ďťż

Nie pozwoliła jednak odebrać sobie koca, walczyła o niego rozpaczliwie, stanowił bowiem jej obronną tarczę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Była mokra od deszczu i potu, mokre włosy oklejały twarz, a jedwabna bluzka przylgnęła do ciała jak druga skóra. Gęsta mgła powodowała, że wszystko wokół jeszcze mocniej tonęło w wilgoci. Do zmroku, kiedy ciemność zawładnie niekończącym się lasem, została co najwyżej godzina. Ta myśl wywołała w Tess nową panikę. Już prawie nie widziała nic wokół siebie przez mokre opary. Dwukrotnie pośliznęła się, o mało nie wpadając do wody, wszędzie tu bowiem były jakieś strumienie i bajora. Kiedy zapadnie ciemność, dalsza wędrówka stanie się niemożliwa. Porywacz z oczywistych powodów zabrał jej zegarek, choć zostawił pierścionek i kolczyki z szafirem. Z pocałowaniem ręki zamieniłaby teraz wart trzy tysiące dolarów pierścionek za swojego timeksa. Fatalnie się czuła, gdy nie wiedziała, która jest godzina. A jaki to w ogóle dzień? Czy to jeszcze środa? Nie. Kiedy obudziła się w samochodzie, na zewnątrz było ciemno. Tak, jedyne światło padało z innych aut jadących po drodze. Znaczyłoby to, że przespała większość czwartku. Nagle uświadomiła sobie, że nie ma najmniejszego pojęcia, jak długo była nieprzytomna. To mogło trwać nawet parę dni. Przecież nie wiedziała, czym ją ten drań nafaszerował, ani czy nie ponawiał dawki. Oddychanie znowu zaczęło jej sprawiać kłopot, strach rozpanoszył się. Spokój. Trzeba się uspokoić. Trzeba zastanowić się bez nerwów, jak przetrwać noc. Instynkt pchał ją do biegu, lecz był to podszept bezrozumnego strachu, natomiast rozum podpowiadał coś innego. Nocna wędrówka przez gęsty, podmokły las z pewnością zakończyłaby się złamaniem tub wpadnięciem do wody, czyli niechybną śmiercią. Dlatego Tess musiała znaleźć jakieś odpowiednie miejsce, gdzie mogłaby przeczekać do rana. Pomyślała nawet przez moment, że nie należało opuszczać szałasu. Co dała jej ta ucieczka? Tam przynajmniej było sucho. Z obecnej perspektywy twarde, nierówne łóżko wydawało się czymś wspaniałym. Teraz nie wiedziała nawet, gdzie się znajduje. Nie wyglądało na to, żeby zbliżyła się choćby do granicy leśnej głuszy, chociaż z całą pewnością pokonała już wiele kilometrów. Przykucnęła i wsparła plecy o szorstki pień. Ledwo trzymała się na nogach, ale nie usiadła wygodniej, bowiem w każdej chwili musiała być gotowa do biegu. Nad jej głową, niczym czarne memento, skrzeczały czarne wrony. Przestraszyła się, lecz tkwiła nieporuszona, zbyt zmęczona, zbyt słaba, żeby zejść im z widoku. Złowrogie ptaki sadowiły się na nocny odpoczynek na wierzchołkach drzew. Łopocząc skrzydłami, całymi setkami zlatywały się ze wszystkich stron i zajmowały nocne pozycje. Ich krakanie zdało się roztrzęsionej Tess zwiastunem śmierci. Aż nagle pomyślała, że przecież ptaki nie sadowiłyby się w niebezpiecznym miejscu. A jeśli nawet w nocy pojawi się jakieś zagrożenie, zareagują na nie skuteczniej niż system alarmowy. Zaczęła rozglądać się za miejscem, gdzie wygodnie mogłaby usiąść. Ziemię zakrywała masa liści i sosnowych igieł, opadłych z drzew jeszcze poprzedniej jesieni. Wszystko było jednak mokre od deszczu i mgły. Tess zadrżała na samą myśl o położeniu się na wyziębionej ziemi. Wrony nie przestawały krakać, Tess podniosła wzrok, przyglądając się gałęziom. Od dzieciństwa nie wspinała się na drzewo. Wtedy był to istotny element taktyki przetrwania, umożliwiający ukrycie się przed ciotką i wujem, teraz jednak poczuła w obolałych mięśniach, że nie jest to mądry pomysł. A jednak tam, wysoko, byłoby najbezpieczniej. Przecież porywacz nie będzie jej szukać na drzewie, nie dopadną jej też nocne drapieżniki. Dobry Boże, zapomniała z tego wszystkiego, że zwierzęta też mogą być groźne. Drzewo, przy którym stała, układało się w idealne Y, tworząc pośrodku naturalne siedlisko. Niezwłocznie zabrała się do dzieła, wyszukując odpowiednie gałęzie. Zamierzała zrobić z nich prymitywną drabinkę. Dwie duże, sękate kłody miały posłużyć za podstawę konstrukcji, inne za szczeble. Tak sobie to wymyśliła
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.