ďťż

Nigdy nie należałem do wspomnianej sekty, moja wędrówka po Dublinie tylko w niewielkiej części odwoływała się do powieści, a jednak czułem się jak w domu, pośród ulic Gdańska,...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Choć oczywiście porównywanie Gdańska z Dublinem wydaje się równie bezzasadne, jak zestawienie Ulissesa z Blaszanym Bębenkiem czy Kotem i myszą, to jednak relacja pomiędzy literacką fikcją a realnie istniejącym miastem i jego topografią wydaje się w obu tych wypadkach pokrewna. Może polega to na zagęszczaniu znaczeń? Grattan Bridge w Dublinie byłby zwykłym dziewiętnastowiecznym mostem, niewiele znaczącym w przestrzeni miasta, gdyby nie właśnie owa treść naddana, w postaci Leopolda Blooma, jego przeżyć i myśli już na zawsze związanych z tym miejscem. Pewne podwórko we Wrzeszczu byłoby nic niezna-czącym, brzydkim i wstydliwie ukrywanym miejscem tej dzielnicy, gdyby pewnego dnia nie bawiła się tutaj niesamowita i niezwykła Tulla Pokriefke. Siła literatury jest w takich wypadkach rzeczywiście zdumiewająca, bo zmienia nasz obraz rzeczywistości, pod jednym wszakże warunkiem: nie za sprawą zwykłego katalogu rzeczywistości, czyli topograficznego naturalizmu, lecz za pomocą kreacji, tego - używając określenia Białoszew-skiego - magicznego „obrotu rzeczy". Takimi właśnie są Dublin Joyce'a i Gdańsk Grassa. I chociaż Joyce otwiera wiek XX, a Grass 45 zamyka go swym kluczem, chociaż spalony i tylko w niewielkim stopniu odbudowany Gdańsk nie miał tyle szczęścia co Dublin, chociaż mit Irlandczyka jest mitem powrotu, a mit gdańskiego Niemca mitem utraty i niemożności odzyskania równowagi świata, obaj pisarze są do siebie podobni, tworząc niezwykłą i pełną napięć, epicką poezję miasta. Dodajmy, że to już przeszłość. Bohaterowie Joyce'a i Grassa żyjący w przestrzeniach rozrzuconych osiedli mieszkaniowych są nie do pomyślenia. Choćby dlatego, że tramwajowe dzwonki brzmią w zwartej zabudowie całkiem inaczej. POR. ARANN ISLANDS; BECKETT; HRABAL; KUŹNIECZNY ZAUŁEK „Der Scherz" W powieści Arnima Stattlera najmocniej uderza nas klasyczna, trzyczęściowa kompozycja oraz postać głównego bohatera - Hermana von Zycewitza. Czujemy do niego sympatię już od pierwszej sceny, gdy jego ojciec, junkier z Pomorza, oddaje go do słynnej Szkoły Kadetów w Słupsku, kładąc dłoń na głowie syna i mówiąc: „mój młody wojak!". Otóż Herman nie chce być wojakiem, nienawidzi pruskiego drylu i przechodząc po raz pierwszy przez dziedziniec szkoły wojskowej, już tęskni za rodzinnym domem, łąkami dzieciństwa, matką oraz „śpiewkami polskich dziewek, jakie słyszał często, przemykając się obok kuchni, albo izby czeladnej..." Być może klimat tej właśnie sceny wykorzystał Broch w pierwszej części słynnych Lunatyków, w których portretuje podobne środowisko: młody Joachim von Pasenow również ma iść do szkoły wojskowej (Chełmno), z tą wszakże różnicą, że zdanie o „młodym wojaku" wypowiada w Lunatykach pastor, a nie ojciec głównego bohatera. 46 Pierwsza epoka w życiu powieściowym Hermana - a więc szkoła kadetów - już od samego początku naznaczona jest pasmem udręk i upokorzeń. Nauczyciel szermierki, tępy zupak awansowany z gminu, przekręca nazwisko bohatera na Ko-twitz. A ponieważ elew Kotwitz rzeczywiście uczęszcza do tej samej szkoły, rodzi to cały szereg nieporozumień, które o mały włos nie kończą się pojedynkiem. Właściwym tematem tej części powieści jest samotność, tym bardziej dojmująca, że wypełniona tęsknotą „za czymś nieokreślonym, czego nie mogło pojąć jego ograniczone otoczenie, ani zrazu on sam..." Młody junkier ucieka w świat poezji, lecz fakt, że pisze wiersze, musi ukrywać głęboko nawet przed kolegami. Scena, w której sekretny zeszyt dostaje się w łapy przełożonych, jest przejmująca. Jednak represje (specjalny capstrzyk, publiczne wyszydzenie poety, raport karny) nie załamują elewa von Zycewitz. Przeciwnie, to moment przełomu, w którym bohater świadomie rezygnuje z poezji i wkracza w świat filozofii, dociekając przyczyn ludzkiej podłości. Jest to zapowiedź trzeciej części powieści, w której dojrzały już Herman będzie pisał długie listy do Immanuela Kanta. Zanim jednak do tego dojdzie, nasz bohater - w części drugiej - przejdzie przez doświadczenie religijnych uniesień, małżeństwa, zdrady, rozczarowań i klęsk życiowych, po których wyląduje w Berlinie jako średniozamożny, rozwiedziony i samotny rentier. Oczywiście jest dziwakiem. Pożera książki całymi dniami, z wyjątkiem sobót, kiedy regularnie odwiedza swoją kochankę w podberlińskim letnisku. Usiłuje napisać dzieło O znikomości atomów i natury ludzkiej. Ironia Stattlera ocala w tym momencie bohatera - mimo że jest on wybitnym filozofem jedynie w oczach swojej kochanki - czytelnik jest skłonny wybaczyć mu długie wywody podczas spacerów oraz ich wzniosły ton
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.