ďťż

Sieć jest prawdopodobnie największym 49 na świecie i najtańszym brukowcem z kanałami dystrybu nymi, o których mogą tylko marzyć wielcy wydawcy, nuje ona także...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po wpisaniu do wyszukiwarki jakie słowa kluczowego otrzymujemy adresy dziesiątek nieistotny dla nas stron domowych zawierających to słowo, co wpr dza chaos i utrudnia wyszukiwanie informacji. Zaabsorbowanie sobą Budowanie strony domowej może być bardzo absorbują cym i czasochłonnym zajęciem. Prowadzi ono także do koń centrowania się na własnym "ja" i wzmaga, niekiedy prze sądnie, przeświadczenie, że inni także interesują się namil i naszym życiem. Przypominają mi się tu prace psychologa! rozwojowego Davida Elkinda, który prowadził badania nadl egocentryzmem wieku dojrzewania. Młodzi ludzie wydają siej zapatrzeni w siebie i mylnie sądzą, że inni podzielają to ich l zainteresowanie. Elkind stwierdził, że jedną z cech takiego] egocentryzmu jest zaabsorbowanie wyimaginowaną pu- blicznością. W tym okresie życia ludzie przewiązują zbyt] dużą wagę do tego, jak często przyglądają się im i oceniają ich j inne osoby, a w konsekwencji przeceniają wrażenie, jakie ro-! bią na otoczeniu26. Kiedy tworzymy własną stronę domową, nie wiemy zbyt wiele o ludziach, którzy będą ją oglądali, a także o tym, ile czasu na to poświęcą. Istnieją narzędzia programowe, które dostarczają nam pewnych informacji statystycznych, takich jak liczba odwiedzin na naszej stronie, wykresy obrazujące ich rozkład w różnych godzinach czy internetowe adresy kom- puterów, z których łączyli się nasi goście. Słusznie, że sieciowi spece od marketingu przeglądają te raporty, ale autorzy stron w zasadzie się nimi nie posługują. Nawet jeśli twórca strony zamieści prosty licznik gości, często nie bierze pod uwagę wła- snych odwiedzin na swojej stronie i nie pamięta o ich odjęciu od ogólnego stanu licznika. 50 lie ludzi, którzy zapoznali się z materiałami - z wy- i stron domowych -jakie umieściliśmy w sieci, jest pra- Fhiemożliwe. Lecz już sama świadomość, że miliony ludzi |ły zapoznać się z tymi dziełami, wyolbrzymia nasze wy- lie o tym, jak wielką mamy publiczność. To samo r sieciowych forów dyskusyjnych, takich jak grupy dys- 5 i listy adresowe. Na tych ostatnich na przykład każda aość wysłana na listę wyląduje w skrzynkach wszyst- losób, które się na nią zapisały, a ile jest takich osób, moż- na się dowiedzieć, wysyłając odpowiednie zapytanie do serwe- ra listy. Nie wiemy jednak, ilu ludzi natychmiast skasuje na- azą wiadomość, traktując ją jak nachalny komercyjny spam. Inni mogą kasować całe wątki dyskusji lub po prostu usuwać ze skrzynek część poczty, którą uważają za mało istotną. Wiadomości wysłane do list adresowych spotyka też po- wszechnie inny los: odfiltrowanie. Większość programów pocz- towych potrafi automatycznie kierować przychodzące wiado- mości do lokalnych katalogów, opierając się na określonych słowach występujących w polu tematu czy adresach nadaw- ców. Przykładowo, jeśli zapisałam się na listę adresową o na- zwie OGRÓD, mogę tak skonfigurować filtr w moim progra- mie pocztowym, by kierował do określonego katalogu wszyst- kie wiadomości przychodzące z tej listy, zanim je w ogóle na oczy zobaczę. Zmniejsza to tłok w skrzynce i oszczędza nasz czas, lecz każda taka odłożona na później wiadomość może być potraktowana jak te wszystkie ulotki i ogłoszenia, które rzu- camy do kąta. A więc jak coś, co jest wystarczająco ważne, by nie wylądować od razu w koszu, lecz za mało, byśmy to na- tychmiast przejrzeli. Zamierzamy przeczytać te wiadomości później, gdy trafi się okazja, lecz takiej okazji często nigdy już nie mamy. Wiadomości owe, a nawet cały katalog, mogą w koń- cu trafić do kosza, gdy odbiorca zdecyduje się zrobić porządek na dysku, podobnie jak wyrzucamy stare magazyny i ulotki, gdy ich stos w kącie zbytnio urośnie lub uznamy, że miejsce to świetnie się nadaje na doniczkę z kwiatami. A zatem pewne cechy Internetu zachęcają nas do niepotrzeb- nego spędzania czasu na szlifowaniu naszych sieciowych tożsa- mości na użytek wyimaginowanej publiczności, która może liczyć miliony, ale równie dobrze może być bliska zeru. Ludzi, którzy 51 zapisują się na listy adresowe, ale nigdy nie wysyłają na J żadnych wiadomości, określa się mianem milczących serwatorów (lurkers) - nazwą, która wzmacnia iluzję os kach, a nawet tysiącach widzów bacznie obserwujących; dziejącą się na scenie, choć równie dobrze można ich na kasownikami (deleters), bo natychmiast wymazują wiadomość, jaka do nich trafia. Widząc nasze słowa oraz wł| sną stronę w Internecie, środku przekazu docierającym i każdego zakątka globu, zbyt pospiesznie wyciągamy wnio że mamy wielką publiczność, która chłonie każde nasze słov Wpływ, jaki ma na nas wyimaginowana publiczność w i ku dorastania, tym się różni od wpływu internetowych sz flad bez dna i niedostępności informacji co do rzeczywista wielkości internetowej widowni, że w Internecie mamy du większą kontrolę nad swoją autoprezentacją w porównaniu z tą, jaką mieliśmy w szkole średniej. Nawet jeśli nasze umie jętności techniczne są niewielkie, możemy podretuszować swej zeskanowane fotografie i pozbyć się kompleksów związanych! z niedostatkami naszej urody. Sami decydujemy o tym, co J i jak powiemy i które cechy osobowości chcemy uwydatnić. Jak więcej wycisnąć z klawiatury? Chęć tworzenia wrażeń na temat innych ludzi i zarządzanie wywieranym wrażeniem w sytuacjach społecznych są funda- mentalnymi cechami ludzkiego charakteru, które nie znikają tylko dlatego, że procesy te zostały teraz przeniesione do Inter- netu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.