ďťż

Dlatego przypisujemy określone emocje małpie, psu, koniowi, natomiast o "przeżyciach" jaszczurki wiemy już bardzo niewiele, zaś w odniesieniu do owadów czy wymoczków...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dlatego nigdy się nie dowiemy, czy pewnej konfiguracji bodźców nerwowych w mózgu brzusznym mrówki towarzyszy odczuwana przez nią "radość" czy "niepokój" i czy ona w ogóle może przeżywać tego rodzaju stany. Otóż to, co jest w odniesieniu do zwierząt raczej trywialne i niezbyt istotne - problem istnienia lub nieistnienia ich życia duchowego - staje się zmorą w obliczu kybernoidów. Gdyż one, ledwo powstają z martwych, już zaczynają walczyć, pragną się wyzwolić, ale czemu tak jest, jaki stan subiektywny wywołuje te gwałtowne usiłowania - tego nigdy nie będziemy wiedzieli... - Jeżeli zaczną mówić... - Nasz język powstał w toku ewolucji społecznej i przekazuje informacje o stanach analogicznych, a przynajmniej podobnych, bo my wszyscy jesteśmy do siebie 118 STANISŁAW LEM podobni. Ponieważ nasze mózgi są bardzo zbliżone, podejrzewa pan, że kiedy śmieję się, odczuwam to samo co pan, kiedy jest pan w dobrym humorze. Ale o nich tego pan nie powie. Przyjemności? Uczucia? Lęk? Co się stanie ze znaczeniem tych słów, kiedy z wnętrza krwią żywionego mózgu ludzkiego przeniosą się w obręb martwych elektrycznych zwojów? A jeżeli nawet owych zwojów nie stanie, jeśli konstrukcyjne podobieństwo zatarte będzie całkowicie - co wtedy? Jeśli pan chce wiedzieć: eksperyment został już zrobiony... Otworzył drzwi, przed którymi staliśmy tak długo. Wielki pokój, o biało lakierowanych ścianach, oświetlały cztery bezcieniowe lampy. Było tu duszno i ciepło, jak w jakimś inkubatorze: pośrodku z porcelanowych kafli wznosił się szeroki na metr metalowy cylinder, do którego z różnych stron dochodziły cienkie rurociągi. Przypominał kadź fermentacyjną czy zbiornik płynów, z wielką wypukłą pokrywą, dociśniętą hermetycznie kołem śrubowym. W ścianach jego widniały mniejsze klapy, okrągłe, szczelnie zamknięte. W pomieszczeniu było ciepło i parno jak w cieplarni. Cylinder - zauważyłem to teraz - nie stał na podłodze, ale na postumencie z płyt korkowych, między którymi znajdowały się jakieś gąbczaste maty. Diagoras otworzył jedną z bocznych klap i wskazał mi ją; zajrzałem, schylając się, do środka. To, co zobaczyłem, urągało wszelkiemu opisowi: za okrągłą, grubościenną szybą rozprzestrzeniała się błotnista konstrukcja, to grubo uszypułowana, to rozwidlająca się w najcieńsze pajęcze mostki i festony; całość, najzupełniej nieruchoma, utrzymywała się w zawieszeniu zagadkowym sposobem, bo sądząc z konsystencji owej papki czy mazi, powinna była ścieknąć na dno zbiornika, a jednak tego nie czyniła. Poczułem poprzez szybę lekki ucisk na twarzy, jakby nieru- DZIENNIKI GWIAZDOWE 119 chomego, zastałego gorąca, a nawet - chociaż może to było tylko złudzenie - delikatny powiew słodkawej woni o posmaku zgnilizny. Błotnista grzybnia lśniła, jakby gdzieś w niej czy nad nią płonęło światło, a jej najcieńsze nitki połyskiwały srebrzyście. Zauważyłem naraz drobny ruch; jedno brudnoszare rozdrzewienie uniosło się, lekko rozpłaszczone, i wysuwając z siebie wypustki kroplowato nabrzmiałe, sunęło poprzez oka innych w moją stronę; miałem wrażenie, że to jakieś śliskie i wstrętne wnętrzności, poruszane chwiejną perystaltyką, zbliżają się ku szybie, aż dotknęły jej i przywarłszy do szkła, naprzeciw mojej twarzy, wykonały kilka pełzających, bardzo słabych drgnień, aż wszystko zamarło; nie mogłem jednak oprzeć się dojmującemu uczuciu, że ta galareta patrzy na mnie. Było to uczucie tak przykre, czyniło człowieka tak bezradnym, że nawet cofnąć się nie śmiałem - jakby ze wstydu. W tej chwili zapomniałem o patrzącym na mnie z boku Diagora-sie, o wszystkim, czego doświadczyłem dotąd; z rosnącym osłupieniem i szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w to grzybiaste, pleśniejące błoto, ogarnięty przemożną pewnością, że mam przed sobą nie tylko żywą substancję, ale wręcz istotę; nie umiem powiedzieć, dlaczego tak było. Nie wiem też, jak długo stałbym tak i patrzał, gdyby nie Diagoras, który łagodnie ujął mnie za ramię, zamknął klapę i mocno dokręcił śrubowy zamek. - Co to... ? - spytałem wtedy, z takim wrażeniem, jakby mnie obudził. Teraz dopiero przyszła reakcja, w postaci mdłości i zmieszania, z jakim patrzyłem raz na otyłego doktora, a raz na ów mieszany, ciepłem buchający zbiornik. - Pungoid - odparł Diagoras. - Marzenie cybernetyków - samoorganizująca się substancja. Trzeba było zrezygnować z budulców tradycyjnych... ten okazał się lepszy. To polimer... 120 STANISŁAW LEM - Czy to jest - żywe? - Jak panu odpowiedzieć? W każdym razie nie ma tam ani białka, ani komórek, ani przemiany tkankowej. Doszedłem do tego po olbrzymiej ilości prób. Uruchomiłem - mówię to w największym skrócie - ewolucję chemiczną
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.