ďťż

Ale po co? — Cóż, jeśli pani nie wie, to skąd ja mam znać powód? To pani córka...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przypuszczalnie zna ją pani lepiej niż ja. — Nie znam jej wcale — powiedziała Bess gorzko. — Nie widziałam jej ani nie miałam z nią nic do czynienia od czasu, kiedy miała dwa lata, a ja uciekłam od męża. — Ach tak. Rozumiem wszystko. To dziwne. Sąd powierza zwykle opiekę nad dzieckiem matce, gdy o to prosi, nawet jeżeli rozwód następuje z jej winy. Przypuszczalnie pani nie prosiła. Pani tego nie chciała. — Uważałam, że tak będzie lepiej. — Dlaczego? — Sądziłam, że to może być dla niej niebezpieczne. — Ze względów moralnych? — Nie. Nie dlatego. Cudzołóstwo jest dziś zjawiskiem powszechnym. Dzieci wiedzą o nim, wyrastają wśród zdrad małżeńskich. Nie. Dlatego, że naprawdę nie jestem osobą dość bezpieczną, aby przebywać z córką. Życie, jakie prowadzę, jest ryzykowne. Nic można zmienić swojej natury. Ja urodziłam się, żeby żyć w ten właśnie sposób. Nic jestem prawomyślna ani konwencjonalna. Uważałam, że dla Elwiry będzie lepiej, bardziej szczęśliwie, jeśli otrzyma standardowe, angielskie wychowanie. Chroniona, doglądana… — Ale bez miłości matki? — Myślałam, że jeśli mnie pokocha, przyniesie jej to nieszczęście. Och, może mi pan nie wierzyć, ale to właśnie czułam. — Rozumiem. I wciąż jest pani zdania, że miała rację? — Nie — zaprzeczyła Bess. — Myliłam się całkowicie. — Czy pani córka zna Malinowskiego? — Jestem pewna, że nie. Powiedziała panu. Sam pan to słyszał. — Owszem, słyszałem. — Cóż zatem? — Kiedy siedziała tutaj, bała się. My, policjanci, potrafimy wyczuć strach, gdy się z nim zetkniemy. Czego się obawiała? Zatrute czekoladki czy nie, w każdym razie był zamach na jej życic. Ta historia w metro może być prawdziwa… — To śmieszne. Jak w thrillerze… — Być może. Jednak takie rzeczy zdarzają się. Częściej niż się pani wydaje. Potrafi pani poddać mi myśl, kto chciałby zabić pani córkę? — Nikt… absolutnie nikt! — zawołała porywczo. Nadinspektor Davy westchnął i potrząsnął głową. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Nadinspektor Davy czekał cierpliwie, aż pani Melford skończy mówić. Było to szczególnie bezpłodne przesłuchanie. Kuzynka Mildred była chaotyczna, niewiarygodna i, ogólnie biorąc, głupia. Taki przynajmniej był prywatny pogląd Taty. Wyliczenie dobrych manier Elwiry, miłego usposobienia, kłopotów z zębami i dziwnych usprawiedliwień przez telefon, doprowadziło ją do poważnych wątpliwości, czy przyjaciółka Elwiry, Bridget, jest naprawdę odpowiednim towarzystwem dla niej. Wszystkie te sprawy, opinie, poglądy zostały przedstawione nadinspektorowi w postaci gęstej papki. Pani Melford nie wiedziała nic, nie słyszała nic, nic widziała nic, a najwyraźniej myślała również bardzo niewiele. Krótka rozmowa telefoniczna z opiekunem Elwiry, pułkownikiem Luscombe, była jeszcze bardziej jałowa, choć szczęśliwie mniej obfita w słowa. — Jak chińskie małpy — mruknął Tata do swojego sierżanta, odłożywszy słuchawkę. — Nie widzą zła, nie słyszą zła, nie mówią o złu. Kłopot polega na tym, że wszyscy, którzy mają coś do czynienia z tą dziewczyną, są zbyt mili, jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Za wiele gładkich osób nie wiedzących, co to jest zło. Nie tak, jak moja stara dama. — Ta z hotelu „Bertram”? — Właśnie ta. Ona ma długoletnie życiowe doświadczenie w dostrzeganiu zła, wyobrażaniu zła, podejrzewaniu zła i ruszaniu do bitwy ze złem. Zobaczmy, co zdołamy wydobyć z tej przyjaciółki, Bridget. W tym przesłuchaniu trudności były spowodowane przede wszystkim przez mamusię Bridget. Nadinspektor użył całej pomysłowości i umiejętności pochlebiania, zanim udało mu się pomówić z Bridget bez asysty jej matki. Trzeba przyznać, że był zręcznie wspierany przez dziewczynę. Po pewnej ilości stereotypowych pytań i odpowiedzi, oraz po wydaniu przez matkę Bridget okrzyku zgrozy na wieść o tym, jak to Elwira uniknęła o włos śmierci, Bridget powiedziała: — Ach, mamusiu, już pora na to posiedzenie komitetu. Mówiłaś, że to bardzo ważne. — O mój Boże — jęknęła matka Bridget. — Wiesz przecież, że bez ciebie oni wszystko okropnie pokręca.. — Och tak. Na pewno. Ale może powinnam… — Kiedy my już właściwie zakończyliśmy — włączył się Tata, przybierając swój miły, ojcowski sposób bycia. — Nie musi się pani niepokoić. Zadałem już wszystkie ważne pytania. Wyjaśniła mi pani to, co chciałem wiedzieć. Mam tylko parę rutynowych pytań o ludzi we Włoszech, w czym panna Bridget będzie mogła mi pomóc. — No, jeśli uważasz, że poradzisz sobie, Bridget… — Na pewno, mamusiu. Ostatecznie, ociągając się matka Bridget wyszła na posiedzenie swego komitetu. — Ojej — westchnęła Bridget, wróciwszy po zamknięciu drzwi frontowych. — Myślę, że niektóre matki są trudne. — Słyszałem o tym — rzekł nadinspektor Davy. — Wiele młodych dam, z którymi się zetknąłem, ma masę kłopotów z matkami. — Sądziłam, że pan ma inne zdanie. — Ocli tak — odparł Davy — ale młode damy tak to właśnie widzą. Teraz może mi pani opowiedzieć trochę więcej. — Naprawdę nie mogłabym mówić szczerze w obecności mamusi — wyjaśniła Bridget. — Czuję jednak, że to naprawdę ważne, aby dowiedział się pan jak najwięcej o wszystkim. Wiem, że z jakiegoś powodu Elwira była bardzo niespokojna i bała się. Nie przyznawała się, że jest w niebezpieczeństwie, ale widziałam jej strach
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.