ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
A dziennikarstwem para się do dziś, wraz z Dunią Smirnową prowadzi w telewizji talk-show Szkoła obmowy.
Znających pisarstwo Tatiany Tołstoj Kyś zaskoczył. Jej opowiadania bowiem zawierały historie zwykłych ludzi, pogrążonych w świecie marzeń, nieumiejących sobie poradzić z życiem, często postępujących wręcz głupio. A choć autorka patrzy na życie trzeźwo, bez sentymentalizmu, nie osądza ich, nie poucza. Po prostu opowiada, natomiast swoją sympatię do bohaterów podkreśla, używając wyszukanego, estetyzującego stylu. Cóż jednak, poza upodobaniem do baśniowych motywów, może z tymi kameralnymi dramatami mieć wspólnego Kyś? Czytamy w nim o świecie, który wskutek jakiegoś bliżej nieokreślonego Wybuchu cofnął się do epoki kamiennej. W miejscu, gdzie niegdyś była Moskwa, znajduje się drewniana osada, a raczej skupisko osad, zamieszkanych przez prymitywnych mutantów. Kyś nie przestrzega jednak przed skutkami katastrofy jądrowej, chociaż, jeśli wierzyć autorce, zaczęła go pisać w roku awarii czarnobylskiej. Pod względem literackim to utwór postmodernistyczny, wyraźnie pozszywany ze znanych motywów. Szukająca książek tajna policja przybyła tu przecież z Fahrenheita 451 Bradburyego, a wygeneraci przerobieni zostali ze Swiftowskich Jahusów. Jeśli już mowa o Swifcie, to najwięcej pokrewieństw ta antyutopia wykazuje właśnie z osiemnastowieczną powiastką, nie ma sensu więc doszukiwać się w niej prawdopodobieństwa sytuacyjnego, jak to usiłował czynić jeden z krytyków.
Kolejnemu krytykowi książka Tołstoj wydała się spóźnioną satyrą na ZSRR, niepotrzebnie w dodatku napisaną czopowym językiem. Owszem, Kyś zawiera sporo zabawnych opisów rzeczywistości nie tyle rosyjskiej, ile właśnie sowieckiej. W Fiodoro-Kuźmiczowie panuje gospodarka zwana uczenie nakazowo-rozdzielczą: pieniądze mają mniejszą wartość niż talony, urzędnicy wedle uznania rzucają towary na nieistniejący rynek, a mieszkańcy kupują wszystko jak leci. Zobowiązani są też do udziału w czynach społecznych i w defiladach z okazji październikowego święta. (Młodsi czytelnicy niech się nie dadzą zwieść wyjaśnieniom autorki, dlaczego obchodzi się je akurat w listopadzie: po prostu według starego kalendarza rewolucja wybuchła w październiku, a jej rocznicę obchodzono uroczyście już według nowego). I tak dalej, i tak dalej...
Wszystko to prawda, ale gdyby w Kysiu chodziło o wykpienie życia w Sowietach, wątpliwe, by zyskał taką poczytność. Dzisiaj zresztą jest już jasne, że Rosja rządzona przez byłego sanitarza sowieckości wcale się nie wyzbyła. Ta ukazana w Kysiu jest Rosją ponadczasową, w gruncie rzeczy ciągle taką samą. Krainą miłą sercu autorki, zarazem jednak barbarzyńską, rządzoną przez kolejnych samodzierżców, wspomaganych przez aroganckich urzędników i bezwzględnych żandarmów, niezależnie od tego, jak się w danej chwili nazywają. Zła władza nie jest przeciwstawiona społeczeństwu; nie jest ono ani trochę od niej lepsze. Jego członkowie nie ukrywają, że gdyby dopuszczono ich do urzędów, zachowywaliby się tak samo. Tylko nieliczne rozumne jednostki chciałyby to zmienić, ale pozostają im co najwyżej długie, nocne rodaków rozmowy, z których nic nigdy nie wynika. Dla każdego coś przykrego... Taki obraz ojczyzny nie świadczy jednak o masochizmie Rosjan, bo przecież nie oni jedni lubią czasem pośmiać się z siebie. A wszystko to napisane jest stylem ludowo-archaicznym, językiem sięgającym epoki Iwana Groźnego, ze słowami użytymi niejednokrotnie w dawnym, pierwotnym znaczeniu. Dla czytelników Bajek robotów czy Cyberiady Stanisława Lema archaizacja nie powinna być zaskoczeniem, a wprowadzenie gwary wynika z chęci wcielenia się w jednego z ludków (w oryg. gołubcziki). W Rosji taki rodzaj narracji nazywa się skazem; celem jest imitacja opowieści snutej przez kogoś należącego do warstwy mniej wykształconej niż autor
|
WÄ
tki
|