ďťż

Potem rozpoczął długi monolog pochwalny na cześć swego bliskiego przyjaciela Aarona Lake'a, człowieka, z którym pracował na Kapitolu od dziesięciu lat i którego znał lepiej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Lake miał do przekazania przesłanie - naród wolałby go nie słyszeć, niemniej było to przesłanie bardzo ważne. Thurman oficjalnie wycofał swoje poparcie dla gubernatora Tarry'ego, co uczynił niechętnie i nie bez poczucia zdrady, jednak przeprowadziwszy dogłębną i bolesną analizę swojej polityki, doszedł do wniosku, że bezpieczeństwo narodowe, czyli Aaron Lake, jest dla niego ważniejsze. Naturalnie nie wspomniał, że ostatnie wyniki badań opinii publicznej jednoznacznie wskazywały, że Lake zdobywa coraz większą popularność w Tampa-St. Pete. Mikrofon przekazano kongresmanowi z Kalifornii. Ten nie miał do powiedzenia nic nowego, mimo to gadał przez dziesięć minut. W jego okręgu wyborczym na północ od San Diego mieszkało czterdzieści pięć tysięcy pracowników przemysłu zbrojeniowego i z tego, co mówił, wynikało, że wszyscy do niego pisali lub dzwonili. Łatwo go było przekupić - nacisk wyborców, dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów od Elaine Tyner i tańczył, jak mu zagrali. Kiedy dziennikarze zaczęli zadawać pytania, cała szesnastka zbiła się w ciasną gromadkę, gdyż wszyscy chcieli coś powiedzieć i wszyscy się bali, że nie obejmie ich kamera. Chociaż nie było wśród nich przewodniczących komisji, zrobili na reporterach spore wrażenie. Najważniejsze, że zdołali przekazać im to, co chcieli: że Aaron Lake jest prawowitym kandydatem, człowiekiem, którego znają, i któremu ufają. Człowiekiem, którego potrzebuje naród. Którego naród powinien wybrać na prezydenta. Spotkanie miało dobrą oprawę, było świetnie wyreżyserowane i natychmiast stało się wydarzeniem dnia. Nazajutrz Elaine Tyner zamierzała przedstawić prasie pięciu kolejnych kongresmanów. Senatora Britta zachowała na poniedziałek, ten przed wielkim superwtorkiem. W schowku na mapy leżał list od Percy'ego. Od młodego Percy'ego z kliniki rehabilitacyjnej, do którego Ned pisał na następujący adres: Laurel Ridge, skrytka pocztowa 4585, Atlantic Beach, Floryda 32233. Ned był w Atlantic Beach. Przed dwoma dniami przywiódł go tam ów list i mocne postanowienie - chciał wytropić Percy'ego, ponieważ zwietrzył podstęp. Zresztą nie miał nic lepszego do roboty. Był bogatym emerytem, nie miał rodziny, o której warto by wspominać, poza tym w Cincinnati padał śnieg. Mieszkał w Żółwiu Morskim, w gospodzie na plaży, i wieczorami zwiedzał bary przy Atlantic Boulevard. Znalazł dwie znakomite restauracje, małe, zatłoczone knajpki pełne młodych, pięknych dziewcząt i chłopców. Ulicę dalej odkrył bar U Pete'a i ostatniego wieczoru wyszedł stamtąd, zataczając się od nadmiaru zimnego piwa. Żółw Morski był tuż za rogiem. Za dnia obserwował pocztę, nowoczesny budynek z cegły i szkła przy First Street biegnącej równolegle do plaży. Skrytka numer 4585 znajdowała się mniej więcej w połowie ściany upstrzonej osiemdziesięcioma innymi skrytkami. Ned obejrzał ją sobie - w tym skrzydle poczty panował stosunkowo niewielki ruch - próbował otworzyć zamek kluczykiem i kawałkiem drutu, a nawet spytał o nią urzędnika za ladą w sali głównej. Niestety, urzędnik był bardzo nieuczynny. Przed wyjściem Ned wsunął pod drzwiczki kawałek czarnej cienkiej nici. Miała ledwie pięć centymetrów długości i nie rzucała się w oczy, lecz jej zniknięcie byłoby dowodem, że ktoś sprawdzał pocztę. Wiedział, że w skrytce jest jego list. List w jaskrawoczerwonej kopercie, który przed trzema dniami nadał w Cincinnati, by następnie wsiąść do samochodu i pojechać na południe. W kopercie tkwił również czek na tysiąc dolarów - młody Percy potrzebował tych pieniędzy na zakup przyborów malarskich. W jednym z wcześniejszych listów Ned wyznał mu, że miał kiedyś galerię sztuki współczesnej w Greenwich Village. Było to kłamstwo, bo nigdy żadnej galerii nie miał - napisał to jedynie dlatego, że mu nie wierzył. Od samego początku podejrzewał, że coś jest nie tak. Przed wysłaniem pieniędzy próbował odnaleźć Laurel Ridge, ekskluzywną klinikę dla narkomanów, w której Percy miał jakoby przebywać. Był tam telefon, lecz w informacji powiedzieli mu, że jest to numer prywatny i zastrzeżony. Natomiast adresu nie było. W pierwszym liście Percy wyjaśnił mu, że jest to miejsce supertajne, ponieważ leczy się tam wielu potężnych dyrektorów i wysokich urzędników rządowych, którzy uzależnili się od narkotyków. Brzmiało to całkiem nieźle. Chłopak umiał dobrze dobierać słowa. I miał piękną twarz. Właśnie dlatego Ned nie przerwał korespondencji. Codziennie podziwiał jego zdjęcie. Prośba o pieniądze trochę go zaskoczyła, ale ponieważ się nudził, postanowił wyruszyć w podróż do Jacksonville. Zza kierownicy samochodu parkującego tyłem do First Street dokładnie widział pocztę, ścianę ze skrytkami oraz klientów wchodzących i wychodzących frontowymi drzwiami. Szanse były niewielkie, ale co tam. Obserwował okolicę przez małą lornetkę teatralną i od czasu do czasu czuł na sobie wzrok mijających go przechodniów. Po dwóch dniach monotonne czuwanie zaczęło go nużyć, jednak im dłużej tam siedział, tym większą miał pewność, że wcześniej czy później po list ktoś przyjdzie. Przecież musieli zaglądać do skrytki chociaż raz na trzy dni. Pacjenci tajnej kliniki rehabilitacyjnej musieli otrzymywać sporo korespondencji, prawda? Chyba że była to tylko przykrywka dla oszusta, który wpadał na pocztę raz na tydzień, żeby sprawdzić, czy i kto wpadł w zastawioną przez niego pułapkę. Oszust pojawił się późnym popołudniem trzeciego dnia. Przyjechał garbusem. Zaparkował obok Neda i niespiesznie ruszył w kierunku poczty. Był w zmiętych spodniach koloru khaki, w białej koszuli, słomkowym kapeluszu i w muszce. Wyglądał na niespełnionego przedstawiciela plażowej cyganerii. W środku dnia Trevor zrobił sobie długą przerwę, którą spędził w barze U Pete'a. Potem przedrzemał godzinkę przy biurku, żeby odespać piwny lunch, i dopiero co się ocknął. Otworzył skrytkę numer 4585, wyjął z niej korespondencję i szybko przejrzał. Niemal same śmieci - wyrzucił je do kosza, wychodząc z budynku. Ned uważnie go obserwował
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.