ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Na to przychodzi chytry lis Wiklef ze swą czeladką i czyta z własnej księgi w
prostym
angielskim języku, którego pragnie serce każdego człowieka. Kto temu się oprze?
Boże
przebacz, ale sądzę, iż Anglicy głusi byliby na słowa samego świętego Piotra,
jeżeli nie
przemówiłby do nich językiem, który zapadł w ich uszy i serca wraz z pieszczotą
matek.
Tu dodał spiesznie: Nie mówię tego od siebie; jestem wychowankiem Cambridge;
trafiają
we mnie dobre słowa łacińskie; chodzi o ludzi w ogóle. Clavis ad corda Anglorum
est lingua
materna.
Synu rzekł Klemens błogosławię godzinę, w której cię spotkałem, bowiem
uczciwe i
mądre są twoje słowa. Ale niestety! Jak mam nauczyć się po angielsku? Nie
posiadam żadnej
książki.
Mogę wam ofiarować mój modlitewnik, w którym są godzinki. Słowa w nim
angielskie i
łacińskie, jedne obok drugich. Nie wiem jeno, co będzie z moją biedną duszą,
która
potrzebuje tych godzinek w obcym kraju. Poczekajcie, wyście człek święty, a i
jam uczciwy,
zróbmy zamianę: pomódlcie się za mnie raz dziennie przez dwa miesiące, a ja
podaruję wam
moją książkę do nabożeństwa. Oto ona. Co wy na to?
Oczy mu zabłysły, płonął handlowym zapałem.
Klemens uśmiechnął się pobłażliwie; spokojnie odczepił manuskrypt od sznura,
którym był
przepasany, i pokazał, że był po łacinie i po włosku.
Popatrz, synu powiedział niebo przewidziało, co będzie nam przydatne, i
dało
możliwość zaspokojenia potrzeb zamieńmy się na książki, moje zaś skromne
pacierze i
dobre życzenia ofiaruję ci, a nie sprzedam. Nie lubię handlu w religii.
Wyspiarz był zachwycony.
Nauczę się mowy italskiej, nie narażając zbawienia wiecznego. Droga mi moja
kiesa, ale
dusza bliższa.
Wmusił w Klemensa pieniądze. Na próżno zakonnik tłumaczył, że śluby nie
pozwalają mu
nosić przy sobie więcej, niż potrzebuje na pierwsze potrzeby.
Spożytkuj to dla dobra Kościoła i mojej duszy, ojcze rzekł wyspiarz. Nie
proszę cię,
byś je zatrzymał, ale przyjąć musisz i przyjmiesz.
Jeszcze raz uścisnął serdecznie dłoń Klemensa, mnich zaś ucałował go w czoło,
obdarzył
błogosławieństwem i udali się każdy w swoją drogę.
Milę dalej Klemens napotkał dwóch znużonych wędrowców, którzy odpoczywali w
głębokim
cieniu potężnego kasztanowca, rosnącego w gęstym lasku przydrożnym. Obok nich
stał
niewielki wózek, na nim maszyna drukarska prymitywna i niezgrabna jak prasa do
wina.
Zmordowany muł zaprzężony był do wózka.
I oto Klemens stanął twarzą w twarz ze swym dawnym wrogiem.
Przyglądał się maszynie i zmęczonym niebieskookim, uczciwym rzemieślnikom, a
dawna
gorycz wydawała mu się dziś snem. Spojrzał na nich łagodnie i powiedział cicho:
Sweynheim!
Obaj nagle zerwali się na równe nogi.
Pannartz!
Skoczyli do lasku i skryli się. Klemens stał zdumiony. Jedna twarz wyjrzała
spoza drzew.
Klemens rzekł:
Czego się boicie? Drżący głos odpowiedział:
To ty powiedz, cudzoziemcze, dzięki jakiej magii możesz znać nasze imiona?
Nigdy cię
dotąd na oczy nie widziałem!
Co za przesądy! Znam was, jak znani są wszyscy dobrzy rzemieślnicy z waszych
prac.
Podejdźcie, a powiem wam.
Zbliżyli się niepewnie z różnych stron; każdy z nich dostosowywał swe kroki do
kroków
towarzysza.
Moje dzieci rzekł Klemens widziałem w Rzymie Laktancjusza, którego
drukowali
Sweynheim i Pannartz, uczniowie Fusta.
Słyszysz jeno, Pannartz? Nasza robota dotarła już do Rzymu.
Po waszych niebieskich oczach i włosach barwy lnu poznałem, żeście Niemcy;
maszyna
zaś drukarska przedstawiła się sama. Kimże moglibyście więc być, jeśli nie
uczniami Fusta
Pannartzem i Sweynheimem ?
Uczciwi Niemcy zdziwili się teraz, jak mogli dopatrywać się magii w tak prostej
rzeczy.
Dobry ojciec ma po prostu dowcip, i to wszystko rzekł Parnnartz.
Ano potwierdził Sweynheim przy pomocy tego dowcipu mógłby może doradzić
nam, jak doprowadzić to zmęczone bydlę do najbliższego miasta?
To, to rzekł Parnnartz
|
WÄ
tki
|