ďťż

Przyleciał wczoraj wieczorem, ponieważ myśli, że już jesteś w Paryżu, albo w drodze...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mam informację, że jest gotów zapłacić za twoje zwłoki fortunę. Nie jest z KGB w zwykłym sensie, ale żebyś nie miał żadnych wątpliwości, jest Rosjaninem. - Nie... w zwykłym sensie? - zapytał Havelock, zdumiony, ale coś mu zaczęło świtać, złowieszcze wspomnienie z niedawnej przeszłości. - Wpadłem na jego ślad po rozmowie z konfidentem w Etrangers Militaires. Rosjanin pracuje dla specjalnego oddziału sowieckiego wywiadu, elitarnego korpusu... - Wojennaja Kontrrazwiedka - wtrącił oschle Michael. - Jeśli to właśnie oznacza skrót WKR, wszystko się zgadza. - Tak. - Poluje na ciebie. Zapłaci każdą sumę. - Maniacy. - Michail, to cię z pewnością zainteresuje. Przyleciał z Barcelony. - Costa Brava! Po drugiej stronie alejki mały okrutnik wrzasnął wniebogłosy. - Nie patrz na mnie! Przesuń się na skraj ławki! - Czy zdajesz sobie sprawę, co mi przed chwilą powiedziałeś? - Jesteś zdenerwowany. Muszę odejść. - Nie!... Już dobrze, w porządku! Havelock zasłonił torebką usta, ręce mu się trzęsły i nie mógł złapać tchu, gdy chwycił go bolesny skurcz od klatki piersiowej, aż po skronie. - Wiesz chyba, czego teraz od ciebie oczekuję. Masz, to więc daj mi. - Nie w tym stanie. - To już moja sprawa. Mów! - Nie wiem, czy powinienem. Nie wspominając już o zapłacie, której pewnie nigdy nie zobaczę, mam opory moralne. Lubię cię, Michail. Jesteś kulturalnym człowiekiem, może nawet dobrym człowiekiem, jak na ten paskudny zawód. Ledwie udało ci się wyrwać, więc czy ja mam prawo zawracać cię z tej drogi? - Sam wróciłem! - Costa Brava? - Tak! - Idź do swojej ambasady. - Przecież nie mogę! Czy ty tego nie rozumiesz? Gravet złamał swoją dotychczasową niezłomną zasadę: opuścił gazetę i spojrzał na Havelocka. - Mój Boże, oni chyba nie mogli... - powiedział przyciszonym głosem. - Mów. - Nie mam wyboru. - Mów wreszcie! Gdzie on jest? Krytyk składając gazetę, wstał z ławki. - Na rue Etienne jest obskurny hotelik, La Couronne Nouvelle. Rosjanin mieszka na pierwszym piętrze, pokój dwadzieścia trzy, od frontu. Obserwuje każdego, kto wchodzi. Zgarbiona sylwetka bezdomnego włóczęgi nie różniła się od wielu podobnych, spotykanych na ulicach wielkiego miasta. Miał na sobie brudne, obdarte ubranie, ale dość grube, by nie zmarznąć na wydmuchu pustych uliczek w nocy, i zniszczone buty na grubych podeszwach z wystrzępionymi, niezdarnie zawiązanymi na wielkie węzły sznurowadłami. Wełnianą czapkę miał nasuniętą głęboko na czoło. Nie podnosił wzroku, unikając świata, w którym nie było dla niego miejsca i który drażniła jego obecność. Ale przez ramię przewieszoną miał, lepką od brudu, brezentową torbę, której paski dzierżył mocno w dłoni, jakby obwieszczał wszem i wobec dumę posiadania: oto wszystko, co mam, co mi zostało i co jest moje. Człowiek zbliżający się do hotelu La Couronne Nouvelle nie miał określonego wieku, czas odmierzał tylko tym, co utracił. W pewnej chwili przystanął przed drucianym koszem na śmieci i rozgrzebywał zawartość z metodycznym spokojem. Archeolog trotuarów. Havelock odlepił podarty abażur od otłuszczonej torby z nie dojedzonym śniadaniem i przekrzywił między nimi małe, zmatowiałe lusterko, osłaniając ręce brudnym strzępem abażuru. Widział Rosjanina bezpośrednio przed sobą, w oknie na pierwszym piętrze. Stał oparty o parapet i patrzył na ulicę, obserwując przechodniów. Czekał. Nie odejdzie od okna z prostej przyczyny: jego sfora ruszyła już do akcji. Czyżby spodziewał się kontrataku? Michael go znał, nie z nazwiska, opisu, czy nawet fotografii w kartotece, ale znał go. Pamiętał tę zaciętą twarz, to wejrzenie. Havelock był kiedyś tam, gdzie był ten człowiek teraz. Machina została puszczona w ruch, słowo poszło w świat i słowo miało teraz powrócić do jednoosobowego punktu dowodzenia. Pozbawieni skrupułów likwidatorzy dostali komendę, nie uznając lojalności wobec nikogo i niczego prócz dolara, franka, funta i marki. Tajnymi kanałami popłynęła korzystna oferta nie do przebicia, premie wedle zasług, najwyższa oczywiście dla tego, kto zabije i da dowód zabójstwa
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.