ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Nie. Przecież jestem w sypialni... i zachowuję się jak święty Franciszek. Uśmiechnęła
się... a potem roześmiała głośno.
- Prowadzisz dwa do zera, święty Pawle - przyznała.
- Papieżu Pawle - poprawił ją. - A przynajmniej tak nazywają mnie w Waszyngtonie.
- Wcale mnie to nie dziwi. - Podeszła do niego bliżej. - Założę się, że zostałeś tak
nazwany przez sfrustrowaną wielbicielkę.
- No... masz rację. - Paul Hood zarumienił się mocno.
Nancy była już bardzo blisko. Próbował się odsunąć, ale objęła go w pasie, zaczepiła
palce o pasek spodni i przytrzymała. Patrzyła mu prosto w oczy.
- No więc, papieżu Pawle, o co chciałeś mnie zapytać?
Paul patrzył jej w oczy. Nie wiedział, co zrobić z rękami, w końcu założył je za plecy,
przytrzymując lewe ramię prawą dłonią. Czuł dotyk jej kolana po wewnętrznej stronie swego
uda.
A co, myślałeś, że to będzie takie łatwe? - spytał sam siebie. Przecież wiedziałeś; że nie,
pomyślał jeszcze. Najbardziej niepokoiło go jednak, że ciągle jej pragnie.
- Jesteś niepoważna - stwierdził. - Jak mogę tak z tobą rozmawiać?
- Pierwsze zdanie już powiedziałeś. - Głos Nancy był miękki, cichy. - Pora na następne.
- Nancy, nie - powiedział stanowczo. - Nie możemy. Po prostu nie możemy.
Nancy cofnęła się. Opuścił wzrok.
- Twoja praca - powiedział i odetchnął głęboko. - Chciałbym się dowiedzieć... chodzi o to
- teraz już zaczął się uspokajać - że muszę wiedzieć, nad czym właściwie pracujesz.
Spojrzała na niego, już nie tak przyjaźnie.
- Tyś chyba zwariował - stwierdziła, odwracając się. - Nancy...
- Najpierw mnie odtrącasz, a potem mówisz, że potrzebujesz mojej pomocy. Dla mnie to
pewien problem, wiesz?
- Nie odtrąciłem cię. Ja cię nie odtrąciłem.
- Więc czemu właściwie stoję tu, a ty stoisz tam? Paul wyjął portfel z kieszeni marynarki.
- Bo to ty odtrąciłaś mnie - stwierdził. Wypuścił z dłoni dwa bilety do kina. Spłynęły
wolno na łóżko. Nancy śledziła ich lot. - A teraz mam swoje życie i nie myślę go rujnować.
Nie mogę.
Podniosła bilety, przyjrzała się im, pocierając je lekko kciukiem i palcem wskazującym, i
nagle przedarła. Połówkę wręczyła Paulowi, drugą schowała w kieszeni dżinsów.
- Nie odtrąciłam cię - powiedziała cicho. - Każdego dnia żałowałam, że nie porwałam cię
ze sobą. Przecież widziałam ją w tobie, tę dumę błędnego rycerza. Jesteś jedynym znanym mi
człowiekiem, który w Sylwestra nie żałuje niczego. Robisz zawsze to, co uważasz za słuszne.
Podejmujesz decyzję i trzymasz się jej bez względu na okoliczności.
Paul schował swe potówki biletów z powrotem do portfela.
- Jeśli ma cię to pocieszyć, wiedz,. że wolałbym, byś mnie ze sobą porwała. - Uśmiechnął
się nagle. - Choć nie wiem, jak podobałoby mi się odgrywanie Bonnie i Clyde'a w
samolotach.
- Nie podobałoby ci się. Skłoniłbyś mnie pewnie, żebym oddała się w ręce
sprawiedliwości.
Wziął ją w ramiona, przytulił. Odpowiedziała mu uściskiem, .mocnym, coraz
mocniejszym. Tym razem było to jednak niewinne. I z jakiegoś powodu poczuł smutek.
- Nancy?
- Wiem - powiedziała, ale nie puściła go. - Chcesz dowiedzieć się wszystkiego o mojej
pracy.
- W sieci zdarzyło się dziś coś nieprzyjemnego...
- Ale coś bardzo przyjemnego dzieje się w tym pokoju. Czuję się całkowicie bezpieczna.
Czy nie mogę czuć się tak bezpieczna jeszcze przez jakiś czas?
Paul stał, słuchając tykania swego zegarka, patrząc na zapadający za oknem mrok,
koncentrując się na wszystkim, byle nie na wspomnieniach i tym, co się z nimi wiąże. Doba
hotelowa zaczyna się wczesnym popołudniem, myślał. Nie wyprowadziła się, bo chciała mnie
zobaczyć. Spodziewała się czegoś więcej.
Nie przyszedł jednak spełniać jej oczekiwań. Najwyższy czas skończyć z tym, co się tu
działo.
- Nancy - szepnął jej do ucha. - Muszę ci zadać jedno pytanie. - Tak? - W jej głosie
brzmiała nadzieja.
- Czy słyszałaś kiedyś o mężczyźnie nazwiskiem Gerard Dominique? Zesztywniała mu w
ramionach. Nagle, gwałtownie, odepchnęła go.
- Nie potrafisz być bardziej romantyczny? Paul zaczerwienił się, jakby dostał w twarz.
- Bardzo cię przepraszam. Wiesz... - zawahał się. Spojrzał jej w oczy. - Przecież wiesz, że
potrafię być bardziej romantyczny. Ale nie przyszedłem do ciebie w poszukiwaniu romansu.
W jej oczach dostrzegł ból. Nancy nagle opuściła wzrok. Spojrzała na zegarek.
- Muszę zdążyć na samolot - powiedziała. - Powinnam już jechać. - Zerknęła na łóżko, na
leżącą obok niego walizkę. - I nie pojadę twoim samochodem. Dziękuję.
Paul nie poruszył się. Miał wrażenie, że dwadzieścia lat znikło jakby nigdy nie istniało.
Znów stał w jej mieszkaniu i znów się kłócili. Zawsze zaczynało się od jednego płatka śniegu
i zawsze kończyło śnieżycą. Zabawne, jak łatwo zapomina się o kłótniach, a przecież było ich
wiele.
- Nancy - powiedział - sądzimy, że Gerard Dominique może stać za rasistowskimi grami,
które pojawiły się w Stanach
|
WÄ
tki
|