ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
-
Jesteś wyrobioną dziewczyną,
która była nieostrożna. Sama tak
powiedziałaś. Chyba oboje
byliśmy nieostrożni.
- No dobrze - odparła Gwen,
której gniew już przeszedł. -
Ale nie wrzucaj mnie nigdy do
jednego worka z innymi. Jestem
sobą i nikim innym.
Przez jakiś czas milczeli.
- Moglibyśmy go chyba tak
nazwać - powiedziała w
zamyśleniu.
- Kogo, jak nazwać?
- Przypomniałeś mi to, o czym
mówiłaM wcześniej, o małym
Vernonie Demerescie, który jest
we mnie. Gdybyśmy mieli chłopca,
moglibyśmy go nazwać Vernon
Demerest Junior, zgodnie z
amerykańskim zwyczajem.
Demerest nigdy specjalnie nie
lubił swojego imienia.
- Nie chciałbym, żeby mój
syn... - zaczął i urwał. Wszedł
na niebezpieczny teren. -
Zacząłem mówić o tym, że linie
są przyzwyczajone do takich
rzeczy. Znasz trzypunktowy
program na wypadek ciąży?
- Tak - odparła krótko Gwen.
Naturalnie, że go znała.
Prawie każda stewardesa
orientowała się, co proponuje
zatrudniająca ją linia lotnicza,
gdyby zaszła w ciążę,
zakładając, że dobrowolnie
przyjęłaby pewne warunki. W
towarzstwie Trans America system
ten nazywano potocznie "trójką".
W pozostałych używano innych
określeń, szczegóły
organizacyjne nieco się różniły,
lecz zasada pozostawała ta sama.
- Znam dziewczęta, które
korzystały z "trójki" -
powiedziała Gwen. - Nie
sądziłam, że będzie mi
kiedykolwiek potrzebna.
- One pewnie też - odparł
Demerest i dodał: - Ale nie
martw się. Linie nie reklamują
się z tym i wszystko odbywa się
po c ichu. Jak stoimy z czasem?
Przysunęła zegarek pod światło
padające z tablicy rozdzielczej.
- Dobrze - odparła.
Demerest skręcił ostrożnie
wyprowadzając mercedesa na
środkowy pas ruchu, ocenił
przyczepność kół na mokrej,
ośnieżonej nawierzchni i minął
jadącą powoli ciężarówkę służb
komunalnych. Kilku ludzi,
prawdopodobnie brygada pogotowia
technicznego, trzymało się
kurczowo jej burt. Widać było,
że są zmęczeni, przemoczeni i w
podłym nastroju. Zastanawiał
się, jak by zareagowali na
wiadomość, że on i Gwen za
kilkanaście godzin znajdą się
pod ciepłym, rozsłonecznionym
niebem Neapolu.
- Nie wiem... nie wiem, czy
mogłabym to zrobić - odezwała
się Gwen.
Podobnie jak on, wiedziała,
jak rozumują linie lotnicze w
przypadku zajścia w ciążę przez
stewardesę. Pracodawca nie lubił
tracić swoich stewardes,
obojętnie z jakiego powodu.
Szkolenie kosztowało dużo i
wykwalifikowana stewardesa
przedstawiała sobą znaczną
inwestycję. A poza tym trudno
było znaleźć odpowiednie
dziewczęta, wyróżniające się
urodą, elegancją i osobowością.
Programy funkcjonowały w sposób
prosty i praktyczny. Jeżeli
stewardesa zaszła w ciążę, a nie
zamierzała wyjść za mąż, to po
urodzeniu dziecka mogła
naturalnie wrócić do pracy,
przyjmowano ją zwykle z
otwartymi ramionami. Otrzymywała
oficjalny urlop i chroniono jej
pozycję w hierarchii zawodowej.
Jeśli zaś idzie o jej dobro
osobiste, to w wydziałach
kadrowych towarzystw lotniczych
istniały specjalne sekcje, które
między innymi pomagały w
załatwieniu opieki lekarskiej
lub kliniki położniczej w
miejscu zamieszkania bądź w
jakiejś odległej miejscowości,
zależnie od życzenia. Pomoc
towarzystwa lotniczego miała też
znaczenie psychologiczne -
dziewczyna wiedziała, że ktoś
się o nią troszczy i dba o jej
interesy. Czasem udawało się
zorganizować pożyczkę. Potem,
jeżeli stewardesa po urodzeniu
dziecka krępowała się wracać na
poprzednią placówkę, przenoszono
ją po cichu na nową, którą sama
sobie wybrała.
W zamian za to wszystko linie
lotnicze wymagały od niej trzech
rzeczy, stąd nazwa "program
trzypunktowy".
Po pierwsze, musiała
informować na bieżąco wydział
kadr o miejscu swego pobytu
przez cały okres trwania ciąży.
Po drugie, musiała wyrazić
zgodę na adopcję dziecka
natychmiast po jego urodzeniu.
Ludzi adoptujących nie miała
prawa poznać, dlatego dziecko
znikało z jej życia raz na
zawsze. Linie lotnicze ze swej
strony gwarantowały, że adopcja
zostanie przeprowadzona zgodnie
z przyjętymi zasadami, a dziecko
umieszczone w dobrych rękach.
Po trzecie, na samym początku
trzypunktowego programu
stewardesa musiała podać
towarzystwu nazwisko ojca
dziecka. Przedstawiciel kadr,
doświadczony w załatwianiu
takich spraw, kontaktował się z
nim szybko w celu uzyskania
odpowiednich środków
finansowych. Chodziło mianowicie
o pisemne zobowiązanie wpłacenia
odpowiedniej sumy na pokrycie
kosztów kliniki położniczej i
opieki lekarskiej oraz w miarę
możności części lub całości
zarobków utraconych przez
stewardesę. Towarzystwa lotnicze
starały się załatwiać takie
sprawy uprzejmie i dyskretnie. W
razie potrzeby jednak nie
pobłażały i korzystając ze swych
znacznych wpływów wywierały
nacisk na opornych
|
WÄ
tki
|