ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Zjedz te "Baby Ruth", które ci dałem.
Chris zwiesił ramiona, z uporem wpatrując się w ścianę po drugiej stronie jadalni.
- Wiem - powiedział Eliot. - Myślisz, że będzie sprytniej, jak zachowasz je na chwilę, kiedy znów poczujesz głód. Będziesz tu otrzymywać posiłki - trzy razy dziennie. A jeżeli chodzi o czekoladki, to przy następnych odwiedzinach przyniosę ci więcej. A może wolisz inny gatunek?
Chris powoli odwrócił się, zaskoczony słowami tego wysokiego mężczyzny o niezdrowej cerze i smutnych oczach.
- Nie mogę obiecać, że będę odwiedzał cię często - zastrzegł się Eliot. - Ale chcę, żebyś wiedział, że jestem twoim przyjacielem. Uważaj mnie za... powiedzmy, zastępczego ojca, osobę, na którą możesz liczyć, kiedy wpadniesz w tarapaty, która cię lubi i chce dla ciebie jak najlepiej. Niektóre rzeczy trudno jest wytłumaczyć. Zaufaj mi. Pewnego dnia zrozumiesz.
Chris poczuł, że do oczu napływają mu łzy. - Jak długo tu będę?
- No, musi upłynąć trochę czasu.
- Aż przyjdzie po mnie moja matka?
- Nie sądzę... - Eliot zacisnął usta. - Twoja matka postanowiła, że zajmie się tobą opieka społeczna.
Łzy w oczach chłopca coraz bardziej wzbierały. - Gdzie ona jest?
- Nie wiemy.
- Nie żyje? - Chris tak rozpaczliwie chciał usłyszeć odpowiedź, że dopiero po chwili zorientował się, że znów płacze.
Eliot otoczył go ramieniem. - Nie. Ale już więcej jej nie zobaczysz. O ile wiemy, żyje, ale będziesz musiał przyzwyczaić się myśleć o niej jak o zmarłej.
Chris płakał coraz rozpaczliwiej, łzy dławiły go w gardle.
- Nie jesteś jednak sam - Eliot przytulił go. - Ja zatroszczę się o ciebie. Zawsze będę blisko. Będziemy się często widywać. Nie masz nikogo oprócz mnie.
Drzwi gabinetu otworzyły się i Chris wyrwał się z objęć Eliota. Do jadalni wszedł Lepage i uścisnął dłoń kobiety, która teraz na nosie miała okulary, a w ręku teczkę z dokumentami Chrisa.
- Doceniamy pani pomoc. - Odwrócił się do Eliota. - Wszystko załatwione. - Spojrzał na Chrisa. - Teraz zostawimy cię z panią Halahan. Jest bardzo miła i na pewno ją polubisz.
Uścisnął dłoń Chrisa tak mocno, że chłopiec aż skrzywił się z bólu.
- Słuchaj się przełożonych. Postępuj tak, żeby twój ojciec mógł być z ciebie dumny.
Eliot pochylił się i dotknął ramienia Chrisa. - Ważniejsze jest, żebym ja był z ciebie dumny - powiedział łagodnym głosem.
Dwaj mężczyźni odeszli korytarzem, a zmieszany Chris mrugał oczami pełnymi łez, czując w kieszeni uspokajający kształt czekoladki.
V.
Zbyt wiele musiał ułożyć sobie w głowie. Czterdzieści osiem akrów szkolnego terenu przedzielała opustoszała droga. Panna Halahan powiedziała mu, że od szkoły do internatu jest niezły kawałek drogi. Z trudem za nią nadążał. Droga była całkowicie pusta, tak jakby za moment miała się zacząć defilada, ale wzdłuż poboczy nie ustawiono barierek. Nie było też widzów, jedynie po obu stronach rosły olbrzymie drzewa, niczym parasole osłaniające Chrisa od słońca.
Mimo udzielanych przez panią Halahan informacji, czuł się zdezorientowany. Po przeciwległej stronie trawnika stał zespól budynków, które tworzyły - jak wyjaśniła - "administrację i stołówkę". Po lewej wznosiła się olbrzymia kamienna "kaplica", sąsiadująca przez drogę z "izbą chorych". Wiał łagodny wiatr, zatrzymywany przez budynki, ale kiedy mijał w towarzystwie panny Halahan "obiekty sportowe", od strony boiska po drugiej stronie drogi dobiegły go okrzyki namiętnego dopingu. Dostrzegł bramki, płotki do biegów i siatki ochronne do baseballu - zaskoczył go jednak zupełny brak ziemi. Jak okiem sięgnąć rozciągała się betonowa płyta.
Słońce przypiekało już nieźle, kiedy Chris znalazł się obok "zbrojowni" i "kotłowni" z kominami i stertami węgla. Po przybyciu na miejsce bolały go nogi. Z niepokojem spoglądał na "internat" - ponury szary budynek. Panna Halahan musiała ciągnąć go za rękę po dudniących echem schodach. Po chwili znalazł się w wielkiej sali w podziemiu. Pachniało woskiem. Chris patrzył niepewnie na tuzin chłopców. Niektórzy z nich byli starsi, inni młodsi, ale wszyscy mieli na sobie równie brudne ubrania, co Chris.
- Przyjechałeś w samą porę - powiedziała panna Halahan. -Właśnie odbywa się tygodniowe wprowadzenie
|
WÄ
tki
|