ďťż

Dziś wieczorem powi- nieneś dowiedzieć się prawdy! Sytuacja jest wielce skompl1' kowana...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Może też mieć tragiczne rozwiązanie. Z chwilą, gw znajdziesz dowody na poparcie moich podejrzeń, żabie" rzemy się do Szan Tunga. Ale oto i Walii, uśmiechnięty, jak księżyc w pełni! Widocznie obiad mu się udał! Mały Japończyk bezszelestnie otworzył drzwi jadali"' w której stół był nakryty na dwie osoby. 54 ith uśmiechnął się, zajmując miejsce naprzeciw czło- który, gdyby wiedział prawdę, oddałby go bez W ** "f" 'T* ^ k°medli ^ ^ ^ przyznawał, ze obecna sytuacja jest śmieszna i to- Rozdział VIII CÓRKA SĘDZIEGO KIRKSTONA Mac Dowell wyszedł o drugiej. Stojąc w progu, Keitl śledził wzrokiem wyniosłą postać żelaznego inspektora, powoli znikającą w sinej, deszczowej mgle. Był mocno zdenerwowany. Przed przybyciem Mac Dowella ustalił już plan dalszych poczynań. Wykorzysta urlop na dłuższą podróż na zachód, z drogi napisze do zwierzchnika, że postanowił nie przedłużać kontraktu i zginie wśród gór Kolumbii Brytyjskiej, podczas gdy wszyscy osądzą, że wyemigrował do Japonii lub do Australii. Teraz jednak wątpił, czy uda mu się przeprowadzić pierwotny plan. Prawdę mówiąc, niecierpliwie czekał na nadejście zmierzchu i marzył o spotkaniu z Miriam Kirkstone. Nie obawiał się też Szan Tunga, a w każdym razie czuł przed nim mniejszy lęk, niż dawniej. Mac Dowell włożył mu w dłoń nowy oręż. Jakkolwiek nieoficjalnie, jednak kazał mu śledzić Azjatę. Po prostu powierzył mu przyszłość Miriam Kirkstone, a ponieważ to wszystko było w jakiś tajemniczy sposób związane z nim, z Johnem Keith, ciekawość jego zaostrzyła się jeszcze bardziej. Niecierpliwie oczekiwał wieczoru. Walii, odziany w wielki, nieprzemakalny płaszcz, ruszył z rozkazu pana po zakupy, a także do koszar po ubrania Connistona. Było trzy kwa- 56 na ósrną, gdy Keith wyszedł z domu, kierując się draflS posiadłości Miriam Kirkstone. w s t o ^k wczesnej porze noc stała się głucha i mroczna, ona ciężkim oddechem mgły. Ze szczytu wzgórza Prz . nje rozróżniał doliny Saskatchewanu. Zstępował y/głąb ciemnej szychty, w której tu i ówdzie, jak lampki ' ników, płonęły mdłe światełka domostw. Minęła ósma, dv dotarł do siedziby sędziego Kirkstona. Dom stał w głębi ogrodu, porosłego drzewami i ozdobnymi krzewami, a opa- sywał go masywny, żelazny parkan. Na ganku gorzała latarnia, zapewne po to, aby wskazać mu drogę. Spoza opuszczonych firanek przebijał błysk świateł. Keith był pewien, że Miriam Kirkstone słyszała skrzy- pienie jego butów na żwirowanej ścieżce, bo gdy ledwie dotknął staromodnej kołatki, drzwi otworzyły się na oścież. Panna Miriam we własnej osobie stała na progu. Ujął jej dłoń i przez moment zatrzymał w swojej. Nie była już tak chłodna, jak wówczas, gdy witał się z nią po raz pierwszy w biurze Mac Dowella. Prze- ciwnie, płonęła, jak w gorączce, a źrenice dziewczyny lśniły jak w febrze. Keith osądził na razie, że to jego przyjście tak ją podnieciło. Lecz wkrótce poznał, że się myli. Miriam walczyła ze wzruszeniem, które musiało spaść na nią już wcześniej. Keith usłyszał lekkie skrzy- pienie drzwi, zamykanych w końcu długiego korytarza, a nozdrza podrażniła mu słaba woń dziwacznych perfum. Pomiędzy nim a lampą falowała w powietrzu delikatna mgiełka dymu. Wiedział, że pozostawił ją wypalony pa- Pieros. w głosie panny Kirkstone drgała nuta niepokoju, podczas § y rťa pozór spokojnie prosiła gościa, by powiesił swoje , ° i czapkę na staroświeckich szaragach. Keith nie Pieszył się. Rozważał, gdzie już wąchał poprzednio po- obne perfumy. Przypomniał sobie wnet i wzdrygnął się. właśnie zapach zostawił Szan Tung, wychodząc z gabi- Mac Dowella. 57 Spojrzał na pannę Kirkstone. Uśmiechnęła się pogody W paru słowach przeprosiła go za swe natręctwo. — Oczywiście — powiedziała panna Mi riam — tak nj wypadało. Ale Keith odpowiedział zdawkowo, byle szybta byle nie wprowadzać cienia niejasności. Panna Kirkstonp ruszyła w głąb mieszkania, a on podążył za nią. Weszli d0 gabinetu przez ogromne, niemal kwadratowe podwoje. Byty to te same drzwi, które Keith zamknął na kJucz cztery lata temu, przed decydującą rozprawą z jej ojcem i bratem. Szczupła postać Miriam zarysowała sie^ przez chwilę niezwykle wyraźnie na tle jasno płonącej lampy. Keith pomyślał, że matka dziewczyny musiała być niezwykle piękna, a wyszła za takiego gada. Osaczyły go wspomnienia. W gabinecie nie zmieniło się niemal nic. Przed biurkiem stał wysłany skćťrą duży fotel, w którym owej nocy siedział opasły sędzia. Na kamiennej płycie, nad kominkiem, leżały bodaj identyczne drobiazgi. Między oknami wisiał ten sam obraz Madonny. Gdy Keith spojrzał na pannę Kirkstone, zauważył, że obserwuje go bacznie. Oddychała ciężko, jak gdyby była zmęczona, a w świetle lampy jej włosy złociły się słonecznie. Usiadła przy biurku i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. Oczy miała spokojne i bardzo piękne
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.