ďťż

Jednego wieczora nagle, po dłuższej rozmowie z synem, wezwała hrabina do swojego gabinetu Bojarskiego...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mógł się łatwo domyśleć, iż mu to nic przyjemnego nie zwiastowało. Zastał hrabinę z podniesioną dumnie głową, chodzącą krokami niecierpliwemi po pokoju. Była tak poruszoną, iż zpoczątku mówić nie mogła. — Panie Bernardzie — odezwała się po namyśle — przypomnij pan sobie naszę rozmowę, w której to sobie wyraźnie zastrzegłam i wymówiłam, aby Gwalbertowi nie wpajać myśli i zasad, z jego stanem i położeniem niezgodnych. Tymczasem nie od dziś dnia postrzegam w nim zmianę, której nie mogę czemu innemu przypisać, jak wpływowi pańskiemu. Gwalbert nadto się z ludźmi spoufala, nie umie poszanować swej godności. Śmiał mi niedawno dowodzić, że wszyscy ludzie są równi. — Przed Bogiem i przed prawem — wtrącił Bojarski — nie można ich dzielić na klasy uprzywilejowane. — Ale życie ma swe warunki — przerwała hrabina żywo — które się tym doktrynom sprzeciwiają. Pan pomimowoli wpajasz mu zasady demokratyczne. — Nie czuję się winnym — odparł Bernard — bo z Gwalbertkiem nie mogłem nawet dotknąć tego przedmiotu. Jest zamłodym.... — A jednakże wpływ pański jest na nim widocznym — zaczęła hrabina, głos podnosząc. — Nietylko ja to postrzegam. Dziecko nabija sobie głowę marzeniami niepotrzebnemi. — Powtarzam — rzekł cierpliwie Bojarski — iż się do winy nie poczuwam. Gwalbertek umysł ma żywy, ciekawość rozbudzoną; ja więcej pracuję nad tem, aby go uspokoić i zwrócić ku innym zajęciom, niż wywoływać niepotrzebne i przedwzesne marzenia. Ale być może — dodał — że mimowoli postępuję nietrafnie. Jak skoro pani hrabina znajduje, iż życzeniom jej odpowiedzieć nie umiem, usunę się chętnie... To mówiąc, Bernard cofnął się parę kroków, jakgdyby sprawę uważał za skończoną. Hrabinę to podrażniło. Nie życzyła sobie rozstać się tak nagle; sądziła że mała pogróżka doprowadzi do porozumienia. — Ale ja — rzekła — pragnąc się z panem rozmówić, nie miałam na myśli wcale skłonić go do opuszczenia nas. Spodziewam się, że to nie nastąpi. Zadaj pan sobie tylko pracę baczniejszego czuwania... — Jest to dla mnie niepodobieństwem — rzekł Bojarski spokojnie. — Nie mogę się ani przyznać do fałszywego kroku, do mylnego kierunku, ani dostrzedz, w czem uchybiłem. Jestem sobą i innym być nie potrafię. Hrabina ramionami ruszyła. — Pozwól sobie powiedzieć, że masz trochę uporu — rzekła. — Trudnoby mi było z niego się poprawić — dodał Bernard. — W istocie tam, gdzie przekonanie mną kieruje, nie ustępuję... Lecz ponieważ idzie o Gwalbertka, do którego sio przy wiązałem, którego przyszłość tak mnie obchodzi... Tu Bojarski, o mało strasznej herezyi jakiejś nie wyrzekłszy, połknął ją, nie domawiając. — Ponieważ idzie o Gwalbertka — poprawił się — czy mi wolno zapytać, w czem pani widzi zgubny mój wpływ na niego? Hrabina brwi zmarszczyła. — Sądzisz pan, że to się tak łatwo daje określić? — odparła. — Jest innym, spoufala się nadto, zapomina często co winien imieniowi swemu. Są małe, niedostrzeżone odcienia, które ja jednak widzę jasno i czuć mi się dają dotkliwie. Bojarski stał milczący. — Zdaje mi się — rzekł wkońcu — iż w tym wieku im się więcej zbliży do ludzi, im lepiej pozna życie, które nikogo nic oszczędza, tem na przyszłość więcej skorzysta. Los dał mu wprawdzie położenie wyjątkowe, szczęśliwe, ale któż zapewnić może, iż się ono nie zmieni? Lepiej być przygotowanym na wszystko. — A szczególniej — przerwała hrabina z oburzeniem — do tego, co najpewniejsze, co niezawodne. Spodziewam się, iż Gwalbert będzie tem, czem go uczyniło urodzenie. Czego innego nie przypuszczam. Bojarski, widząc panią domu do zbytku już oburzoną i lękając się dłuższej z nią rozprawy, która rozdrażnienie powiększyć tylko mogła, cofnął się krok jeszcze i rzekł: — Nie pozostaje mi więc nic, nad podziękowanie pani za dotychczasowe zaufanie i opuszczenie jej domu. Hrabina podbiegła ku niemu. — Ale cóż znowu! — zawołała. — Tak się nie rzuca porywczo raz przyjętych obowiązków. Daj mi pan czas wyszukania kogoś, coby go zastąpił, i niech Gwalbert nie wie o tem, dlaczegośmy się rozstali. Proszę pana o to. Nic już nie odpowiadając, Bojarski skłonił się nizko i wyszedł. Był to dzień właśnie, w którym zwykle matkę odwiedzał; nie zachodząc więc do Gwalberta, który zabawiał się z l'abbe, wprost udał się do niej. Na wchodzącym poznała odrazu profesorowa, że coś z sobą przynosił, co mu czoło zachmurzało i uciskało piersi. Nie dał jej długo czekać na wyznanie. — Matusiu — rzekł — z hrabiną przyszło do otwartego wytłumaczenia się. Oddawna postrzegałem, że nie była ze mnie kontenta. Dziś, po wymówkach jakie mi uczyniła, podziękowałem jej- Profesorowa załamała dłonie, które syn ucałował. — Aleśmy to przecie przewidywali — rzekł. — Z tego, co się oszczędziło, możemy spokojnie żyć kilka miesięcy, dopóki ja sobie nie znajdę zajęcia. Gwalberta mi serdecznie żal, bo z niego uczynią paniczyka, gdy być mógł zacnym i pożytecznym człowiekiem. Ale, niestety, niema na to rady. Matce w tej chwili nie szło wcale o młode hrabiątko, ale o własnego syna. Znowu tedy pozostawali z tą nieszczęsną troską o jutro
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.