ďťż

Służący wypełnił jej niewielką wannę gorącą wodą, a Lii wlała jeszcze do niej flakon perfum i zanurzywszy się w pachnącej kąpieli, przywołała zarządcę swego baru...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wysłuchała w skupieniu jego sprawozdania o uzyskanych poprzedniego dnia obrotach, podczas gdy mężczyzna starał się nie patrzeć na jej krągłe piersi rysujące się pod mydlinami, po czym odprawiła go gestem ręki i wyszła z wanny, naga i zaróżowiona od gorącej wody. Zachciało jej się pić, nalała więc sobie trochę dżinu. Lii miała dwadzieścia trzy lata, ale zdążyła przebyć już daleką drogę, odkąd Madame Hortense za sumę stu gwinei sprzedała jej cnotę pewnemu podstarzałemu ministrowi. Stało się to w Anglii, przed dziesięcioma zaledwie laty, ale dla Lii była to zamierzchła przeszłość. Dom Madame Hortense w Mayfair był jedynym prawdziwym domem, jaki Lii kiedykolwiek poznała, i często z nostalgią powracała w myślach do tamtych lat. Madame Hortense traktowała ją prawie jak córkę, na urodziny dawała jej zawsze ładny kapelusz bądź sukienkę, a w okresie świąt przyznawała specjalne przywileje. Lii była jej także wdzięczna za wszystkie rady odnośnie do mężczyzn, pieniędzy i władzy. 147 Pewnego niedzielnego popołudnia dom Madame Hortense odwiedziło sześciu młodych oficerów ze słynnego regimentu kawalerii, którzy świętowali swój wyjazd na zagraniczną misję. Był wśród nich młody kapitan: dziarski, bogaty i przystojny. Dostrzegł Lii, gdy tylko wszedł do salonu, mimo że stała w najdalszym kącie. Dziesięć dni później żeglowała już wraz ze swoim kapitanem do Indii. Nie minęły następne dwa miesiące, a została sama. Przez otwarte okno hotelu „Mount Nelson" w Kapsztadzie obserwowała, jak jej kapitan odpływa bez pożegnania do Kalkuty. Smutek Lii łagodziło tylko luksusowe otoczenie, w jakim ją zostawił. W końcu otrząsnęła się jakoś z przygnębienia, wypiła szklaneczkę dżinu i umalowawszy się szybko, posłała po właściciela hotelu. — „Nie mam pieniędzy na zapłacenie rachunku — oznajmiła po prostu i bez zbędnych wyjaśnień wzięła go za rękę i poprowadziła do swojej sypialni. — Madame, czy mogę udzielić pani pewnej rady? — spytał chwilę później, zawiązując krawat. — Dobrych rad nigdy za wiele, proszę pana. — Jest takie miejsce jakieś osiemset kilometrów od Kapsztadu, nazywa się New Rush. Znajdzie tam pani tłum poszukiwaczy diamentów, a każdy z nich będzie miał kieszenie wypchane złotem." Jedną z rzeczy, której nauczyła ją Madame Hortense, było przychodzenie do pracy, kiedy nikt jeszcze się jej nie spodziewał. Miało to wprawiać klientów w dobry humor, a pracowników zmuszać do uczciwości. Lii przebiegła wzrokiem po twarzach siedzących w barze mężczyzn — typowa dla tej pory zbieranina, ale wkrótce powinni nadejść lepsi klienci. Lii schyliła się i obejrzała stojące pod kontuarem butelki, upewniając się, czy pieczęcie nie zostały sfałszowane. „Nigdy nie bądź zachłanna, kochanie — ostrzegała ją Madame Hortense. — Możesz chrzcić piwo, są do tego przyzwyczajeni, ale whisky powinna być zawsze dobra". Potem zerknęła w wiszące nad barem lustro. Jej spojrzenie było ostre jak brzytwa, ale skóra wokół oczu pozostała gładka i delikatna, bez śladu zmarszczek. „Będziesz się dobrze trzymać, moja droga — mawiała czasem Madame Hortense — jeżeli będziesz korzystać z dżinu, uważaj jednak, aby on nie wykorzystał ciebie." 148 Stara Hortense miała rację — uznała Lii przyglądając się swojemu odbiciu. Wciąż wyglądała tak jak wtedy, gdy była szesnastoletnią dziewczyną. Wreszcie oderwała wzrok od swego odbicia i raz jeszcze rozejrzała się po sali. Jedyne, co zwróciło jej uwagę, to rumieniec na twarzy wpatrującego się w nią chłopca. Młodzikowi brakowało jeszcze trochę do osiemnastki, a ona i tak miała już kłopoty z Komitetem. Za młody i na pewno bez grosza. Musiała pozbyć się go jak najszybciej. Odwróciła się zwinnie z rękami na biodrach. — Dobry wieczór, panno Lii — własna zuchwałość zaskoczyła Ralpha. — Miałem właśnie zamiar postawić moim znajomym kolejkę. Bylibyśmy zaszczyceni, gdyby zechciała pani wypić z nami szklaneczkę. — Ralph rzucił na kontuar złotego suwerena, a Lii zdjęła z biodra jedną rękę i poprawiła włosy. — Lubię hojnych dżentelmenów — uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową w stronę barmana. Wiedział, że ma jej nalać ze specjalnej butelki po dżinie, wypełnionej w całości deszczówką. Lii przyjrzała się uważnie Ralphowi. Był szczupły, miał mocną szczękę, zdrowe białe zęby i bystre szmaragdowe oczy. Teraz, gdy z twarzy zszedł mu już rumieniec, jego cera wydawała się delikatna i czysta jak jej własna, a świeżość i młodzieńcza werwa kontrastowały z wyglądem i zachowaniem jej zwykłych klientów. — Lii, moja droga — zawołał Barry Lennox, przechylając się nad stołem, a ona nie cofnęła się, mimo że zalatywało od niego alkoholem. — Pokaż mi swoje perłowe uszko. Lii z uśmiechem zbliżyła swoje ucho do ust Lennoxa i zasłoniła je dłonią, żeby inni nie słyszeli. — Czy pracujesz dziś, Lii? — Zawsze jestem gotowa na szybki numerek z tobą, kochanieńki. Chcesz pójść ze mną już teraz, czy najpierw dokończysz drinka? — Nie, kochanie, nie chodzi o mnie. Czy nie chciałabyś jako pierwsza osiodłać młodego źrebaka? Spojrzała znowu na Ralpha, a jej twardy uśmiech profesjonalistki nagle złagodniał. To był naprawdę słodki chłopak i po raz pierwszy, odkąd opuścił ją kawalerzysta, poczuła w swym łonie charakterystyczne ukłucie i coś ścisnęło ją za gardło, tak że się zaniepokoiła
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.