ďťż

Przy długim stole, także uginającym się pod stosami szpargałów, właściciel niestrudzenie kaligrafował fioletowym atramentem prozę trochę nieskładną i na luźnych kartkach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Piękna połyskująca srebrem grzywa sterczała mu nad czołem jak czub papugi kakadu, a niebieskie oczy, bystre i zwężone, zdradzały łagodną cierpliwość człowieka, który przeczytał wszystkie książki. Siedział w kalesonach, mokry od potu, i nie przerwał pisania, by spojrzeć, kto przyszedł. Aureliano nie miał żadnych trudności ze znalezieniem w tym niewiarygodnym bezładzie potrzebnych mu pięciu książek, bo znajdowały się dokładnie w miejscu wskazanym mu przez Melquiadesa. Bez słowa wręczył je wraz ze złotą rybką katalońskiemu mędrcowi, a ten przejrzał je i powieki jego zamrugały. "Chyba zwariowałeś" - mruknął w swoim języku, wzruszając ramionami, i zwrócił Aurelianowi pięć książek i rybkę. - Zabierz to sobie - powiedział po hiszpańsku. - Ostatnim człowiekiem, który przeczytał te książki, był chyba Issak Ociemniały, więc zastanów się dobrze, co robisz. Jose Arcadio odrestaurował sypialnię Meme, kazał oczyścić i naprawić aksamitne zasłony i adamaszkowy baldachim nad łóżkiem królewskim i doprowadził do używalności opuszczoną łazienkę, której cementowy basen porastała sczerniała, włóknista masa glonów. Do tych dwóch miejsc zredukowało się jego królestwo blichtru, zniszczonych egzotycznych tkanin, fałszowanych perfum i taniej biżuterii. Co do reszty domu, jedyną rzeczą, jaka mu przeszkadzała, byli święci z ołtarza domowego, których pewnego popołudnia spalił na popiół w ognisku, własnoręcznie roznieconym na podwórzu. Rano wstawał dopiero po jedenastej. Szedł do łazienki w wystrzępionej tunice w złote smoki, w rannych pantoflach z żółtymi pomponami i tam odprawiał obrządek, który, jeśli chodzi o drobiazgowość i czas trwania, przypominał te, jakim niegdyś oddawała się Piękna Remedios. Przed kąpielą skraplał basen wonnościami, które przywiózł z sobą w trzech alabastrowych słoiczkach. Nie oblewał się tą aromatyczną wodą za pomocą tykwy, tylko zanurzał się w niej i spędzał w basenie prawie dwie godziny, unosząc się na powierzchni, twarzą do góry, rozmarzony przyjemną świeżością i wspomnieniem Amaranty. W kilka dni po przyjeździe porzucił przywiezione z sobą ubranie, nie tylko za ciepłe jak na tutejszy klimat, ale jedyne, jakie posiadał, i zmienił je na obcisłe spodnie, bardzo podobne do tych, jakie nosił Piętro Crespi na lekcjach tańca, i koszulę z surowego jedwabiu ze swoimi inicjałami wyhaftowanymi na lewej piersi. Dwa razy w tygodniu prał spodnie i koszulę w basenie i chodził w tunice, póki nie wyschły, ponieważ nie miał nic innego do włożenia. Nigdy nie jadał w domu. Wychodził na ulicę, kiedy łagodniał upał sjesty, i wracał późną nocą. Wtedy kontynuował swój niespokojny spacer, oddychając chrapliwie i myśląc o Amarancie. Ona i straszliwe spojrzenie świętych w blasku nocnej lampy były to jedyne dwa wspomnienia, jakie zachował o domu. Nieraz podczas odurzającego sierpnia rzymskiego otwierał oczy w połowie snu i widział Amarantę, jak wyłania się z marmurowej fontanny w swoich koronkowych halkach i z bandażem na ręce, wyidealizowana przez smutek wygnania. Przeciwnie niż Aureliano Jose, który próbował zdławić ten obraz w krwawej topieli wojny, on chciał utrzymać go żywym w grzęzawisku pożądania, oszukując bez końca matkę mitem o swoim powołaniu kapłańskim. Ani jemu, ani Fernandzie nigdy nie przyszło do głowy, że ich korespondencja była wymianą fantastycznych kłamstw. Jose Arcadio, który porzucił seminarium zaraz po przyjeździe do Rzymu, nadal podtrzymywał legendy o teologii i prawie kanonicznym, żeby nie narazić na niebezpieczeństwo bajkowego spadku, o którym mówiły obłędne listy matki i który miał go wyzwolić z nędzy i brudu, dzielonych z dwoma kolegami w mansardzie na Zatybrzu. Kiedy otrzymał ostatni list od Fernandy, dyktowany przeczuciem bliskiej śmierci, spakował do walizki resztki swego fałszywego splendoru i przebył ocean pod podkładem statku, gdzie podróżowali emigranci stłoczeni jak bydło wiezione do rzeźni, odżywiając się zimnym makaronem i robaczywym serem. Jeszcze zanim przeczytał testament Fernandy, który był tylko dokładną i spóźnioną rekapitulacją nieszczęść, rozpadające się meble i chwasty na ganku powiedziały mu już, że wpadł w pułapkę, z której nigdy nie wyjdzie, na zawsze wygnany z diamentowego światła i nieśmiertelnego powietrza rzymskiej wiosny. W bezsenności zabijającej go astmy mierzył bez końca głębię swojego nieszczęścia krążąc w ciemnościach domu, gdzie starcze lęki Urszuli zaszczepiły w nim strach przed światem. Żeby mieć pewność, że nie pochłoną go ciemności, Urszula przeznaczyła mu kąt w sypialni, jedyny, gdzie mógł być bezpieczny przed zmarłymi, którzy błądzili po domu od zmierzchu. "Cokolwiek złego zrobisz - mówiła do niego - święci mi o tym powiedzą". Zalęknione noce jego dzieciństwa skupiły się w tym kącie, gdzie czekał na godzinę położenia się do łóżka, siedząc nieruchomo na taborecie i pocąc się ze strachu pod czujnym i lodowatym spojrzeniem świętych donosicieli
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.