- Mo�e zabijemy �wini� - podsun�� Jody...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- O nie, nie pozwoli�bym ci tego zrobi�. Chcesz mnie zabawi� i dlatego tak m�wisz. To nie jest odpowiedni czas, wiesz dobrze. - Znasz Rileya, wielkiego knura, dziadku? - Tak, dobrze sobie przypominam Rileya. - No, wi�c Riley wyjad� dziur� w tym samym stogu, co ci m�wi�em, i st�g si� na niego zwa- li� i przydusi� go. Knury zawsze, jak mog�, podjadaj� siano ze stog�w. - Riley by� bardzo mi�y jak na knura, dziadku. Czasami siada�em na niego i on wcale si� nie z�o�ci�. Na ranczy trzasn�y drzwi, na progu stan�a matka Jody�ego i macha�a fartuchem. Carl Tiflin szed� ze stajni do domu, �eby powita� starego pana. S�o�ce zesz�o ju� ze wzg�rz. Niebieski dym z komina ranczy uk�ada� si� martwymi warstwami w purpurowiej�cej zachodem dolinie. G�bczaste ob�oki porzucone przez niewierny wiatr zastyg�y sm�tnie na niebie. Z baraku wyszed� Billy Buck i wyla� miednic� mydlin na ziemi�. Wyj�tkowo ogoli� si� innego dnia ni� zwykle, poniewa� traktowa� dziadka z ogromnym szacunkiem, a dziadek m�wi�, �e Billy jest jednym z niewielu ludzi nowego pokolenia, kt�rzy zachowali dawny hart. Chocia� Billy nie by� ju� m�ody, dziadek zawsze traktowa� go jak ch�opaka. I Billy te� pop�dzi� teraz w stron� domu. Kiedy dziadek i Jody podeszli pod ogr�d, zastali tr�jk� mieszka�c�w ranczy czekaj�cych przy furtce. Carl Tiflin powiedzia�: - Dzie� dobry, ju� si� niecierpliwili�my. Pani Tiflin poca�owa�a ojca w skraj brody i sta�a chwil� schylona, a� j� pog�aska� po plecach. Billy powa�nie potrz�sn�� podan� mu r�k� krzywi�c twarz pod w�sami. - Zajm� si� koniem - powiedzia� i odprowadzi� zaprz�g. Dziadek popatrzy� za nim, a potem obracaj�c si� do zebranych powiedzia� to samo, co ju� m�wi� sto razy przedtem: - Billy to dobry ch�opak. Zna�em jego ojca, starego Ko�skiego Ogona Bucka. Poj�cia nie mam, dlaczego nazywano go ko�skim ogonem, bo opr�cz tego, �e mia� d�ugie w�osy, zupe�nie nie przypomina� konia. Pani Tiflin poprowadzi�a go�cia do domu. - Jak d�ugo z nami zostaniesz, tatusiu? Nie piszesz o tym w li�cie. - Jakby tu powiedzie�... nie wiem. Mo�e dwa tygodnie. Ale ja nigdy nie tkwi� w jednym miejscu tyle, ile m�wi�, �e b�d� tkwi�. W nied�ugim czasie wszyscy siedzieli przy zas�anym bia�� cerat� stole i jedli kolacj�. Nad sto�em wisia�a naftowa lampa z blaszanym reflektorem. Za oknami pokoju �my obija�y si� o szk�o szyb. Dziadek poci�� sw�j kotlet na drobniutkie kawa�eczki i gryz� je wolno. - Jestem g�odny - powiedzia�. - D�uga droga podnieci�a m�j apetyt. Zupe�nie jak wtedy, kiedy jechali�my karawan� na Zach�d. Ka�dego wieczoru byli�my tacy g�odni, �e nie mieli�my cierpliwo�ci czeka�, a� si� mi�so dobrze ugotuje. Na raz mog�em zje�� pi�� funt�w wo�owiny. - Ruch tak robi - powiedzia� Billy. - M�j ojciec by� rz�dowym rozwozicielem. Pomaga�em mu, kiedy by�em ch�opcem. We dw�jk� potrafili�my sprz�tn�� jeleni� szynk�. - Zna�em twojego ojca, Billy � powiedzia� dziadek. - To by� cz�owiek! Nazywali go Ko�ski Ogon. Ale zupe�nie nie wiem dlaczego, bo chocia� nosi� d�ugie w�osy, nie by� podobny do konia. - W�a�nie - zgodzi� si� Billy. - Nosi� d�ugie w�osy. Dziadek od�o�y� n� i widelec i rozejrza� si� wok� sto�u. - Pami�tam, raz zabrak�o nam mi�sa... - zmieni� barw� g�osu, m�wi� teraz tonem, jaki opowie�� wy��obi�a sobie w trakcie sta�ego powtarzania. - Nie mieli�my ju� mi�sa bawolego ani antylopy, ani kr�lik�w. My�liwym nie uda�o si� nawet ubi� kojota. W takich wypadkach przewodnik musia� si� mie� na baczno�ci. Ja by�em przewodnikiem. I mia�em oczy otwarte. A wiecie co? Jak ludzie tylko zaczynali by� g�odni, to zaraz zabierali si� do zabijania wo��w. Trudno w to uwierzy�, prawda? S�ysza�em nawet o takich, co zjadali wo�y robocze. Zaczynali ze �rodka zaprz�gu, a wreszcie zjadali par� prowadz�c� i or- czykow�. No i przewodnik musia� ich od tego powstrzyma�. W nie wyja�niony spos�b wielka �ma dosta�a si� do pokoju i zacz�a lata� wok� naftowej lampy. Billy wsta� i usi�owa� zabi� j� mi�dzy d�o�mi. Carl Tiflin schwyta� j� w gar��, zgni�t� i wy- rzuci� przez okno na dw�r. - Jak w�a�nie m�wi�em... - zacz�� znowu dziadek, ale Carl Tiflin przerwa� mu: - Lepiej prosz� sobie jeszcze do�o�y� mi�sa na talerz. My ju� czekamy na budy�. Jody zobaczy� b�ysk gniewu w oczach matki. Dziadek wzi�� n� i widelec. - O tak, jestem bardzo g�odny - powiedzia�
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.