ďťż

– Jest ich tylu, że trudno się połapać! 39 – Ideńko – Lucjan aż podniósł się na krześle – kiedy ja mówię słowo „Bóg”, to chyba jest wiadomym, że nie chodzi o Dzeusa, Baala czy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– Tak, tak – przerwała mu ciotka – jeżeli masz na myśli tego satrapę, szowinistę, tego największego wroga kobiet, to oświadczam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. – Ależ, Ideńko – Lucjan tym razem zaniepokoił się nie na żarty – przecież Biblia to objawienie. Ciotka machnęła dłonią, już nawet nie zniechęcona, lecz poirytowana w najwyższym stopniu, i gwałtownie przerwała Lucjanowi: – Objawienie, w którym kobietę traktuje się gorzej niż zwierzę pociągowe, czy to miałeś na myśli? Gdy aniołowie byli w domu Lota, gdy tłum zażądał ich wydania, co zrobił ów mąż prawy? „Mam dwie córki, które jeszcze nie żyły z mężczyzną, pozwólcie, że je wyprowadzę do was, postąpicie z nimi, jak się wam podoba” – tak powiedział mężczyznom, którzy dobijali się do drzwi, i co ty na to? – Ależ, Ideńko – Lucjan próbował oponować – im chodziło wyłącznie o aniołów, przecież powiedzieli wyraźnie: „Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi poswawolić”. Lot zdawał sobie sprawę z tych – Lucjan zastanowił się nad doborem słowa – szczególnych upodobań. Wiedział, że nie chcą kobiet, nawet gdy były dziewicami. – No właśnie – powiedziała ciotka – jeżeli anioł, to zaraz musi być mężczyzna! Czy to nie przejaw waszego szowinizmu? Abraham nie lepszy zresztą był od Lota: podsuwał swoją żonę władcy, ot tak, dla uprzejmości, a kiedy się wydało, to się zaklinał, że naprawdę jest jego siostrą! Nie ma co mówić: my, kobiety, w tej twojej objawionej księdze, jesteśmy tylko narzędziami! Lucjan był już w pozycji defensywnej. Jedyne, co mógł zrobić, to wycofać się na z góry upatrzone pozycje. I tak też zrobił. Cichym, niemal pokornym głosem, szepnął: – Ależ my wszyscy jesteśmy narzędziami. – Ale ja nie chcę być narzędziem, niczyim, nawet Pana Boga – Ida śmiała się głośnym, szyderczym, bezlitosnym śmiechem, który rozbijał w proch i pył pokłady Lucjanowej erudycji. – No – klasnęła w dłonie – pojedli i popili, czas włączyć patefonik! Zadziwiająca była ta metamorfoza: jak gdyby nie ci sami, Ida i Lucjan sunęli teraz po pokoju w zgodzie, tak harmonijnie zespoleni w tańcu, że wydawali się jednością. Zdarta płyta co chwila zacinała się nieznośnie, lecz to zupełnie im nie przeszkadzało: z małpią zręcznością, nie przerywając tańca zbliżali się do radia, brali przechył i jedno z nich popychało ramię adapteru; igła przeskakiwała wówczas na następny rowek i tango wiodło ich coraz dalej, w głąb czasu, gdzie zaczynała się ich młodość. Lucjan miał być studentem Orientalnego Instytutu, Ida chciała studiować rzeźbę. Los spełnił te marzenia. Lucjan, kiedy piłował w łagrze drewno, nauczył się po kirgisku, turkmeńsku, persku i ałtajsku, Ida w kamieniołomie za Uralem wyrąbywała najpiękniejsze bryły, a potem, kiedy już w nowej Polsce chcieli zapisać się na studia – on ze znajomością czterech języków orientalnych, ona ze znajomością wszelkich metod obróbki kamienia – nigdzie ich nie przyjęto, albowiem ich czas minął, rozwiał go wiatr historii, byli już tylko reliktami nie istniejącej kasty, on został buchalterem w stołecznym składzie węgla, a ona bileterką w prowincjonalnym kinie, ale nie potrafili być nieszczęśliwi, nigdy nie obnosili się z przeszłością, on miał swoje teologiczne spekulacje, słowniki, antykwariaty i dwadzieścia jeden języków w małym palcu, ona wielbiła życie, kino i swych kochanków, których zmieniała mniej więcej raz do roku. Gute Luisa skończyła właśnie czekoladę i patrząc na nich nieobecnym, a może tylko obojętnym wzrokiem, sięgała po rodzynki, brała je w palce, kładła do ust i żuła miarowym ruchem drobnych szczęk. Dopiero przy następnej płycie, gdy tanga zastąpiły fokstroty i slow— foxy, poczułem dotknięcie jej bucika; czarny lakierek z paseczkiem i klamerką wybijał rytm 40 oxy, poczułem dotknięcie jej bucika; czarny lakierek z paseczkiem i klamerką wybijał rytm na moim sandale, który zupełnie nie nadawał się do tańca. – Oni tak zawsze? – wskazała ruchem głowy na ciotkę i kuzyna. – To są dopiero typy, zaproszę ich do siebie, tata się zgodzi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.