ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Niedługo było szukać. Nie ma co mówić: Semen niegłupi, to prawda, ale tym razem kozackiego
rozumu nie pokazał. Nie znał tutejszych lasów, tak jak i ja ich nie znał, wziął się do
lasu z tej strony z której do polany było i bardzo daleko, i bardzo ciężko, tedy myślał, że to
właśnie głąb puszczy i sam koniec świata, a nie wiedział, że z innego końca brzeg lasu był
blisko, a droga cale łatwa, bo równa i gładka, że jeno drzewa wyciąć a furą na polanę zajedziesz.
Rozglądam się teraz jeszcze baczniej po ludziach i narzędziach; widzę: od onej skały, a to
właśnie od rozpadliny prosto, jakby strzelił, co krok prawie kołek po kołku wbity w ziemię i
kto wie czy który z nich nie siedzi na samym dziewiątym kroku. Podszedłem do jednego z
chłopów i pytam, na co te kołki powbijane.
Tu się będzie kopać odpowiada.
A kiedyż zaczniecie?
Może dzisiaj, ale najpewniej, że aż jutro, bo czekamy na tych Niemców ze Lwowa, a jakoś
ich nie widać rzecze chłop.
By mi obuchem po głowie dał, tak by mnie nie ogłuszył, jak tą wieścią. Poszedłem z polany
w las, bom nie chciał, aby mnie jacy znajomi ludzie widzieli, ale niedaleko, tak że co się
tam działo, spoza drzew dobrze widzieć mogłem.
Siadłem na mchu, podparłem głowę rękami i tak siedziałem długo, a płakać mi się chciało,
żem już teraz na to wszystko głupi i rady żadnej nie widzę. Bo a co robić? Zrobił mnie Semen
stróżem i wiernikiem swoim, pod przysięgą i klątwą mnie zostawił; onej rzeczy zakopanej
ruszyć mi nie wolno, ale patrzeć na to spokojnie nie mogę przecie, jak ją inni znajdą, ruszą
i zabiorą. Wiedzieć o tym, a nie radzić i nie ratować, to przecież będzie także zdrada i
złamanie przysięgi. Główna rzecz na tym, aby Semen miał to, co zakopał; jeżeli ja wykopię,
to mu tego święcie dochowam i gardło prędzej dam, niżeli dopuszczę, aby wzięte było. Ale
jakby zrobić? Trzeba doczekać nocy; jak ludzie pójdą z polany, wezmę się do roboty, byle
jeszcze za dnia sami kopać nie zaczęli.
Tak tedy siedzę w ukryciu, czekam i czuwam. Słońce już się dobrze chylić zaczęło, las się
nurzał w mrocznym cieniu, choć za lasem jeszcze dzień być musiał, kiedy rąbanie ustało i
widzę, że chłopy zabierają się do domu. Poszli wszyscy, jeden tylko został, pewnie dla wartowania
narzędzi. Z jednym to już łacniej myślę ale przecie zawsze ciężko, bo go przecież
nie przemogę ani ubiję, tedy ciemnej nocy czekać będę musiał i uważać, kiedy zaśpi.
Nie spuszczam tego wartownika z oka, prosząc Boga, żeby mu się też wrychle spać zachciało.
On się po trosze kręcił po polanie, zaczął składać do kupy zaniechane narzędzia, ale
przestał; nasłuchiwał, jakby kogoś wyglądał, może swojej kobiety, która mu wieczerzę przynieść
miała, świsnął też parę razy jakby na psa, pomyślał chwilę, a w końcu zarzucił płótniankę
na plecy i poszedł.
Polana była pusta. Jakąś chwilę jeszcze przeczekałem, czy nie wróci, a widząc, że go już
nigdzie wśród drzew nie widać, wyszedłem z ukrycia, chwyciłem rydel i z pukającym sercem
wziąłem się do roboty. Tak jak mnie Semen uczył, odmierzyłem dziewięć kroków, ukląkłem,
naznaczyłem sobie miejsce od kolana, powstałem i nuż kopać. Już się ani oglądałam, ani nasłuchiwałem,
czy też kto nie idzie; na nic by się to było zdało, bo mi od tego strachu i wzruszenia
oczy i uszy zastąpiło i tylko mi brzęczało w głowie jakby w ulu.
Niedługom kopał; ledwo kilkanaście razy rydlem ziemię wyrzuciłem, trafiłem na coś
twardego. Był to duży czerep z garnka. Odrzucę go na bok i widzę drugi czerep taki sam, a
na nim mieszek skórzany, taki mały, że go w garść snadno wziąć, czerwonym sznurkiem zawiązany
i dokoła dobrze opleciony
|
WÄ
tki
|