ďťż

– Mógłbyś też po prostu kazać go wychłostać za bezczelność – podsunął trybun, wcale przy tym nie żartując...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zgromiłem Tirona wzrokiem i całkiem poważnie zastanowiłem się nad tą sugestią. Widziałem, jak gorączkowo szuka dobrego wyjścia z sytuacji. – Data! – zakrzyknął nagle, a kiedy zaskoczeni patrzyliśmy nań pytająco, dokończył: – Dziś jest drugi dzień po idach, święto Libera! Przypomniałem sobie sprzeczkę Cycerona z żoną o dzień togi ich syna. – Nie możesz obić niewolnika za śmiałą wypowiedź w święto Libera, panie! To część tradycji tych obchodów. – Tiro wyglądał teraz na wielce z siebie zadowolonego. – To już liberalia? – jęknął Antoniusz. – Podczas kampanii wojennych zawsze tracę orientację w kalendarzu. My tu polegamy w tej mierze na augurach i kapłanach. No, ja wczoraj uczciłem boga winorośli na swój sposób, jestem też sercem za obnoszeniem po obozie solidnego fallusa i śpiewaniem wesołych piosenek, ale wątpię, abyśmy mieli na to czas. Niewolnik ma jednak rację, Gordianusie, powinieneś mu pofolgować. Musimy zabiegać o łaski wszystkich bogów a więc i Dionizosa. Tiro popatrzył na mnie z wyższością, co skwitowałem chłodną miną. – No dobrze, Soskarydesie, pójdziesz ze mną. Forteksie, zostań przy koniach – wycedziłem. W namiocie było rojno i gwarno. Posłańcy wchodzili i wychodzili, licznie zgromadzeni oficerowie prowadzili ożywione konwersacje, co przywodziło mi na myśl brzęczenie pszczół. Porównanie Antoniusza było rzeczywiście trafne: nie była to szalona atmosfera mrowiska, w które ktoś wetknął kij, ale równomierny i celowy rytm pracy, jak w ulu. Większość obecnych była mniej więcej w jego wieku, czyli około trzydziestki. Kilku z nich rozpoznałem, choć na ogół widywałem ich w senatorskich togach. Zakuci teraz w zbroje wydawali mi się chłopcami o twarzach zarumienionych z podekscytowania. Pomyślałem o starym i niedołężnym senatorze Sekstusie Tediuszu, stojącym u boku Pompejusza; kontrast był niemal porażający. W oko wpadła mi plama czerwieni. Poprzez tłum spostrzegłem łysą głowę, wyróżniającą się w otaczającym ją morzu czupryn. Otóż i królowa pszczół! Cezarowi akurat nakładano pozłacany napierśnik, jeszcze bardziej wymyślnie zdobiony niż u Marka Antoniusza. Plamą była jego słynna czerwona peleryna, którą zwykł nosić do bitwy, aby zawsze dobrze widzieli go i jego żołnierze, i wróg. Nawet w trakcie ubierania się Cezar słuchał jednocześnie trzech gońców. Jego głęboko osadzone oczy patrzyły prosto przed siebie. Od czasu do czasu kiwał głową, bezwiednie przeczesując palcami przerzedzone włosy na skroniach. Jego twarz wyrażała spokój, zdecydowanie i uwagę, a jednocześnie była wyniosła. Na wąskich wargach błąkał się cień uśmiechu. Byłem od niego starszy o dziesięć lat i z przyzwyczajenia myślałem o nim z perspektywy jego dawnej reputacji w senacie jako arystokratycznego i przy tym radykalnego młodego wichrzyciela. Wichrzycielem był dalej, ale przekroczył już pięćdziesiątkę. Młodym, ambitnym i tryskającym energią oficerom musiał się wydawać ojcem, genialnym człowiekiem czynu, którego wszyscy usiłują naśladować, wodzem prowadzącym ich ku przyszłości. Czym mogą młodzieży zaimponować takie relikty jak Pompejusz czy Domicjusz? Wielkie podboje Pompejusza to już odległa przeszłość, a chwała Ahenobarbusa była z drugiej ręki, odziedziczona po martwym pokoleniu. Cezar zaś był ucieleśnieniem chwili. Ogień w jego oczach rozpaliła boska iskierka przeznaczenia. Rozejrzałem się wokoło. Tiro stał za mną, chłonąc wszystko, co widział, ale Antoniusz gdzieś zniknął. Po chwili spostrzegłem go w drugim końcu namiotu; wymieniał uściski z człowiekiem w prawie identycznej zbroi. Kiedy odsunęli się od siebie, poznałem w nim trybuna Kuriona. Obydwaj przyjaźnili się przez całe życie, a jak niektórzy twierdzą, było to coś więcej niż przyjaźń. Kiedy ich młodzieńcze przywiązanie zaczęło być tematem plotek, Cycero nakłonił ojca Kuriona do ich rozdzielenia, donosząc, że Antoniusz deprawuje mu syna. Od tej pory nie miał on wstępu do domu Kuriona, ale nie na wiele się to zdało... Zdołał wśliznąć się do sypialni chłopaka przez dach. Tak niosła gminna wieść, ale Antoniusz nigdy temu nie zaprzeczył. Teraz obaj byli doświadczonymi żołnierzami, a przed rokiem zostali wybrani na trybunów. Po wybuchu kryzysu uciekli z Rzymu, by dołączyć do Cezara, zanim jeszcze przekroczył Rubikon. Namiot wydawał się wypełniony ludźmi pełnymi energii i pasji, po młodzieńczemu przekonanymi o własnej niezwyciężoności. Czułem się przy nich stary i bardzo niepewny siebie. Odwróciłem się, szukając wzrokiem wytęsknionej twarzy... i aż podskoczyłem. Przede mną stał Meto z miną wyrażającą absolutną konsternację. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że mój syn bynajmniej nie jest uszczęśliwiony tym spotkaniem. Rozdział 18 – Tato, co ty tutaj robisz? Jak większość obecnych, Meto wydawał mi się chłopcem, choć dobiegał już trzydziestki i na skroniach jaśniały mu pierwsze, przedwczesne pasma siwizny. Miał oczy uczonego, ale i ogorzałą twarz weterana niejednej kampanii. Blizna na policzku, pamiątka po jego pierwszej w życiu bitwie, stoczonej w wieku szesnastu lat u boku Katyliny, została niemal zatarta przez wiatry, deszcze i palące słońce Galii
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.