ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
To pewnie dlatego ludzie wierzą, że pustynia pełna jest demonów. Już o świtaniu uderzono w rogi i ruszyliśmy w dalszy pochód, mimo że wielu nieprzywykłych do marszu i do dźwigania ciężkich brzemion waliło się na ziemię nie mogąc się ruszyć. Lecz znaki ogniste Horemheba nawoływały nas do wielkiego pośpiechu i z wszystkich stron pustyni zbiegały się ku nim niewielkie grupki obdartych, spalonych słońcem na czarno rabusiów i ludzi z band, zezując chciwymi oczyma na nasz rynsztunek, oszczepy i sanie zaprzężone w woły. Nie mieszali się oni z nami, słuchali tylko znaków ognistych Horemheba, ale przypuszczam, że równie chętnie napadliby i ograbili nas, jak napadali Hetytów.
Kiedy zbliżyliśmy się do obozu Horemheba, zobaczyliśmy, że cały horyzont pustyni tonie w chmurze pyłu, bo Hetyci nadciągali, żeby odzyskać swoje składy wody. Ich szperacze uwijali się w pustyni małymi grupkami na wozach bojowych i napadali na nasze straże przednie, napędzając wielkiego strachu ludziom nieprzywykłym do walki z wozami bojowymi i takim, którzy w ogóle jeszcze nigdy dotąd nie walczyli oszczepem u łukiem, nigdy nie zabijali. Tak więc w naszym wojsku zapanowało wielkie zamieszanie i wielu żołnierzy rozbiegło się, uciekło w popłochu na pustynię, gdzie Hetyci przebijali ich strzelając z wozów. Na szczęście Horemheb wysłał ze swego obozu te wozy bojowe, które jeszcze zdatne były do boju, żeby nam pomogły. A tak wielki był respekt Hetytów przed Horemhebem, że zostawili nas w spokoju i cofnęli się. Może być jednak, że stało się to nie z respektu, a dlatego ze dostali rozkazy, by tylko rozpoznawać i przeszkadzać nam w marszu, nie wdając się w walkę.
W każdym razie odwrót ich wywołał wielkie podniecenie wśród naszej piechoty i oszczepnicy zaczęli wołać w ślad za nimi, wymachując oszczepami, a łucznicy wypuścili bez żadnego pożytku mnóstwo strzał za cofającymi się wozami bojowymi. Wszyscy jednak ukradkiem zezowali ku horyzontowi, gdzie pył unosił się jak chmura, choć dodawali sobie nawzajem otuchy mówiąc o Horemhebie: Nic nam nie grozi, bo jego silne ramię nas chroni. Nic nam nie grozi, bo on uderzy jak sokół na Hetytów, wyłupi im oczy i oślepi ich!
Ale jeśli sądzili, że będą mogli odpocząć, gdy dotrą do obozu Horemheba, wielce się pomylili. A jeśli myśleli, że on ich będzie chwalić za szybki marsz i za to, że pozdzierali sobie stopy do krwi w piasku pustyni, bardzo się przeliczyli. Horemheb bowiem przyjął nas z oczyma nabiegłymi krwią ze zmęczenia i z wściekłością na twarzy i wymachując złotym biczem poplamionym krwią i kurzem wołał:
Gdzieście się wałkonili, gnojki? Gdzieście się podziewali, nieczyste nasienie? Doprawdy, chętnie bym widział wasze czaszki bielejące w piasku już jutro, tak bardzo się za was wstydzę. Przychodzicie wlokąc się jak żółwie, a cuchniecie potem i gównem, aż muszę zatykać nozdrza, podczas gdy moi najlepsi ludzie krwawią z niezliczonych ran, a szlachetne konie zdychają dysząc z wyczerpania. Bierzcie się natychmiast do łopat, kopcie ile sił, ta robota najlepiej będzie wam odpowiadać, bo przywykliście dłubać w gnoju przez całe wasze życie. Jeśli już nie dłubaliście brudnymi paluchami w nosie lub w tyłku.
A niedoświadczeni żołnierze egipscy wcale się nie gniewali za te słowa, przeciwnie, cieszyli się nimi i powtarzali je sobie nawzajem ze śmiechem, a gdy patrzyli na Horemheba, każdy z nich miał uczucie, że znalazł ochronę przed zasadzkami straszliwej pustyni. Zapomnieli o obdartych ze skóry stopach i wyschniętych na kość językach i stosownie do wskazówek Horemheba zaczęli kopać w ziemi głębokie rowy i wbijać drewniane pale między kamienie, rozpinać między palami postronki z sitowia i staczać, i ściągać na dół z przełęczy górskich wielkie głazy.
Zmordowani żołnierze z wozów bojowych Horemheba powyłazili ze swoich jaskiń i namiotów i przywlekli się kulejąc, żeby nowo przybyłym pokazywać rany i chełpić się swymi czynami. Nawet umierający wstawali, żeby to robić i w ten sposób dodawać odwagi kopaczom, oszczepnikom i łucznikom i wzbudzać w nich zazdrość. Rankiem bowiem, gdy ujrzeli nadciągających jak trąba powietrzna Hetytów, pewni byli wszyscy że umrą. Przybycie piechoty dodało im otuchy, zawsze jest bowiem milej zginać w wielkiej gromadzie niż samemu
|
WÄ
tki
|