylko pokażcie nam to miejsce z bezpiecznej odległości. Resztę drogi przejdziemy sami. Kobieta popatrzyła na nią nieufnie, a Jeeves nachylił się i szepnął jej coś do ucha. Pozostali Młodzi stali spokojnie, patrząc na Eddiego i Susannah oszołomionym wzrokiem ludzi, którzy przeżyli ciężki nalot. W końcu kobieta rozejrzała się wokół. - Zaprowadzimy was na stację, a potem z przyjemnością się rozstaniemy. - Dokładnie to samo pomyślałem - rzekł Eddie. - Ty i Jeeves. Reszta niech zmyka. - Powiódł po nich wzrokiem. - Tylko pamiętajcie: jedna włócznia ciśnięta z zasadzki, jedna wystrzelona strzała lub rzucona cegła, a ci dwoje zginą. Ta groźba była tak słaba i bezsensowna, że natychmiast pożałował, że to powiedział. Czy oni mogli przejmować się losem tych dwojga lub któregokolwiek innego członka ich klanu, jeśli codziennie zabijali jedną, a może dwie osoby? No, cóż, pomyślał, patrząc, jak tamci zmykają, nie oglądając się za siebie, teraz już za późno, żeby się tym przejmować. - Chodźcie - stwierdziła sucho kobieta. - Chcę, żebyście jak najszybciej zeszli mi z oczu. - I wzajemnie - odparł Eddie. Zanim jednak ruszyli, kobieta zrobiła coś, co trochę ułagodziło gniew Eddiego: przyklękła, odgarnęła włosy z twarzy mężczyzny w spódniczce i ucałowała jego brudny policzek. - Żegnaj, Winstonie - powiedziała. - Zaczekaj na mnie tam, gdzie drzewa są zielone, a woda czysta. Przyjdę do ciebie, to tak samo pewne jak fakt, że cienie o świcie biegną ku zachodowi. - Nie chciałam go zabić - odezwała się Susannah. - Powinnaś o tym wiedzieć. Lecz sama też nie chciałam zginąć. - Tak. - Kobieta spojrzała na nią poważnie. - Jeśli jednak zamierzacie wejść do kryjówki Blaine’a, to i tak zginiecie. I pewnie umrzecie, zazdroszcząc biednemu staremu Winstonowi. On jest okrutny, ten Blaine. Najokrutniejszy ze wszystkich demonów w tym strasznie okrutnym miejscu. - Chodź, Maud - rzekł Jeeves i pomógł jej wstać. - Tak. Skończmy z tym jak najszybciej. - Ponownie obrzuciła Susannah i Eddiego poważnym, ale również zmieszanym spojrzeniem. - Niech bogowie przeklną moje oczy za to, że w ogóle was ujrzały. I niech przeklną tę broń, którą nosicie, gdyż zawsze tylko przysparzała nam cierpień
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.