ďťż

Wieczorem zarządzono w batalionie pogotowie marszowe...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Każdy otrzymał żelazną porcję żywności: suchary, wędzoną słoninę lub swojską kiełbasę z czosnkiem i trochę cukru. Na zbiórce batalionu kapitan „Kalina" powiedział nam, że otrzymaliśmy rozkaz uderzenia na Wilno, w którym znajduje się silna załoga niemiecka. Kapitan jeszcze raz przypomniał nam zasady walki ulicznej w mieście. Każdy z nas miał obserwować przeciwnika i strzelać do trzymających pozycje po przeciwnej stronie ulicy. Mieliśmy uważać na otwarte okna, również na piętra i balkony. Zielona rakieta miała oznaczać sygnał do rozpoczęcia ataku. Rannych należało odsyłać do szpitala w Szwajcarach. Szliśmy polnymi drogami i bezdrożami. Dopiero około godziny trzeciej 7 lipca przed nami, w lewo i prawo od nas rozbłysły rakiety. Ruszyliśmy do ataku niemal z marszu. Na lewo atakował III batalion 77. pułku piechoty AK, bardziej na prawo atakowała Kolonię Kolejową 3. brygada „Szczerbca", najsilniejszy oddział wileński. Szła ona wzdłuż rzeki Wilenki ku przedmieściu Balmont. Nasz batalion, mający w pierw- 109 szej linii kompanię porucznika „Licho", dostał zadanie opanowania przedmieścia Rossa. Na dalszym skrzydle w lewo mieliśmy luźną łączność z oddziałami wileńskimi majora „Jaremy", inżyniera Czesława Dębickiego, które nacierały na Wilno z kierunku południowego. Artyleria wzmagała działania, kładąc ogień zaporowy, głucho dudniła i wyrzucała w błyskach wybuchów wysoko w górę bryły ziemi i fontanny piasku. Świst lecących odłamków słychać było ze wszystkich stron. Przed południem na tyły naszego batalionu i do Szwajcar wjechały, posuwając się Czarnym Traktem i innymi drogami wiodącymi ze wschodu, oddziały Wehrmachtu. Były to tabory oraz eskorta, prowadząca dużą partię jeńców sowieckich. W nocy z ? na 7 lipca, przed rozpoczęciem naszego ataku, który miał nastąpić na sygnał zielonej rakiety i był zapowiadany na godzinę trzecią, nasze patrole konne, złożone z Kozaków dowodzonych przez „Mior-twego", nazwisko nieznane, dotarły do przedmieścia Rossa. Kozacy mieli mundury, ekwipunek i uzbrojenie niemieckie, a tylko biało-czerwone opaski na rękawach, po których zdjęciu mogli łatwo przemknąć przez niemieckie ubezpieczenie, biorące ich za swoich. Udało się: minęliśmy po prawej stronie bunkier, wkraczając do wsi Góry, za którą Niemcy ostrzeliwali nas silnym ogniem dział i karabinów maszynowych z pociągu pancernego, stojącego pod Kolonią Kolejową. Po wyminięciu bunkra nawiązaliśmy łączność z kompanią „Ojca" 110 z brygady „Szczerbca". „Ojciec" w tej bitwie poległ. Umierając błagał: - Pochowajcie mnie nie tu, chłopcy, bo zimą za zimno w mogile na tej ziemi. W moich stronach, koło Ejszyszek, cieplej. - I krzyknął: - Za Wilno... - 1 skonał. Około godziny ósmej kompania otrzymała rozkaz odwrotu na pozycje wyjściowe. Wycofując się na południowy wschód, na Szwajcary, około godziny dziewiątej napotkaliśmy na szosie czołgi sowieckie, potem piechotę. Żołnierze sowieccy dziwili się, że dopiero teraz samoloty niemieckie zaczęły ich atakować, dzięki czemu zmotoryzowane oddziały sowieckie mogły od świtu aż do tego momentu bez przeszkód przejść znaczny odcinek drogi. Rannych podczas nalotów w Jodziszkach żołnierzy sowieckich odwozili nasi sanitariusze razem z naszymi rannymi bądź do Szwajcar, bądź do sowieckiego szpitala wojskowego. W ostatnich dniach codziennie zgłaszali się masowo ochotnicy, powiększając nasze szeregi i uzupełniając straty. Trzynastego lipca po krwawych walkach zdobyto Wilno. Następnie NKWD, zwoławszy podstępnie w Miednikach odprawę, aresztowało prawie wszystkich naszych oficerów. Pomagaliśmy im i, niestety, zostaliśmy oszukańczo wymanewrowani. Tropieni, osaczani, wyłapywani, torturowani i poniżani. Uciekaliśmy. Część naszych poszła lasami na odsiecz Powstaniu Warszawskiemu. Ja zostałem w domu. Tułałem się 111 w pobliżu, bałem się ujawniać. Jakoś cudem uniknąłem więzienia i wywózki. Często się zastanawiam, co by było, gdyby w Powstaniu Warszawskim Niemcy ustąpili. Zabrakło im wyobraźni, by bez walki opuścić Warszawę i oddać ją w ręce AK i rządu londyńskiego... Stalin i Hitler, dwaj bracia syjamscy. Dwie nieodrodne strony medalu. Warto przypomnieć myśl towarzysza Mołotowa, prywatnie Skriabina: Koła rządzące Polski niemało chełpiły się trwałością swego państwa i potęgą swego wojska, a wystarczyło jedno krótkie uderzenie najpierw ze strony niemieckiej armii, następnie niezwyciężonej Armii Czerwonej, by nie zostało nic z tego bękarta traktatu wersalskiego. Strzał padał od tyłu w katyńskim lesie. Związane ręce drutem kolczastym i glina w ustach. Szczelnie zabite deskami wagony pędziły w mrok, pędziły w noc. Szczelnie otulone deskami oczy szukały pomocy za każdym nasypem. Leciały włosy, ręce; ze szczelin kapały jak wosk. Tężało powietrze. Gott mit uns und Drang nach Osten. Darły ziemię obce kroki. Stukot tysiącletniej Rzeszy rósł. Potężniał. Nach Osten, zdobywcy. Rewanż Czerwonej Gwiazdy: Wstawaj, strana agromnaja, wstawaj na smiertnyj boj. Na Berlin, na Berlin. Za Stalina, za Rodinu, agoń! A święci w koronach salw w ziemię wrastali. Nocami fosfor świeci w lasach. 112 Zgody nie ma
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.