ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zastanawiałem się nieraz, dlaczego właśnie na tym niegdyś wojennym,
a potem przemytniczym szlaku, na tej przerywanej tylko słowiańskimi grodziszczami i szwedzkimi szańcami równinie, nad którą panowała strzelająca wysoko w niebo wieża lubońskiego klasztoru, zatrzymał się czas i trwał
nadal urok dawności. Czy było to sprawą i spuścizną normandzkich rycerzy, którzy przybywszy z oddali tu właśnie stawiali swe pierwsze grody i kościoły? Czy po prostu na moczarach, na których nocą zwodnie tańczyły
błędne ogniki, lotniejszą stawała się wyobraźnia, ale cięższym krok ludzki,
który zwalniał rytm upływających lat? Nawet zwierzęta i przedmioty martwe stosowały się do tego obyczaju. Zamiast świstu szukających sobie innych dróg lokomotyw słuchano wieczorami na ganku w dworze mego
dziadka, jak wilki wyły w Obrze.
Gdy na taką więc ziemię powrócili z wojny lub zesłania napoleońscy
żołnierze i listopadowi powstańcy, przywiezione przez nich w terlicach
opowieści i spory utrzymywały się w okolicy jak zapomniane przez wiosenne słońce płaty śniegu w przydrożnym parowie. Za młodości mej dawno
pomarli byli generał Franciszek Morawski i generał Dezydery Chłapowski.
Żył pono już tylko pań Marceli Zółtowski, adiutant generała Kickiego
w bitwie pod Ostrołęką. Ale w domach ich, w Luboni, w Turwi i Cza
nadal żywo oburzano się na intrygi, którymi Krukowiecki po bitwi
Lipskiem odsunął Dąbrowskiego od naczelnego dowództwa. Spier
raz po raz, czy wyprawa Giełguda i Dembińskiego na Litwę była po
a stosunki między stronnikami Chłopickiego i zwolennikami Skrzyneckiego układały się tylko na pozór poprawnie. Rok 48, powstanie styczniowe,
to były osobiste, bolesne, pokrywane dyskrecją przeżycia. Tamte, dawniejsze, pozostawały zawsze aktualne i głośne.
Inne, nie żołnierskie, ale równie wojownicze wiano wspomnień wnieśli w świat sąsiedzki dwaj bracia Koźmianowie2, gdy Stanisław, prezes Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, zamieszkał w Przylepkach, a Jan,
twórca i wydawca "Przeglądu Poznańskiego", w oddanym mu przez teścia,
gen. Chłapowskiego, Kopaczewie. Wyrośli w cieniu stryja, głowy i nestora literackiej szkoły klasycznej, dobyli z sakwojażów wielkie tomy eposu
o Stefanie Czarnieckim i wzorowane na georgikach, a tak wypolerowane
przez Ludwika Osińskiego, że aż nieczytelne, Ziemiaństwo^. Niebawem podążył za nimi jedyny syn kasztelana Kajetana Koźmiana, Andrzej Edward,
w listopadowej potrzebie agent dyplomatyczny Rządu Narodowego w Paryżu, Zygmunta Krasińskiego przyjaciel najbliższy, autor subtelnych raportów politycznych, pełnych werwy listów do rodziny i artykułów
w (r)CzasieŻ, a nade wszystko niezrównany gawędziarz, umiejący użyć życia
i bacznie je obserwować. Zbyt niespokojny był to duch, by wzorem braci
stryjecznych osiedlać się na stałe w zapadłym zakątku Wielkopolski. Gdy
spiesząc w 1857 r. z Warszawy do Paryża wstąpił na kawę do generała Morawskiego w Luboni i gdy zaczął z nim wspominać stare dzieje, dopiero
w roku 1859 ruszył w dalszą drogę. Generał witał go żartobliwym wierszem:
Rzuciłeś dla nas świata zdradne wędki
Kielich, kwindecza, trufle i gawędki,
Wracasz przyjazne niosąc nam uczucie,
Witaj więc, witaj, miły bałamucie,
i cieszył się nim szczerze.
Przypominali sobie, gość i gospodarz, w toku tego dwuletniego postoju,
jak to w przedpowstaniowej Warszawie wyrocznią gustu był Ludwik Osiński, a uznanymi mistrzami poezji Wężyk, Niemcewicz i Kajetan Koźmian;
jak w tym dostojnym gronie spotykali się na czwartkowych obiadach u gen.
Wincentego Krasińskiego, gdzie z oburzeniem i pogardliwym śmiechem
przyjmowano pierwsze gminne i niezrozumiałe ballady wydane w Wilnie
przez młodego kowieńskiego profesora; jak z wolna rosnąca sława i wpływ
Adama Mickiewicza zaczęły ich niepokoić, i jak wreszcie mimo ostatecznego pogrążenia i ośmieszenia Dziadów przez zabójczą parodię Osińskiego:
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, głupio było, głupio będzie... we własnym obozie klasyków zmieniały się opinie i zarysowały odstępstwa.
W tym miejscu obaj przyjaciele uśmiechali się znacząco, kryjąc z trudem, jeszcze po upływie lat tylu, zakłopotanie. Pamiętali, że starszy z nich,
oporny wobec ballad, otwarcie już sławił piękno Sonetów krymskich
i ośmielił się nawet rzucić towarzyszom wyzwanie:
Skądżeście to klasycy tak gniewnie zajadli
Na ten biedny romantyzm od lat kilku wpadli!
i dalej:
Mają oni swe błędy, lecz i wy je macie
Takie głupstwo jest w starej, jak i w nowej szacie,
Wreszcie, jeśli coś znaczy wyrok sławnych ludzi,
Każdy rodzaj jest dobry prócz tego co nudzi..
|
WÄ
tki
|