ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Tu są... Jeszcze żywe, gmerają się.
Wpakował jej rękę za kołnierz i chrabotki wyłowił. A ona dopiero wtedy jak się nie odwinie i bęc, bęc zboksowała go tak, że aż się zatoczył.
Masz teraz za swoje, zapamiętaj sobie. Upokorzony Stefan pogrążył się w czarnej rozpaczy, gdyż
całe to zajście miało miejsce w obecności ślicznej Wilmy, którą uwielbiał, ale nasza Irka zaimponowała mu wtedy tak, że zapomniał o dzikiej zemście".
Ponieważ chrabąszcze trzeba było jakoś zużytkować, więc Romek, pospolicie Kromciem zwany, zawinął je po prostu, jak ich było trzydzieści sztuk (pozbieraliśmy skrupulatnie po całej klasie), w wilgotną ścierkę do tablicy i położył ją na miejscu. Przychodzi nasz matematyk, kreśli coś na tablicy, a potem łapie za ścierkę. I chrabąszcze sypią się jak z rogu obfitości. Skrzyczał całą klasę okropnie, a Kromcio wstaje:
42
-
Panie profesorze, to ja zrobiłem, nikt inny.
Taki stary chłop i głupi... Cóż to za idiotyczny pomysł! Chciałeś mi zrobić na złość, czy tak?
Nie, słowo honoru daję, że nie. Tylko mieliśmy ich dużo, a nie było co z nimi zrobić.
Cóż ty trzylatka udajesz? Po pierwsze, nie trzeba do klasy tego znosić, a po drugie, jak już do tego stopnia brak wam taktu i powagi, że je z sobą przynosicie, to po miłej zabawie (to miłej" było zabójczo ironiczne) trzeba je było wyrzucić za okno.
Ja bym je nawet wyrzucił, panie profesorze, ale bałem się. Zawsze to trzecie piętro, mogłyby się wszystkie na śmierć pozabijać.
Klasa w ryk, leży na ławkach i uciecha taka, że chyba sam dobry Bóg był uśmiechnięty w tej chwili. Profesor chrząknął, usiadł na katedrze i powiada:
Żebyś ty miał w głowie zamiast tych głupstw geometrię, tobyś dalej zaszedł, a tak dziś oberwiesz dwóję i nie ręczę, czy wobec tylu niedostatecznych nie dostaniesz poprawki to już czwarta dwójka.
Roman usiadł zgnębiony, ale wstała Irka.
Panie profesorze, to pan by miał serce unieszczę-śliwiać takiego biednego chłopca? On głupiego chrabola nie miał odwagi zamordować, a pan profesor bez litości odbiera mu spokój i wypoczynek? Nie, to chyba żart.
Nowy wybuch śmiechu. Irkę zapisał niegodziwiec do dziennika, że powoduje zamieszanie w klasie", ale Romkowi dwójki nie postawił. Zresztą morowy był człowiek i na ogół dał się lubić.
Pamiętam też taką wiosenną rozrywkę, którą urządził Klub. Było właśnie pierwszego kwietnia. Pierwsza lekcja francuski. Madame (wtedy już nie Ciocia Zosia nam udzielała) weszła i wyrywa do tablicy.
Kazka, gdyż ją wyrwano, wstała:
Jestem! powiedziała i usiadła.
Proszę do tablicy!
43
Klasa chichocze na cały głos, Kazka siedzi i ani myśli odpowiadać.
Co to ma znaczyć! Proszę w tej chwili do tablicy.
Ha, ha, ha, hi... hi... hu... hu... hu... cieszy się wrzaskliwie klasa, jakby z katedry padały same dowcipy.
Irytacja zaostrzyła głos naszej Madame, gdy krzyknęła:
Dosyś tej komedii. Dziękuję pani, niedostateczny. Panna W.
Jadzia-Kulka miękkim, aksamitnym głosikiem stwierdza swą obecność i siada.
Proszę do tablicy!
Klasa huczy śmiechem. Jadzia aż oczy sobie wyciera.
Czyście zwariowali? Cóż to za bezczelność, jak śmiecie?
A my nic! Śmiejemy się jak wariaty.
Całej klasie stopnie obniżę... coś podobnego...
Ale słowa padają jak groch o ścianę. Madame z trzaskiem zamyka dziennik i pędzi do drzwi, ale tam Janek rozkrzy-żował ręce i woła:
Po moim trupie, po moim trupie! Nauczycielka osłupiała, a wtedy cała klasa wrzeszczy:
Prima aprilis! Pani przecież wyrywała na prima aprilis! Niewiasta była inteligentna i złote serce (jak zresztą całe
nasze ciało pedagogiczne") miała, skapowała od razu, o co chodzi, i lekcja popłynęła lekko i wesoło jak nigdy.
Następnie była zoologia. Z tym profesorem nie mieliśmy ochoty żartować. Jak spojrzał, to nieomal uśmiercał oczami wesołka, który na jego wykładzie próbował ożywić nastrój". Ale Irka...
Właśnie jasno i szeroko opowiadał nam o moskitach, gdy z trzeciej ławki rozległ się donośny jęk, potem nastąpiła cisza, potem znów bolesny jęk. Patrzymy, a to Irka leży w objęciach koleżanki śmiertelnie blada i jęczy.
Irka, co tobie? Chora jesteś? pyta zaniepokojony profesor.
A ona kiwa tylko głową i precz jęczy.
44
Niech no ją która odprowadzi do kancelarii i poprosi pannę Zofię.
W klasie cisza. Zastanowiła nas ta bladość. Jadźka objęła chorą i wolno maszerują do drzwi. Gdy już niemal biorą za klamkę, Irka odwraca się nagle.
Panie profesorze, to tylko prima aprilis.
Ale nie zdążyliśmy nawet zawyć z uciechy, gdy profesor błysnął oczyma jak piorunami i huknął:
- Za drzwi!
A Irka ani drgnęła. Usiadła sobie w ławce i patrzy na purpurowego z irytacji Jowisza.
Słyszałaś? Za drzwi! Jezus Maria! Stanął przy jej ławce zły jak cały pułk diabłów. Myśmy wszyscy ścierpli, a ona podniosła rozczochrany łepek i ścierając sobie kredę z policzków mówi:
Słyszałam, ale myślę, że pan profesor też tak tylko na prima aprilis.
Chwycił ją za ramię i wypchnął z klasy, potem usiadł na krześle, a oczy mu latały jak błyskawice. Dziennik przegląda i marmuzi pod nosem.
Hołota, smarkacze!
Tego dnia zadał nam dwa razy tyle co zawsze. Irka stała za drzwiami prawie do końca lekcji, bo na jakieś pięć minut przed dzwonkiem wpadła do siódmej klasy na trygonometrię i woła od progu:
Proszę pana. Pan Dyrektor prosi, żeby pan był łaskaw pofatygować się na chwilę do piątej klasy
|
WÄ
tki
|