ďťż

Pierwszy to był edomita, który progi jego przestąpił, odkąd on sam w progach tych żył, pierwszy, którego z bliska ujrzały oczy jego i który przemówił doń...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Gdyby anioł Metatron, niebieski patron i obrońca Izraela, albo nawet wódz i naczelnik szatanów zjawili się byli przed nim, byłby on mniej zdumionym i przerażonym; z nadprzyrodzonymi bowiem jestestwami tymi wiązały go ścisłe, jakkolwiek nie bezpośrednie stosunki. Badał i znał pochodzenie ich, naturę, właściwości i czynności wszelkie. Ale ten okazały, wysoki człowiek, w obrzydliwym ubraniu, które do kolan nie sięgało mu nawet, z białym jak u niewiasty czołem swoim i niezrozumiałą swą mową, z jakich stron przybywał? po co przychodził? czego chciał? Idumejczykiem – że był on? Filistynem? srogim Rzymianinem, który zwyciężył mężnego Barkobeka? albo co najmniej Hiszpanem, który mordował słynną rodzinę Abrabanelów, a i przodka jego, Todrosa, bezecnie z kraju swego wygnał? Kamioński oczekiwał chwilę odpowiedzi na pytanie swe, a nie doczekawszy się jej zapytał powtórnie: – Czy mogę widzieć się z szybowskim rabinem? Tym razem na dźwięk podniesionego nieco głosu jego postać ludzka szarzejąca w kącie izby poruszyła się i powstała z wolna. Reb Mosze z otwartymi od zdziwienia usty i osłupiałym, w twarz przybysza utkwionym wzrokiem wysunął się na światło i gardłowo, przeciągle wymówił: – Ha? Na widok człowieka tego, odzianego z pierwotną i niesłychaną już gdzie indziej prostotą, po całej twarzy Kamiońskiego dziedzica drgnęły i rozbiegły się, szybko jednak powstrzymane, uśmiechy. – Mój panie! – zwrócił się do reb Mosza – czy człowiek ten głuchy jest i niemy? Dwa razy pytałem go już o szybowskiego rabina, a odpowiedzi żadnej nie otrzymałem. Mówiąc to wskazywał Todrosa, który teraz z wolna zwrócił się ku mełamedowi i wyciągając ku niemu szyję zapytał: – Wos sagt er? Wos wl er? (co on mówi? czego on chce?) Reb Mosze zamiast odpowiedzi szerzej jeszcze otworzył usta, a w tejże chwili za otwartym okienkiem ozwały się szmery i szepty. Kamioński spojrzał ku okienku i zobaczył, że było ono całe napełnione twarzami spoglądającymi w głąb izby z zewnątrz. Twarze te były ciekawe i nieco przelęknione. Kamioński zwrócił się ku nim z zapytaniem: – Czy tu mieszka rabin szybowski? – Tu! – odpowiedziało głosów kilkanaście. – A gdzie on? Kilkanaście palców wskazało człowieka siedzącego na ławie. – Jak to! – zawołał szlachcic – człowiek ten jest tym waszym sławnym i mądrym rabinem? Twarze zapełniające okno rozpromieniły się szczególną błogością jakąś i oczami dawały znaki twierdzenia. Widać było, że Kamiońskiego ogarniała wielka chęć śmiechu, którą jednak powstrzymywał jeszcze. – A to kto? – zapytał wskazując reb Mosza. – Nu – odpowiedziało mu z okna parę głosów – to jest mełamed, bardzo mądry i pobożny człowiek. Kamioński zwrócił się znowu do Todrosa. – Szanowny panie rabinie – rzekł – chciałbym chwil kilka pomówić z panem bez świadków. Todros milczał grobowo. Oddech jego tylko stawał się coraz śpieszniejszym, a oczy coraz płomienniejszymi. – Panie mełamedzie! – rzekł szlachcic do bosonogiego człowieka w grubej koszuli – czy to może u was dzień taki, że rabinowi waszemu mówić nie wolno? – Ha? – przeciągle zapytał reb Mosze. Kamioński wpół śmiejąc się, wpół z gniewem zawołała ku stojącym za oknem ludziom: – Dlaczego oni nie odpowiadają? Długie nastąpiło milczenie. Twarze napełniające oko spoglądały ku sobie z widocznym zakłopotaniem. – Nu! – ozwał się ktoś śmielszy – oni nie rozumieją tego języka, którym pan gada! – A jakiż język, do licha, rozumieć oni mogą? – zawołał szlachcic. – Nu – odpowiedział ten sam co wprzódy głos – oni umieją tylko po żydowsku! Kamioński szeroko otworzył oczy. Nie chciał wierzyć uszom własnym. Śmiech go ogarniał, ale zarazem też i nieokreślony gniew jakiś. – Jak to! – zawołał – oni nie rozumieją języka kraju, w którym żyją? Milczenie. – Nu – rzekł na koniec ktoś z okna – nie rozumieją! W głosie, który krótki wyraz ten wymówił, dźwięczała też głucha jakaś niechęć. W tejże chwili Izaak Todros porwał się z siedzenia swego, stanął, wyprostował się, podniósł obie ręce nad głową i śpiesznie bardzo mówić zaczął: – Przyjdzie taki dzień, że Mesjasz w ptasim gnieździe, które w raju zawieszonym jest, obudzi się i na ziemię zejdzie. Wtedy na całym świecie rozpostrze się wojna ogromna, Izrael stanie naprzeciw Edomu i Izmaela, a Edom i Izmael, zwyciężone, u nóg jego płożą się, jako ścięte cedry. Wymawiając wyrazy: Edom i Izmael mówiący wyciągnął wskazujący palec swój ku stojącemu na środku izby edomicie. Gest ten jego groźny był i uroczysty; groźnie i namiętnie płonęły mu oczy, piersią pochwycił szybko powietrze i z wybuchem głosu powtórzył raz jeszcze: – Edom i Izmael położą się u nóg Izraela, jako złamane cedry, a grom pomsty Pańskiej spadnie na nich i zetrze ich w proch. Teraz kolej niezrozumienia przyszła na stojącego pośrodku izby edomitę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.