Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Sylwester… — u¶miecha się matka z pobłażliw± gorycz±. — Kiedy¶ zrozumiesz, że wszystkie s± takie same. Nawet gdy mija stary wiek i zaczyna się nowy. Takie same.
Teraz już wszystkie trzy rozgrzebuj± leż±ce na podłodze ciuchy.
— Jakby¶ to obcięła, mogłaby być sukienka na rami±czkach, wiesz, taka koszulkowa. Widziałam podobny fason w „Naj”. Pomogę ci — mówi matka.
— Och, mamo…
Złotko patrzy, jak igła tańczy między palcami matki a materiałem, nitka za¶ znaczy nikły, niemal niewidoczny ¶lad.
— Nie podoba mi się ta dyskoteka — mówi matka. — Czytałam o niej w gazecie.
— Ty nie czytasz gazet, tylko ogl±dasz kolorówki! Co czytała¶? w jakiej gazecie? — pyta Ewa zaczepnie.
— Akurat czytałam. W „Super Expressie”. Co¶ złego. Wywołuj± dziewczyny na scenę. I one tam pokazu—13 majtki, biusty i diabli wiedz± co…
— Mamo, ty nic nie rozumiesz! To przecież dyskoteka. Dys–ko–te–ka, a nie staro¶wieckie dansingi!
— Ja nie chodziłam na dansingi — obrusza się matka. — Na dansingi chodziła babcia, a my na potańcówki.
— Potańcówki to co¶ innego niż dyskoteka — burczy Ewa.
— Na dansingi i potańcówki chodzili wszyscy, starzy, młodzi, wiek nie miał znaczenia. Dlaczego dla was czterdziestolatek to już starzec? Byłam wczoraj na zakupach i usłyszałam, jak jaki¶ gówniarz powiedział do faceta w moim wieku: „Dziadziu, nie pl±cz mi się pod nogami…”
— i co ten dziadzio na to? — zaciekawia się Ewa.
— Czterdzie¶ci lat to nie jest staro¶ć! — krzyczy matka i kłuje się igł± w palec. — Czemu wy się tak izolujecie, jakby¶cie byli z obcej planety?
— Nie wiem. Może jeste¶my z innej planety. Dyskoteka to na pewno inna planeta — mówi Ewa.
Dyskoteka:
ogromny, drewniany barak za miastem. Gigantyczna sala z wy¶lizgan± przez setki nóg podłog± ze sztucznego tworzywa. Podium dla didżeja i najlepszych tancerek. Spazmatycznie migaj±ce ¶wiatła stroboskopów. Jasno, ciemno, jasno, ciemno, ¶wiatło o¶lepia, ciemno¶ć obiecuje. Rytm pulsuj±cy jak wielkie, zwyrodniałe, ciężko bij±ce serce. Ciała, które wpadaj± weń jak w czarn± dziurę. Rapuj±cy głos: „Jest czadowo! Odlotowo! De best! Blondynko w zielonej sukience, co umiesz? ChodĽ na podium… Nie wstydĽ się, to tylko taniec. Taniec! i ciało. Tylko ciało! Ooo… eeee… uuuu… łoł! No, pokaż, pokaż, jaka jeste¶… Zajebi¶cie! Jak masz na imię? Edyta… brawa dla Edyty! Odwagi, to twoja szansa… twoje pięć minut! Wszyscy na ciebie patrzymy! Twoje pięć minut! Twoje pięć minut! Życie nie da ci więcej niż te pięć minut!”
Dziewczyny na podium, wybrane z tłumu przez didżeja, poruszaj± do rytmu nie tylko biustem, biodrami, głow±, lecz całymi sob±, całym swoim jestestwem, by udowodnić, że słusznie wyróżniono je tej nocy. Kokieteryjnie, choć niepewnie obci±gaj± wycięcie dekoltu, rozpinaj± kilka guzików bluzki, podci±gaj± kuse spódnice, pokazuj± nogi smukłe, grube, zgrabne, krzywe.
Matka szyje, stara sukienka nabiera nowego fasonu, a Ewa ¶ledzi niecierpliwie szybkie ruchy cienkiej igły i my¶li:
„Trzeba dobrze wygl±dać. Dobrze tańczyć. Wpa¶ć w oko. Może tym razem mnie wywołaj±. Do cholery, nie jestem gorsza. Mariola tańczyła na podium, Iwona, Patrycja… Patrycja zdjęła bluzkę i pokazała stanik. Idiotka. To nie był stanik z Triumpha, tylko z pasmanteryjnego, a mój jest przynajmniej czarny i z koronk±. I one tańcz± gorzej niż ja i s± brzydsze. Dzi¶ sylwester, wszystko może się zdarzyć. Kto¶ powie: «Jedziemy, bierz walizki». Warszawa… a może jeszcze dalej? Zagranica? i potem pojawię się tu, czerwonym autem, odwiedzić rodziców, a wszyscy skręc± się z zazdro¶ci”.
— Tam zjeżdża złe towarzystwo. Z całej okolicy. Nawet z Krakowa, Tarnowa i Warszawy. Czytałam — ci±gnie matka. — Szukaj± okazji. Ty się pilnuj, Ewa, bo jedyne, co ma taka dziewczyna jak ty, to…
— …godno¶ć! Godno¶ć! Godno¶ć! — krzyczy Ewa niecierpliwie i porywa sukienkę. — Super! Naprawdę. Dziękuję!
Z przesad± cmoka matkę w policzek i biegnie po schodach. Złotko gna za ni±, żeby widzieć, jak siostra Przeobraża się w królewnę.
Teresa patrzy w lustro:
— Jeszcze nie jest ze mn± Ľle. Jeszcze bym poszła gdzie¶ potańczyć. Ale ten…
Jan schodzi, człapi±c, po schodach.
— Sylwester? — pyta, a gdy Teresa kiwa głow±, podaje jej zwinięty, wymiętoszony banknot. Dwadzie¶cia złotych.
— Daj Ewuni — mówi i zawraca.
Wzrok Teresy jest nieprzyjazny.
— w „Milionerach” jeden facet wygrał sze¶ćdziesi±t cztery tysi±ce! — krzyczy za nim, ale on nie odpowiada. „Dlaczego nie chce zagrać w «Milionerach»? Dlaczego?”, my¶li z rozpacz± Teresa.
Człapanie cichnie i po chwili całkiem zanika. Zza drzwi dobiega cicho muzyka Bacha.
Teresa zaciska zęby i uruchamia magnetofon.
— Love me tender… love me… — ¶piewa Elvis Presley, próbuj±c zagłuszyć przeciwnika, a do oczu Teresy napływaj± łzy. Bierze ze stołu pusty wazon, przytula go do siebie i zaczyna tańczyć. Jej córka wyruszy wkrótce na sylwestra. Pocz±tek nowego wieku. Może tym razem się uda?
— Mnie się nigdy nie udało. A byłam ładniejsza — szepcze Teresa, kołysz±c się do melancholijnego rytmu. — Mogłam zaj¶ć dalej, przecież miałam maturę. Ale ze mn± wszystko było nie tak… wszystko. Ewa też jest ładna. Musi mieć szansę. Musi st±d się ruszyć… uciec gdzie¶, gdzie po ulicach jeżdż± tramwaje i ludzie noc± wkładaj± zatyczki do uszu, by zasn±ć, bo miasto żyje, a nie tak jak tu, umiera codziennie i bez końca, takie szare i byle jakie.
Teresa otwiera kredens i sięga głęboko, tam gdzie przechowuje ¶wi±teczne nakrycia. S± fajansowe, nie z porcelany, ale przynajmniej jednego koloru. Na co dzień nie wolno ich ruszać. Na co dzień jada się na byle czym
|
WÄ…tki
|