Gdzie zamierzasz go karmi? - Karmi? - zdziwiB si Martin

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Tak, karmi - powtórzyBem zniecierpliwiony. - Chyba zamierzasz dawa mu je[ podczas pobytu, prawda? - No, na werandzie. - Nie masz innego miejsca? - Jest jeszcze jadalnia. - Je[li j masz, na lito[ bosk, u|yj jej. Przecie| chcesz go ugo[ci jak najlepiej. Gdzie ona jest? ZabraB mnie do bawialni, otworzyB na o[cie| drewniane, masywne drzwi i oczom naszym ukazaB si wspaniaBy pokój z dBugim stoBem, mogcym pomie[ci co najmniej dziesi osób. Blat stoBu byB piknie wypolerowany, ale nie u|ywany pokryB si kurzem, podobnie jak stylowe, ci|kie, drewniane krzesBa. Z sufitu nad caBym trzymetrowym stoBem zwisaBo co[, co w Indiach nosi nazw  punka". Jest to ogromny wentylator. GBówny element stanowi dBugi bambus o [rednicy okoBo dwunastu, pitnastu centymetrów, z którego zwisaj metrowej dBugo[ci frdzle z li[ci palmowych. Ze [rodka bambusa biegnie linka poprowadzona przez szereg kr|ków wzdBu| sufitu a| do otworu w [cianie i dalej do kuchni. Zatrudnia si boya, który cignie link, wprawiajc wentylator w ruch wahadBowy. Daje to co jaki[ czas lekkie powiewy ciepBego powietrza podczas posiBku. - WspaniaBa rzecz - powiedziaBem do Martina. - Komisarz bdzie zachwycony. - Chyba tak - odparB Martin. - Nigdy o tym nie my[laBem. Nie 87 u|ywaBem tej przekltej rzeczy. CzuBbym si bardzo samotny siedzc tutaj. - Potrzeba ci |ony - o[wiadczyBem ojcowskim tonem. - Staram si, naprawd. Podczas urlopów. Ale gdy tylko usBysz, gdzie mieszkam, zrywaj zarczyny. Ostatnim razem poznaBem bardzo miB dziewczyn, Molly, ale niestety jeden z jej wujków byB kiedy[ w Mamfe. Ten stary dureD opowiedziaB jej o tym w mo|liwie najgorszy sposób i do niczego nie doszBo. - Nie przejmuj si i nie ustawaj w staraniach. Musisz znalez kobiet na tyle gBupi, |eby zgodziBa si z tob tu zamieszka. Pious sprawdziB dokBadnie ogromny stóB i krzesBa. Obaj siadali[my na nich po kolei, a na koniec wypróbowali[my stóB, wchodzc na niego i wykonujc co[ w rodzaju tanga, ale trwaB niewzruszony. - A teraz chciaBbym, |eby[ mianowaB Piousa szefem twoich pracowników, którzy, ogldnie mówic, nie na wiele si zdaj. - Wszystko, co ka|esz, drogi chBopcze, wszystko, co ka|esz -rzekB Martin. - Mów, co mam robi. - Pious! - zawoBaBem. - Panie? - Mamy trzy dni na przygotowania. W tym czasie bdziesz pracowaB i u mnie, i u zarzdcy. Rozumiesz? - Tak, panie. Wyszli[my na werand. - Idz do sBu|cego zarzdcy - poleciBem Piousowi - i ka| mu przynie[ drinka. Aha, Martin, jak mu na imi? - Amos. - Nie wyglda zbyt inteligentnie. A wic, Pious, przyprowadz Amosa, kucharza i boya. Porozmawiamy sobie. - Tak, panie - odpowiedziaB Pious i energicznym, niemal |oBnierskim krokiem skierowaB si do kuchni. - My[l, |e kwesti jedzenia mo|emy spokojnie zostawi Mary -stwierdziBem
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.