ďťż

Może Łazarz zdążył już szepnąć słówko tu i ówdzie, a może biedacy czuli instynktownie, gdy ktoś z nich potrzebował pomocy, dość że schowali go między so- bą...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kiedy zebrali się w kościele na prymę, wszyscy ci męż- czyźni i kobiety manewrowali tak zręcznie, że roztopił się wśród nich, zniknął. Wokół widział okaleczonych i zniekształconych na wszelkie sposoby ludzi. Poczuł nagle, jak z potężną siłą ogarnia go nieznana mu dotąd pokora. Od dawna już nie chłonął tak ca- łą duszą słów liturgii, nie był tak ściśle zespolony z bliźnimi u stóp ołtarza. Wartę na drodze przekazał Łazarz małemu Branowi. Chłopiec wiedział dokładnie, jak wygląda człowiek, którego trzeba wypatrywać. W każdej czynności wyręczali Joscelina in- ni, a on sam nie był w stanie ani się opierać, ani w jakikol- wiek sposób odwdzięczyć; mógł jedynie kłonić żarliwie gło- wę, schowany wśród towarzyszy, i z całej duszy dziękować Bogu za otrzymaną łaskę. I tak też czynił. 86 ROZDZIAŁ PIĄTY Ivetę zbudzono wcześnie, gdyż przygotowanie jej miało być długie i pracochłonne. Agnes i Madlen wykąpały ją, ubrały i ustroiły klejnotami. Potem gęste włosy dziewczyny zostały odrzucone w górę, splecione w tuzin lśniących war- koczy, omotane filigranową siateczką i upięte w złocistą ko- ronę, połyskującą od drogich kamieni. Spod niej spływał na ramiona i szyję welon ze złotych nici, opierający się na sztywnych błyszczących haftach paradnej szaty. Iveta pod- dawała się tym wszystkim zabiegom bez słowa i z kamienną twarzą, tak bladą, że w porównaniu z nią wisiory z kości sło- niowej wydawały się ciemne i pospolite. Obracała się posłu- sznie na każde skinienie, gdy kazano - pochylała głowę, ro- biła wszystko, czego od niej żądano. Kiedy już była gotowa, kobiety ustawiły ją na środku komnaty i surowo zakazały się jej ruszać w obawie, by cały ów przepych nie doznał u- szczerbku. W sukni, której każdy fałd ułożony był po mi- strzowsku, wyglądała jak świątecznie przebrana figura świę- tej z kościelnej kaplicy. Bez jednej skargi stała, gdzie ją po- stawiono, przez cały czas, gdy reszta domowników stroiła się nie mniej okazale. Do komnaty wkroczył wuj; zmrużył oczy, obszedł dziew- czynę wkoło z krytycznym grymasem na twarzy, poprawił fałdy welonu, tak że już nawet o włos nie odchylały się od założonej symetrii, a następnie wyraził swoje zadowolenie. Po chwili przyszedł kanonik Eudo, gładki i świątobliwy, po- chwalił nie tyle jej urodę i godny wygląd, co zaszczyt, jaki spływał na nią z tą świetną partią, i podkreślił, jak bardzo winna być wdzięczna swym opiekunom za to, iż zapewnili jej równie szczęśliwy los. Goście wchodzili, podziwiali, za- zdrościli i wychodzili, by zająć miejsca w kościele. O godzinie dziesiątej, kiedy to w zwykłe dni odprawiano sumę, za plecami panny młodej uformował się orszak i wspartą 88 na ramieniu Picarda dziewczynę przeprowadzono do wiel- kiej sieni klasztornej gospody, gdzie miała oczekiwać na przybycie narzeczonego. Tę drobiazgowo przygotowaną ceremonię, która do tej pory toczyła się bez zarzutu, zmącił jeden tylko drobny szczegół: nieobecność narzeczonego. Przez pierwsze dziesięć minut nawet Picard nie odważył się mruknąć, nie mówiąc już o zniecierpliwieniu. Huon de Donwille sam stanowił dla siebie prawa i chociaż ten zwią- zek był dla niego niezaprzeczenie korzystny, baron uważał go za ustępstwo ze swej strony. Niepunktualność świadczyła o złych manierach, ale nikt nie wątpił, że szlachcic przybę- dzie. Ale kiedy upłynęło kolejne dziesięć minut, a w bramie wciąż nie pojawiał się weselny orszak i nie było też słychać, by ktoś jechał przez podgrodzie, wokół panny młodej zaczę- ły rozlegać się szmery, pomruki, niepewne szuranie nogami, a w końcu wyraźne szepty. Coraz głośniej wyrażane zdzi- wienie wyrwało wreszcie z lodowatej zadumy stojącą z przo- du dziewczynę. Odetchnęła głęboko, zdumiona, lecz nie da- ła poznać, co czuje. Tylko krew zaczęła z powrotem krążyć w jej twarzy i barwić zaciśnięte wargi, czyniąc je podobne delikatnym płatkom róży
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.