ďťż

Czy pan nie wie nic o substancji, z której zbudowana jest Galia? - Być może wiem - odparł Palmyrin Rosette - istota tej substancji...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. przy gęstości dziesięć... Śmiałbym twierdzić... ach, gdyby to okazało się prawdą, dałbym ja Ben-Zoufowi, który śmie moją kometę porównywać z Montmartre’m. - Więc pan twierdzi, jeśli wolno wiedzieć... - nalegał kapitan Servadac. - Że ta substancja jest niczym innym - mówił profesor skandując wyrazy - jak tellurkiem... - Bah! tellurek... - zawołał Ben-Zouf. - Jak tellurkiem złota! - kończył profesor. - Jest to ciało złożone, spotykane często na Ziemi. Składa się ono w danym przypadku z 70 procent telluru i 30 procent złota. - Trzydzieści procent złota! - podziwiał Hector Servadac. - Po dodaniu ciężarów właściwych tych obu ciał, otrzymamy w sumie dziesięć, czyli dokładnie cyfrę określającą gęstość Galii. - Złotodajna kometa! - zdumiewał się Hector Servadac. - Sławny Maupertuis przewidywał takie możliwości. Galia stwierdza, że miał słuszność. - W takim razie, skoro Galia spadnie na Ziemię - zabrał głos hrabia Timaszew - zmieni tam całkowicie warunki ekonomiczne. - Słuszna uwaga - zgodził się uczony - a ponieważ ten blok tellurku złota, który nas unosi w przestworzach, waży podług miar ziemskich 211 kwintylionów 433 kwadryliony 460 trylionów kilogramów, więc ilość złota, w jaką zaopatrzy Ziemię będzie wynosiła około 61 kwintylionów złota. Licząc po 3500 franków kilogram otrzymamy sumę 246 sekstylionów franków, co wyraża się 26-cyfrową liczbą. - Dnia tego wartość złota spadnie - odparł Hector Servadac - do minimum i stanie się ono najpodlejszym metalem świata. Profesor nie słyszał już tej uwagi. Po ostatnich wyjaśnieniach opuścił bowiem salę zebrań i majestatycznym krokiem udał się w stronę obserwatorium. - Na co właściwie zdadzą się wszystkie obliczenia wykonywane przez tego swarliwego kuglarza? - spytał Ben-Zouf. - Na nic - odparł kapitan Servadac - i na tym polega cały ich wdzięk. Istotnie, Palmyrin Rosette uprawiał tylko sztukę dla sztuki. Znał elementy komety, jej drogę międzyplanetarną i czas obiegu wokół Słońca. Reszta, jak masa, gęstość, siła przyciągania, a nawet wartość metaliczna Galii, poza nim nie interesowała nikogo. Wszyscy zajęci byli tylko myślą powrotu na Ziemię. Nikt nie dzielił z profesorem trosk ani radości teoretycznych jego rozważań. Nazajutrz był dzień 1 sierpnia, albo posiłkując się słownikiem Rosette’a 63 kwietnia galijskiego. W ciągu tego miesiąca kometa przebyła 16 milionów 500 tysięcy mil oddalając się o 197 milionów mil od Słońca. Ażeby w połowie stycznia osiągnąć aphelium, powinna się jeszcze posunąć wzdłuż orbity o 81 milionów mil. Przebywszy ten punkt zwrotny, zacznie się ponownie zbliżać do Słońca. Ale w takim razie Galia zmierzałaby do jakichś cudownych światów, których jeszcze nigdy nie oglądało uzbrojone w lunetę ludzkie oko. Tak, profesor wiedział, co robi, nie opuszczając wcale obserwatorium. Żadnemu astronomowi nie dane było jeszcze dokonać tylu cudownych obserwacji. Jakże pełne uroku były te noce galijskie! Najlżejszy powiew wiatru nie mącił ich pogody i ciszy! Firmament niebieski odsłaniał się w całej swej nagości i krasie i zdawał się nie skrywać żadnych tajemnic. Światem cudownym, ku któremu zmierzała Galia, był Jowisz, najwspanialsza z planet podlegających władztwu Słońca. W ciągu siedmiu miesięcy, które upłynęły od chwili zetknięcia Ziemi z kometą, kometa ta wytrwale ścigała wyprzedzającą ją jednak wciąż wspaniałą planetę. Dnia 1 sierpnia obie gwiazdy rozdzielała już tylko przestrzeń 61 milionów mil, która do dnia 1 listopada regularnie miała się zmniejszać. Czy nie groziło z tej strony żadne niebezpieczeństwo? Czy Galia nie narażała się zbytnio cyrkulując tak blisko Jowisza? Czy siła przyciągania Jowisza nie mogła okazać się groźną w swych skutkach? Oczywiście profesor obliczając czas obiegu Galii, wziął pod uwagę magnetyczne zakłócenia wywołane nie tylko przez Jowisza, ale również przez Saturna i Marsa. Ale jeśli się pomylił w rachubach? W ten sposób upłynął miesiąc wśród ciągłych obrad Galijczyków i najlepszych nadziei Palmyrin Rosette’a. Dnia 1 września odległość Galii od Jowisza wynosiła już tylko 38 milionów mil, akurat tyle, ile wynosi odległość Ziemi od Słońca. 15 odległość ta zmalała do 26 milionów mil. Planeta Jowisza stawała się wciąż bliższa i wyraźniejsza, a Galia pędziła ku niej, jakby pociągana jakąś niewidzialną siłą. Dnia 15 października obie gwiazdy znalazły się w odległości 13 milionów mil. Teraz istniały dwie możliwości: albo Galia da się porwać sile przyciągającej Jowisza, albo nie da się wytrącić z orbity i nie dozna żadnych wstrząsów. Nazajutrz Galia minęła Jowisza bez katastrofy. Można to było stwierdzić obserwując wyjątkowo zły humor Palmyrin Rosette’a. Zwyciężył jako kalkulator, ale pobity został jako poszukiwacz awantur i przygód. Zamiast być najdumniejszym astronomem, czuł się najnieszczęśliwszym między Galijczykami. Galia poruszając się niezmiennie po swej orbicie, krążyła w dalszym ciągu wokół Słońca i co za tym idzie, zbliżała się do Ziemi. ROZDZIAŁ VIII W KTÓRYM OKAŻE SIĘ JASNO, ŻE LEPIEJ ANIŻELI NA GALII HANDLOWAĆ BYŁO NA ZIEMI - Chwalić Boga! Mam wrażenie, że uniknęliśmy wielkiego niebezpieczeństwa! - odetchnął z ulgą kapitan Servadac patrząc na pełną rozczarowania minę profesora
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.