ďťż

Sam widziałem kiedyś księdza podającego hostię staremu, kompletnie nagiemu Pokotowi, a Maryjka widziała golusień-kiego człowieka tańczącego ceremonialnie podczas mszy z...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie działo się tak tylko gdzieś w zabitych deskami zakątkach kraju. Mężczyźni i kobiety Kikuju jeszcze w dwudziestych latach, w samym centrum kraju, chodzili w gorącej porze zupełnie nago, ze szmatką między nogami wielkości dwóch arkusików klozetowego papieru. Ojciec naszego ogrodnika Kiczukiego chodził po ogrodzie i wchodził do kuchni w stroju adamowym nawet bez szmatki. Jak się dziś to opowiada „ukrawaconym" TAK BYŁO RUBINY Maszerowaliśmy więc tak do południa i mimo że deszcz przestał pa-iać, wiatr dął jeszcze dość mocno, więc koszule nadal były lodowate. Ja ego już nie potrzebowałem, ale kiedy słońce znowu wyszło Franceska na-:ierała się ciągle kremem, bo znana przypowiastka głosząca, że „nie wi-iziała d... słońca, ogorzała od miesiąca" odnosiła się równie dobrze do piersi. Słońce teraz prażyło niemiłosiernie i byliśmy mocno zmęczeni, więc przechodząc koło małej grupki drzew, zarządziłem godzinną przerwę. Mu--zyni są niesłychani, prócz wody, potrafią zapalić wszystko, więc duży :zajnik już stał na ognisku. Wodę, która wyglądała na dość czystą, nabra-iśmy kubkiem z dużej skalnej kałuży, przepuściliśmy ją przez chustkę i po przegotowaniu nadawała się do picia. Dużo gorzej by było, gdybyśmy szli - jak to najczęściej bywa - po ścieżce słoniowej, bo są przeważnie szerokie, dobrze przez lata udeptane i mają stosunkowo mało naturalnych przeszkód, gdyż mądre słonie nie lubią się potykać. Jedyną trudnością jest branie wody z kałuż, bo słonie siusiają litrami i stawiają kupy wielokilowe. Ziemia jest wszędzie tym przesiąknięta, co daje wodzie nieprzyjemny zapach i smak. Panna leżała na plecach i obserwowała drzewa, a w pewnej chwili, jak małpa wdrapała się na jakąś gałąź i siadłszy na niej, oczyściła ją w jednym miejscu scyzorykiem z kory. Zanim zdołaliśmy się zorientować, zgrabnie zawisła na niej na zgięciach kolan. Patrzeć na wiszące nad moją głową obfite białe cyce i to w sercu czarnej Afryki; widzieć gołą białą babę wiszącą do góry nogami na drzewie na tym bezludziu, to było jednak za dużo. Myślałem, że zdechnę ze śmiechu. Denson koło mnie stał z otwartą gębą i kiwając głową, powtarzał poważnie : -Hi wazungu, hi wazungu (ci Europejczycy, ci Europejczycy). Panienka widząc nasze zdziwienie, tłumaczyła mi, wisząc nadal na drzewie, że jest to najlepszy odpoczynek, którego nauczono ją w La Scali w Mediolanie. Bardzo zmęczone baletnice przyjmują taką pozycję w antraktach, bo wtedy krew napływa do głowy i szybko wracają siły. Jestem ciekawy czy to prawda. Niedługo potem koziołkiem zeskoczyła z gałęzi i przysiadła na ziemi koło nas; myśmy pili gorącą herbatę, a ona zrobiła sobie Neskę. Poleżeliśmy z pół godziny i ruszyliśmy dalej, niestety taka sama krótka nawałnica znowu uderzyła w nas po południu. Zatrzymaliśmy się na łagodnym stoku i postawiliśmy namioty; nasz stał na paru metrach terenu płaskiego, a nasi ludzie postawili swój trochę powyżej naszego, jeszcze na płaskim, ale na samym brzegu pochyłości. Pogoda zrobiła się cudna, piliśmy mocno zakropioną gorącą herbatę, zjedliśmy naszą mielonkę z wojskowymi sucharami, suszyliśmy co się dało nad ogniem i kiedy znowu niebo zaczęło się chmurzyć, poszliśmy spać. Takiej burzy, jaka nas nawiedziła tej nocy chyba nigdy w życiu nie przeżyłem. Ciągłe błyskawice, pioruny i grzmoty nie pozwalały nawet rozmawiać w namiocie, który na szczęście był naprawdę nieprzemakalny. Leżeliśmy z przykrytymi głowami, byle ściemnić blask błyskawic. Deszcz lał jak z cebra. Po paru minutach usłyszeliśmy wrzaski naszych towarzyszy, na których wpadł strumień wody gdzieś du- namiocie, niesieni przez rwący strumień. Takiej burzy nie było tu chyba od wieków, bo mieliśmy już doświadczenie i dobrze wiedzieliśmy, że tam, gdzie stał namiot, nigdy żadna woda nie płynęła. Na szczęście jakieś krzaki zatrzymały namiot o parę metrów dalej i skończyło się na dużym strachu i paru małych guzach. Zapasy i ekwipunek stały zawinięte w nieprzemakalnych pokrywach za naszym namiotem, do którego je przywiązałem, żeby hieny ich nie ukradły. Burza - jak gwałtownie przyszła, tak w jednej chwili się skończyła -i mogliśmy postawić namiot na nowo, ale w innym miejscu. Wylaliśmy z niego wodę, wyciągnęliśmy przesiąkniętą odzież i śpiwory. W worach mieliśmy suche polowe koce, więc obaj topielcy mogli się jako tako przespać. Wraz ze wschodem słońca ranek wstał jak z bajki, nowy maleńki strumyk bulgotał koło nas, ptaszki śpiewały: istny raj
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.