ďťż

Przyszło mu nagle do głowy, że być może po swej ostatniej wizycie nie zamknął ich dokładnie i po prostu otworzyły się same...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wzruszył ramionami i zatrzasnął drzwi. Usłyszawszy szczęk zamka, naparł na nie, próbując otworzyć. Nie ustąpiły. Z kolejnym wzruszeniem ramion odwrócił się i myśląc już tylko o powrocie do swej kabinki i do SCREAMERA, szybkim krokiem wyszedł na korytarz. - Już dobrze, już dobrze! - powtarzała kojącym głosem Deborah. Trzymała Joannę za ramiona, próbując ją uspokoić. Dziewczyna była cała rozdygotana. Od czasu do czasu wstrząsał nią szloch. Przyjaciółki stały w laboratorium, obok okna, przy którym kilkadziesiąt minut temu Deborah rozmawiała ze Spencerem. Mare widziała, jak weszły, ale dostrzegając rozpacz Joanny i szanując ich prywatność, nie zbliżyła się do nich. Deborah zadzwoniła na komórkę Joanny, gdy tylko spostrzegła, że głowa Randy’ego gwałtownie unosi się ponad przepierzenie. Chwilę później administrator sieci wypadł pędem z kabinki. Deborah musiała się spieszyć, gdyż Randy szedł bardzo szybko. Jej najgorsze obawy zostały potwierdzone, gdy skierował się prosto na główny korytarz i skręcił ku pomieszczeniu z serwerem. Innym zmartwieniem było to, że nie widziała Joanny, a intuicja mówiła jej, że przyjaciółka miała zbyt mało czasu, by uciec. Kiedy Randy, nie zbaczając z drogi, podszedł do zewnętrznych drzwi pomieszczenia z serwerem i natychmiast wszedł do środka, ostatnie resztki nadziei, że kierował się gdzie indziej, zostały zniweczone. Deborah stanęła pod drzwiami, nie wiedząc, co robić. Niezdolna podjąć decyzji, nie zrobiła nic. Mijały pełne udręki minuty. Deborah zastanawiała się, czy nie powinna wejść i próbować rozładować sytuację, jakakolwiek by ona była. Wyobrażała sobie już, jak wpada do środka, chwyta Joannę za rękę i rzuca się pędem do samochodu. Lecz nagle, ku jej najwyższemu zdumieniu, Randy Porter wynurzył się z pomieszczenia, sam i wyraźnie spokojniejszy, niż kiedy wchodził. Deborah natychmiast pochyliła się i pociągnęła łyk wody z fontanny, by nie sprawiać wrażenia, że kręci się pod drzwiami bez żadnego celu. Randy przeszedł za nią i wyczuła, że zwolnił kroku. Nie przystanął jednak. Nim się wyprostowała, był już daleko. Odchodził korytarzem w stronę sali biurowej, ale z tułowiem skręconym tak, by nie tracić jej z oczu. Kiedy dostrzegł jej spojrzenie, porozumiewawczo uniósł kciuk. Dziewczyna oblała się rumieńcem, bo zaświtało jej w głowie, że pochylając się nad stosunkowo niską fontanną, wystawiła na widok publiczny sporą część tylnych partii swego ciała. - Ja się do tego nie nadaję! - oświadczyła gniewnie Joanna w odpowiedzi na wysiłki Deborah, choć nie bardzo było wiadomo, na kogo właściwie się gniewa. Zacisnęła wargi, ale usta jej drżały, jak gdyby znów miała zacząć płakać. - Mówię poważnie! Deborah uciszyła ją. - Ja się do tego nie nadaję - powtórzyła Joanna, zniżając głos. - Byłam cała w nerwach. To żałosne. - Ośmielę się być odmiennego zdania - oświadczyła Deborah. - Ostatecznie poradziłaś sobie. Nie widział cię. Wyluzuj się! Jesteś dla siebie zbyt surowa. - Mówisz poważnie? - Joanna zaczerpnęła kilka urywanych oddechów. - Jak najbardziej - odparła Deborah. - Każdy inny, włącznie ze mną, spartoliłby to. Ale tobie jakoś się udało i możemy spokojnie spróbować jeszcze raz. - Ale ja tam nie wracam - oświadczyła Joanna. - Zapomnij o tym. - Naprawdę chcesz zrezygnować po tym wszystkim, co w to włożyłyśmy? - Teraz twoja kolej - odparła Joanna. - Ty tam wejdziesz. Ja będę pilnować. - Bardzo chętnie, gdybym tylko mogła - stwierdziła Deborah. - Problem w tym, że nie znam się na komputerach tak dobrze jak ty. I możesz mi tłumaczyć, co robić, aż język stanie ci kołkiem, a i tak gwarantuję, że wszystko spieprzę. Joanna spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem. - Przykro mi, że nie jestem komputerowcem - dodała Deborah. - Ale moim zdaniem nie powinnyśmy rezygnować. Obie chcemy się dowiedzieć, jaki los spotkał nasze komórki jajowe, a mnie interesuje teraz jeszcze jedna kwestia. - Czekasz pewnie, aż cię zapytam, co to takiego - mruknęła Joanna. Deborah obejrzała się na Mare, by upewnić się, że laborantka nie podsłuchuje ich rozmowy. Zniżywszy głos, opowiedziała przyjaciółce o sprzecznych opiniach na temat pochodzenia gamet, które wykorzystywano do badań. Joanna natychmiast zapomniała o swoim rozżaleniu. - To dziwne - wykrzyknęła. Wyraz twarzy Deborah sugerował, że nie uważa ona słowa “dziwne” za wystarczająco mocne. - Powiedziałabym raczej: niesłychane - odparła. - Pomyśl tylko! Płacą nam dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów za pół tuzina komórek jajowych, a ja dostaję kilkaset jajeczek do zabawy. Jestem przecież zupełną amatorką, jeśli chodzi o transfer jądrowy. To więcej niż dziwne. - W porządku, to niesłychane - zgodziła się Joanna. - Mamy więc następny powód, żeby dobrać się do ich plików - stwierdziła Deborah. - Chcę się dowiedzieć, na czym polegają ich badania i w jaki sposób zdobywają te gamety. Joanna pokręciła głową. - Być może to słuszna motywacja, ale mówię ci: nie sądzę, żebym była w stanie zmusić się do wejścia tam po raz drugi. - Ale teraz jesteśmy w lepszej sytuacji niż przedtem - oświadczyła Deborah. - Nie rozumiem dlaczego - odparła Joanna. - Jak mi się zdaje, pan Randy Porter wyskoczył ze swej kabinki dokładnie w chwili, kiedy otworzyłaś drzwi pomieszczenia z serwerem. Stąd wynika, że zorganizował to tak, żeby wiadomość o tym pojawiła się na jego monitorze. W każdym razie takie wyjaśnienie ma sens. To nie mógł być zbieg okoliczności. - Być może masz rację - zgodziła się Joanna. - Ale właściwie co z tego? - To z tego, że musimy zrobić coś więcej, niż tylko sprawdzić, czy siedzi w swej kabince - wyjaśniła Deborah. - Musimy go stamtąd wywabić i czymś zająć. Joanna zastanowiła się nad tym, kiwając głową. - Czyżbyś miała już jakiś plan? - Oczywiście - odparła Deborah z przebiegłym uśmiechem. - Kiedy parę minut temu mijał mnie w korytarzu, jak pochylałam się nad fontanną, o mało nie skręcił sobie szyi. Wziąwszy to pod uwagę, byłabym wielce zaskoczona, gdyby nie udało mi się przygwoździć go w stołówce podczas lunchu i uciąć sobie z nim pogawędki. Mam nadzieję, że potrafię zainteresować go na dłużej. Potem, kiedy skończysz pracę na serwerze, możesz zadzwonić do mnie na komórkę, żeby mnie wybawić
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.