ďťż

Ponieważ jednak nie wyobrażałam sobie, by interesowało go cokolwiek poza informacjami, jakie zamierzał ze mnie wydobyć, a nie miałam pojęcia, na jak długo zdołam go...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Z wielką jednak chęcią wyraziłam zgodę na przejażdżkę po południu. Zdołałam nawet zasugerować trasę. Co prawda nie miałam wielkiego wyboru. Droga północna nie za bardzo nadawała się dla samochodu, jeśli ktoś o niego dbał, toteż nie wypadało mi proponować wycieczki w tę stronę. Chcąc nie chcąc musieliśmy więc udać się południową drogą, a przecież później mieli wracać nią do domu Max ze Spirem. Na szczęście rozwidlała się ona dalej w kierunku ŃPalaiokastritsa, słynnego punktu widokowego na wybrzeżu zachodnim; o jego obejrzeniu miałam w końcu prawo marzyć. Naprawdę swego czasu wypatrzyłam to miejsce na mapie, lecz odkładałam wycieczkę, gdyż droga wiodła przez góry i nieco się obawiałam jechać małym autkiem Phyllidy. Gdybym miała prowadzić (powiedziałam Godfreyowi), byłoby to doświadczenie mrożące krew w żyłach, natomiast gdyby za kierownicą miała zasiąść Phyllida, byłoby to istne samobójstwo... Gdyby jednak poprowadził Godfrey, oczywiście jeśli jego samochód zdołałby się wspiąć na te stromizny... Roześmiał się najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony i oświadczył, że będzie zachwycony mogąc pokonać stromizny, jakie tylko zapragnę, a bez wątpienia posiada samochód, który dokona tego bez trudu... Była to niewątpliwie prawda. Czarny jaguar XKť150 o tępo ściętej masce i potężnym silniku pokonywał wąskie drogi równie beztrosko, jak samiec foki własny kawałek plaży. Niecierpliwie rwał naprzód, bucząc niczym ul pełen rozdrażnionych pszczół, stając dęba na wystających korzeniach prywatnej drogi z Castello, póki nie skręcił i nie pomknął w stronę bramy ze stojącą obok chatką Marii. Maria akurat była na podwórku i pochylając się nad zardzewiałą puszką, mieszała patykiem coś, co wyglądało jak pokarm dla kur. Słysząc nadjeżdżający samochód, wyprostowała się przyciskając puszkę do piersi, a kury kwokcząc i gdacząc kotłowały się u jej stóp. Godfrey nieco zwolnił i zanim wjechał na szosę, uniósł na chwilę rękę pozdrawiając Marię. Przyjęła to z takim samym zadowoleniem, szacunkiem i serdecznością, jak dawniej. Zresztą tak samo zachowała się Miranda, kiedy wprowadzała go do salotto; zupełnie jak gdyby obie kobiety były wdzięczne pracodawcy Spira za uprzejmość okazywaną im w żałobie. Spojrzałam na niego w momencie, gdy samochód brał zakręt wyjeżdżając na szosę, zresztą zbyt szybko i z donośnym dźwiękiem podwójnych klaksonów, co sprawiło, że kury Marii gdacząc, rozpierzchły się na wszystkie strony. Sama nie wiem, czego się spodziewałam... jakiegoś gładkoskórego potwora z kopytami, rogami i ogonem dobrze widocznym dla kogoś, kto wie, tyle co ja... Tymczasem był to taki sam jak zawsze, bez wątpienia atrakcyjny mężczyzna prowadzący swój znakomity samochód z wielką przyjemnością i niezaprzeczalnym talentem. A przecież ten człowiek wyrzucił za burtę chłopca... ukochanego syna i brata... niczym meduzę, po czym odpłynął i zostawił go na pewną śmierć... Chyba wyczuł, że go obserwuję, gdyż uśmiechnął się w moją stronę. Odwzajemniłam mu spontanicznie uśmiech, zresztą zupełnie szczerze. Wbrew samej sobie, pomimo historii opowiedzianej przez Maxa i Spira, nie mogłam w to nadal uwierzyć. W biały dzień to było po prostu, jak już mówiłam Maxowi, niemożliwe. Zresztą dobrze, że tak to odczuwałam. W końcu miałam spędzić w towarzystwie Godfreya kilka godzin. Lepiej więc jeśli zdołam przez ten czas zapomnieć o tym, czego się dowiedziałam, wymazać z pamięci Spira i scenę w piwnicy, tak jakby rzeczywiście chłopiec nie żył. A nade wszystko musiałam wymazać z pamięci Maxa. Z perwersyjną przyjemnością mówiłam o nim "pan Gale" owym bezceremonialnym tonem, używanym zazwyczaj przez Godfreya i Phyllidę, jakbym mówiła o obcym człowieku, wobec którego co prawda mam pewien dług wdzięczności, lecz znam go tak mało, że nawet się nie zastanawiam, czy go lubię, czy nie. W pewnej chwili przelotnie wymówiłam jego nazwisko, po czym spojrzałam na siniak na mym ramieniu. Zaskoczyło mnie tajemne, przenikające na wskroś uczucie radości. Przesunęłam dłonią po ramieniu, by zasłonić ów ślad, i nagle poczułam, że gładzę to miejsce, jakby to było jego ciało, a nie moje. Speszona, gwałtownie wyjrzałam przez okno i rzuciłam zdawkową uwagę na temat krajobrazu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.