ďťż

Półszlachetne kamienie Roggita na pewno warto by od- zyskać, gdyby Tobas potrafił je znaleźć Zostały jednak dobrze schowane przez dziadka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dopiero teraz, o wiele za późno, przyszło mu do głowy, że warto by uratować też jakieś ubranie i parę butów. No i wiadro, które przyda- łoby się do gaszenia pożaru Tobas musiał przyznać, że gdy już przybyli, Telveńczycy zabrali się gorliwie do pracy napełniając wiadra wodą z bagien i wylewając ją na ogień, gdzie syczała i zamieniała się w parę bez większego efektu . Ci, którzy nie mieli wiader jak Tobas, stali i patrzyli, podziwiając kolorowe płomienie, pojawiające się to tu, to tam, gdy tajemnicze proszki starego czarnoksiężnika, jeden po drugim spadały z pochłonię- tych żarem półek i zapalały się, napełniając powietrze bogatym asortymentem zapachów i odorów Większość wieśniaków unikała pechowego ucznia czarnoksiężnika, trzymając się od niego z dala. Tobas nie był na tyle niewrażliwy, aby tego nie zauważyć lub źle to zrozumieć, i uznał to za ostateczny dowód, że nadeszła chwila, przed którą bronił się od paru lat Pora na zawsze opuścić Telven, swoją rodzinną wieś, i udać się w daleki świat szukać szczęścia Zadrżał. Co za okropna myśl! Nie chciał wcale odchodzić. Był domatorem, czuł się dobrze wśród ludzi i w miejscach, które znał, i wcale nie pragnął poznawać no- wych. Telven to jego dom. Zawsze tu zostawał, gdy ojciec wypływał na morze, chociaż Dabran stale, od czasu gdy Tobas wyrósł z wie- ku dziecięcego, zapraszał go na rejsy. Po śmierci ojca pozostał w Telven. Kręcił się po wiosce nawet wtedy, gdy był bezdomny, starając się zostać w miejscu, które znał. Nie miał zawodu, nie miał dziewczyny ani perspektyw małżeństwa, ani bliskich przyjaciół, ale Telven był nadal jego domem. Udało mu się zostać, bo przekonał Roggita, że jest na tyle młody, żeby zostać uczniem Gdy to drobne oszustwo powiodło się, Tobas myślał, że ma już miejsce na stałe i że dożyje swoich dni w ojczystej okolicy. Do chwili gdy otworzył Księgę Zaklęć, sądził, że zostanie. Skąd miał wiedzieć, że staruszek umieścił na niej tak potężne zaklęcia ochronne? Potrząsnął głową z niesmakiem. Nadal nie wiedział dokładnie, co zrobił źle i jak działało zaklęcie ochronne; nigdy nie widział, żeby Roggit wypowiadał jakieś kontrzaklęcia albo robił coś niezwykłego, gdy zaglądał do księgi. Po prostu sięgał po nią i otwierał ją, tak jak każdą inną książkę. Tobas chciał zrobić to samo. Ale zaklęcie ochronne działało i w rezultacie stał i patrzył, jak ogień niszczy ostatnie ogniwa wiążące go z wioską. A on tylko chciał mieć dom i spokojne, wygodne życie; czy naprawdę za wiele wymagał od bogów? Frontowa ściana domku wygięła się, zapadła i w końcu runęła do środka z głośnym hurkotem, a Tobas odwrócił się. Nic tu już nie miał, nic i nikogo, kto by go tutaj zatrzymał, ani też nie miałby tu z czego żyć, gdyby został. Nie miał tu już domu. Uznał, że nie ma co prze- dłużać katastrofy. Odszedł, o nadchodzącym świcie, od żaru, światła i huku ognia, ze łzami w oczach, które, jak sobie stanowczo powie- dział, były wywołane przez dym. ROZDZIAŁ 3 Słońce dobrze już wzeszło, gdy się obudził. Pierwszą myślą było zdziwienie, że śpi zwinięty w kłębek pośród wysokiej trawy, a nie w swoim własnym łóżku w domku Roggita, ale szybko przypomniał sobie wypadki poprzedniej doby. Po opuszczeniu bagien wędrował bez celu w ciemnościach nie dbając, dokąd idzie, aż upadł i zasnął. A teraz obudził się, zesztywniały od niewygody, zrozpaczony swoją stratą i nie mając pojęcia, gdzie się udać. Usiadł szeleszcząc trawą. Przetarł oczy i zaczął się zastanawiać. Dokąd ma iść? Nie miał żadnych umiejętności, którymi mógłby zara- biać na życie; nie był ani szybki, ani silny, ani nawet przystojny. Chudy, wzrostu nieco więcej niż średniego, o przeciętnych rysach twa- rzy, matowych ciemnoblond włosach i brązowych oczach, nie rokował żadnej nadziei na sukces. Nie był też wykształcony; poznał pod- stawy czytania i pisania, arytmetyki oraz opowieści stanowiące historię i religię Mieszkańców Wolnych Ziem, ale poza swoją nauką u Roggita nie miał żadnych specjalistycznych wiadomości. Nigdy nie udał się dalej niż trzy mile od Telven, poza krótką podróżą do Shan, na którą zabrał go ojciec – kilka mil brzegiem morza w tę i z powrotem. Znał geografię o tyle, o ile znał ją każdy chłopak z Wolnych Ziem, ale nic ponadto. Na zachód i południe był ocean, a na północ i wschód rozciągało się mocarstwo Ethshar. Gdyby poszło się dosta- tecznie daleko na południowy wschód, wzdłuż wybrzeża należącego do Ethshar, można by dotrzeć do na poły mitycznych Małych Kró- lestw, które kiedyś stanowiły Stare Ethshar. Gdyby poszło się dostatecznie daleko na północ, można by dotrzeć do ziem barbarzyńców. Dalej północny kraniec świata był skuty lodem, wschodni gorącą pustynią, zachodni – zasnuty mgłą, a na południe znajdował się nie- skończony ocean – o ile wiadomo
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.