ďťż

Gdyby pan Godfrey dotarł z nim bezpiecznie do Amsterdamu, miałby dość czasu od lipca tysiąc osiemset czterdziestego dziewiątego roku do lutego roku tysiąc osiemset...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zechce Pan sam osądzić, jak ważkie pobudki skłoniły pana Godfreya do podjęcia tego ryzyka. Była to dla niego wprost sprawa życia lub śmierci. Zanim skończę niniejsze sprawozdanie, chcę jeszcze przypomnieć Panu, że istnieje pewna nadzieja schwytania Hindusów i odzyskania Kamienia Księżycowego. Hindusi znajdują się obecnie według wszelkiego prawdopodobieństwa w drodze do Indii Wschodnich. O ile nie zajdą nieprzewidziane wypadki, statek nie zawinie w drodze do żadnego innego portu, w Bombaju zaś władze uprzedzone już listownie wkroczą na pokład natychmiast, skoro statek znajdzie się w przystani. Mam zaszczyt pozostać Pańskim uniżonym sługą Ryszard Cuff (były sierżant Policji Śledczej, Scotland Yard, Londyn) RELACJA SIÓDMA ZAWARTA W LIŚCIE DOKTORA CANDY'EGO Frizinghall, środa, 26 września 1849 roku. Drogi Panie Blake! Domyśli się Pan zapewne smutnej wieści, którą muszę Panu zakomunikować, gdy znajdzie Pan w załączeniu swój zapieczętowany i nie otwarty list do Ezry Jenningsa. Ezra umarł w moich ramionach w ubiegłą środę o świcie. Proszę nie mieć do mnie żalu, iż nie powiadomiłem Pana o jego zbliżającym się zgonie. Ezra Jennings zabronił mi pisać do Pana. „Zawdzięczam Panu Franklinowi Blake'owi kilka szczęśliwych dni — rzekł. — Proszę go nie zasmucać, panie doktorze, proszę go nie zasmucać”. Aż do ostatnich sześciu godzin życia cierpiał straszliwie. W krótkich chwilach ulgi, gdy odzyskiwał pełną przytomność umysłu, błagałem go, aby wymienił mi jakichś krewnych, do których mógłbym napisać. Prosił o przebaczenie, że musi odmówić moim prośbom. Potem dodał — bez rozgoryczenia — że chce umrzeć tak jak żył, nieznany i zapomniany. Wytrwał w tym postanowieniu do końca. Nie ma już teraz nadziei, że uda się dokonać jakichś odkryć w związku z jego osobą. Dzieje Ezry Jenningsa pozostaną białą kartą. W przeddzień zgonu powiedział mi, gdzie mam poszukać jego papierów. Przyniosłem mu je do łóżka. Była tam paczuszka starych listów, którą odłożył na bok. Była jego nie dokończona książka. Był ponadto pamiętnik w kilku tomach zamkniętych na kluczyki. Otworzył tom z bieżącego roku i wyrwał jedną po drugiej strony dotyczące okresu, który spędził razem z Panem. „Niech pan to odda panu Franklinowi Blake'owi — powiedział. — Może będzie miał kiedyś ochotę rzucić okiem na to, co tu pisałem”. Potem złożył ręce i modlił się gorąco, aby Bóg pobłogosławił Panu i wszystkim, którzy są Panu drodzy. Oznajmił, że chciałby jeszcze Pana zobaczyć, ale zaraz się z tego wycofał. „Nie — odparł, gdy zaproponowałem, że do Pana napiszę.— Nie chcę go martwić! Nie chcę go martwić!” Na jego prośbę zebrałem następnie pozostałe papiery — plik listów, nie dokończoną książkę oraz wszystkie tomy pamiętnika — i zrobiłem z nich jedną paczkę, którą zapieczętowałem własną pieczęcią. „Niech mi pan przyrzeknie — rzekł Ezra Jennings — że włoży mi pan tę paczkę własnoręcznie do trumny i dopilnuje, aby nikt inny jej nie tknął”. Przyrzekłem mu i dotrzymałem przyrzeczenia. Miał do mnie jeszcze jedną prośbę, której spełnienie przyszło mi z wielkim trudem. Rzekł: „Niechaj mój grób będzie zapomniany. Proszę mi dać słowo, że nie pozwoli pan, aby jakikolwiek pomnik — choćby nawet najprostszy kamień nagrobkowy — znaczył miejsce, w którym mnie pochowano. Pragnę spoczywać bezimienny i nieznany”. Gdy go zaklinałem, by zmienił postanowienie, po raz pierwszy i jedyny począł zdradzać oznaki wielkiego wzburzenia. Nie mogłem na to patrzeć, ustąpiłem więc w końcu. Jedynie niewielki wzgórek pokryty trawą oznacza miejsce jego spoczynku. Z czasem otoczą go wokoło nagrobki. A ludzie, którzy przyjdą po nas, będą patrzyli ze zdziwieniem na bezimienny grób. Jak już wspominałem, na sześć godzin przed śmiercią cierpienia jego ustały. Zapadł w drzemkę. Mam wrażenie, że śnił, bo uśmiechnął się parę razy. Powtórzył też kilkakrotnie imię kobiece — Ella. Na kilka minut przed końcem prosił, żebym podniósł go na poduszkach, bo chce widzieć przez okno wschód słońca. Był bardzo słaby. Głowa opadła mu na moje ramię. Szepnął: „To już!” Potem powiedział: „Pocałuj mnie!” Ucałowałem go w czoło. Ezra podniósł nagle głowę. Promień słońca dotknął jego twarzy. Odbił się na niej piękny, anielski wyraz. Zawołał trzykrotnie: „Pokój! Pokój! Pokój!” Złożył znów głowę na moim ramieniu i udręka jego żywota dobiegła kresu. Tak odszedł od nas. Był to zdaniem moim człowiek wielki — aczkolwiek świat nic o nim nie wiedział. Znosił dzielnie trudy i męki życia. Miał najłagodniejsze usposobienie, jakie zdarzyło mi się spotkać. Po stracie tej czuję się bardzo osamotniony. Być może zresztą od czasu choroby nie powróciłem do zupełnej równowagi. Myślę niekiedy o tym, żeby zrezygnować z praktyki lekarskiej, wyjechać za granicę i tam spróbować kuracji u cudzoziemskich wód. Krążą tu pogłoski, że Pan i panna Verinder mają się w przyszłym miesiącu pobrać. Jeśli to prawda, proszę przyjąć najserdeczniejsze powinszowania. Karty z pamiętnika mojego zmarłego przyjaciela czekają na Pana w moim domu — zapieczętowane, z Pańskim nazwiskiem wypisanym na kopercie. Lękałem się powierzyć je poczcie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.