ďťż

I jeszcze coś: przenikliwy pisk opon, trzask otwieranych i zamykanych drzwiczek...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Z głębi domu dobiegł paniczny krzyk. Obłęd. Czysty obłęd. Wybuchła strzelanina. Kule ze świstem przecinały powietrze, tłukąc szyby, przelatując przez te już wybite. Wbijały się w ściany, sufit i podłogę. Odbijały się z brzękiem od mosiężnych żyrandoli, rykoszetując na wszystkie strony. Głowa rozbolała go tak bardzo, że z trudem mógł skupić wzrok. Myśleć! Musiał myśleć! Coś się zmieniło. Tylko co? Ktoś strzelał, strzelał z broni wyposażonej w tłumik i z broni bez tłumika. To znaczy, że... Że atakują dwie grupy. Dwie nieskoordynowane grupy. Susanna Novak. To ona dała im znać. Tak, teraz był już tego pewien. Cały czas go podpuszczała, cały czas grała, stąd te zalotne spojrzenia. Susanna Novak była w zmowie z „tamtymi". Bezpieczne schronienie zapewniały jedynie pomieszczenia w głębi domu, ale tamci wiedzieli, że on wie, dlatego pomieszczenia te były teraz najniebezpieczniejszymi z możliwych. Zadzwonił do Coopera. Barry był zdenerwowany. To dziwne, bo rzadko kiedy puszczały mu nerwy. - Jezu, Paul! Co się tu, do diabła, dzieje? Druga bitwa o Midway, czy co? - Możesz ich namierzyć? - Znaczy się, zobaczyć? Widzę ich, kiedy wystawiają głowy. Dwóch w wojskowych panterkach. Wyglądają paskudnie. Make love, not war! Paul, oni o tym jeszcze nie słyszeli. - Posłuchaj. Mercedes, który wynajęliśmy, ma kuloodporne szyby. Wskakuj do środka, tam będzie najbezpieczniej. Ale kiedy dam ci znać, bierz dupę w garść, i chodu, jasne? 267 Janson dopadł drzwi i zbiegł schodami na parter. Gdy był na półpię-trze, zobaczył strażnika, który z dobytą bronią podchodził do okna. Nagle pistolet zaklekotał na podłodze. Strażnik rozdziawił usta, a nad jego lewym okiem pojawiła się okrągła czerwona plamka. Z plamki trysnęła krew, zalewając nieruchomą powiekę i oko. Przez cały ten czas strażnik stał wyprostowany, jakby zmienił się w posąg. Wreszcie powoli, jak w danse macabre, ugięły się pod nim nogi i runął na starożytny chiński dywan. Paul podbiegł do niego i chwycił pistolet. - Panie ministrze! - krzyknęła rudowłosa recepcjonistka. - Kazano nam przejść do tylnego aneksu. Nie wiem, co się dzieje, ale... - Urwała. Widok wysokiego dostojnika państwowego, który toczył się po podłodze z glockiem w ręku, musiał jąmocno zaskoczyć. Paul przetoczył się przez hol i oparł o frontowe drzwi. Mógł się tam doczołgać, ale tak było szybciej, a szybkość odgrywała teraz decydującą rolę. - Proszę mi rzucić kapelusz. - Co? - Kapelusz! - wrzasnął. - Rzuć mi kapelusz! - I łagodniej dodał: - Jest metr od pani, po lewej stronie. Proszę mi go rzucić. Przerażona recepcjonistka posłuchała go, jak słucha się niebezpiecznego szaleńca, i natychmiast uciekła na tyły domu. Mały, czysty fragment szyby podwójnego okna na górze: tam czaił się snajper. Paul musiał wykorzystać drzwi jako ruchomą tarczę. Szybko wstał, przekręcił klamkę i lekko je uchylił. Głuchy stukot, jeden i drugi: kule utknęły w grubym drewnie. Kule, które przeszyłyby jego, gdyby wyszedł na ulicę. Szpara w drzwiach miała czterdzieści pięć centymetrów szerokości, ale dla dobrego strzelca to powinno wystarczyć. Mały, lśniący czystością fragment szyby - przy odrobinie szczęścia mógłby trafić stamtąd ze zwykłego pistoletu. Tamci mieli lunetki, on miał tylko glocka. Ale żadna lunetka nie jest doskonała, bo im większe zbliżenie, tym mniejsze pole widzenia, a gdy cel gwałtownie zmienia położenie, ponowna regulacja i dostrojenie przyrządów trwa dziesięć, czasem nawet dwadzieścia sekund. Podczołgał się do strażnika leżącego na ciemniejącym od krwi bladoniebieskim dywanie i zawlókł go do holu, wiedząc, że za grubą na metr dwadzieścia ścianą pod oknem jest całkowicie bezpieczny. Wyjął chustkę do nosa i pośpiesznie starł krew z twarzy martwego mężczyzny. Zdjął marynarkę, narzucił mu jąna ramiona i włożył mu na głowę filcowy ka- 268 pelusz. Chwycił go mocno za opadające na kark włosy i szybkim pchnięciem wysunął jego głowę zza uchylonych drzwi, naśladując ruchy człowieka, który ostrożnie wyciąga szyję, żeby lepiej widzieć. Wiedział, że tamci zobaczą go tylko z profilu, w dodatku z daleka. Dwa obrzydliwe mlaśnięcia potwierdziły jego najgorsze przypuszczenia. W głowie strażnika utkwiły dwa ciężkie pociski wystrzelone z dwóch różnych kierunków. Snajperzy musieli teraz przeładować broń. Janson błyskawicznie wstał. Wiedział, że lunetki są wciąż wycelowane w miejsce, gdzie ukazała się głowa strażnika, podczas gdy jego głowa znajdowała się teraz znacznie wyżej. Musiał namierzyć snajpera i w tej samej sekundzie oddać strzał. Czas płynął teraz jak gęsty syrop. Wyjrzał, odnalazł wzrokiem mały, błyszczący fragment szyby i trzykrotnie pociągnął za spust. Przy odrobinie szczęścia mógł chociaż zniszczyć tamtemu sprzęt. Glock szarpnął mu się w dłoni, bluzgając ogniem i Paul szybko wrócił za drzwi. Zza roztrzaskanego okna dobiegło go kilka zdławionych przekleństw. A jednak trafił, w kogoś lub w coś. Jeden z głowy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.