ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Faer nie zwracała na nią uwagi. Nie patrząc w pełne napięcia oczy
Mhorama,
zapytała:
Czy to możliwe?
Nie miał odpowiedzi na to pytanie. Miast tego odparł jakby powtarzając krzyk
Asuraki.
Prawo śmierci zostało złamane. Któż potrafi powiedzieć, co jest teraz możliwe?
Revelwood jęknął Corimini. Głos drżał mu ze starości i smutku. Zginął
śmiercią
walecznego.
Zapomniał się. Faer odsunęła się od najstarszego, jakby na nic nie zdało się
jego
pocieszenie. Odwróciła się od wielkiego lorda i odeszła sztywno do swych komnat.
Chwilę
później Corimini poszedł za nią, bezskutecznie próbując powstrzymać łzy.
Mhoram z wysiłkiem zwolnił uścisk na swej lasce, rozginając palce zaciśnięte
niczym
szpony.
Zdecydowanie, rozmyślnie podjął decyzję.
Odwrócił się do Quaana. Usta miał zaciśnięte.
Zwołaj radę powiedział, jakby spodziewał się protestu dowódcy. Zaproś na
posiedzenie powierników Mądrości i każdego z rhadhamaerl i lillianrill, kto
będzie miał
ochotę przybyć. Nie możemy dłużej zwlekać.
Quaan właściwie pojął ton Mhorama. Zasalutował z werwą wielkiemu lordowi i
natychmiast począł wykrzykiwać rozkazy służbie.
Mhoram nie czekał aż dowódca skończy. Trzymając laskę w prawej dłoni, przeszedł
zamaszystym krokiem jasną posadzkę i ruszył korytarzem, który oddzielał komnaty
mieszkalne lordów od reszty Revelstone. Skinął strażom na końcu korytarza, ale
nie
zatrzymał się, aby odpowiedzieć na ich pytające spojrzenia. Każdy, kogo spotkał,
odczuwał
zmianę, jaka zaszła w atmosferze Revelstone, a oczy miał pełne lęku. On nie
zwracał na
nikogo uwagi. Wystarczająco szybko otrzymają odpowiedź na swe pytania. Z surowym
wyrazem twarzy począł wspinać się przez kolejne piętra twierdzy lordów w
kierunku nawy.
Wokół niego narastał pośpiech, w miarę jak rozprzestrzeniały się w murach miasta
wiadomości przekazane przez Asurakę. Codzienna krzątanina, którą pulsowała
skalna
twierdza, nadając życiu jej mieszkańców jednaki rytm, ustąpiła miejsca wrażeniu
skupienia,
tak jakby samo Revelstone mówiło ludziom o tym, co się wydarzyło i jak na to
zareagować.
W ten sam sposób skalne ściany pomagały zaprowadzać ład w życiu mieszkańców
skalnego
miasta od pokoleń, od stuleci.
Jednakże w głębi swej zbolałej duszy Mhoram wiedział, że nawet ta skała może
doczekać
się swego końca. Przez wszystkie lata swego istnienia nigdy nie była zdobyta,
ale teraz lord
Foul był dostatecznie potężny. Mógł powalić te masywne mury, obrócić ostatni
bastion
Krainy w ruinę. I wkrótce spróbuje to uczynić.
Przynajmniej z tego Callindrill zdawał sobie jasno sprawę. Nadszedł czas
ryzykownych,
desperackich decyzji. W wielkim lordzie wszystko wrzało na myśl o zniszczeniach,
jakich już
dokonał Szatańska Pięść w swym długim marszu z Ridjeck Thome. Zdecydował się już
na
podjęcie ryzyka.
Miał nadzieję, że obróci złamanie prawa śmierci na korzyść Krainy.
Spieszył się, choć wiedział, że i tak będzie musiał czekać w nawie. Podjęta
decyzja
przyśpieszała jego krok. Pomimo to, gdy Trell wykrzyknął pozdrowienie z bocznego
korytarza, zatrzymał się i odwrócił na spotkanie potężnego skaleningasa. Trell,
małżonek
Atiaran, rościł sobie prawa, których Mhoram nie potrafił mu odmówić.
Ubrany był w tradycyjny strój mieszkańca Stonedown na lekkie brązowe nogawice
opadała krótka tunika, ozdobiona rodzinnym symbolem, wzorem z białych liści
wyhaftowanym na ramionach. Był krzepkiej, muskularnej budowy ciała, która
charakteryzowała mieszkańców kamiennych wiosek; ale stonedownorowie byli zwykle
niscy,
a Trell był wysoki. Zdawał się mieć ogromną siłę fizyczną, którą powiększała
jeszcze jego
niezwykła biegłość w mądrości rhadhamaerl.
Trell podszedł do wielkiego lorda z pochyloną wstydliwie głową, ale Mhoram
wiedział,
że to nie zakłopotanie kazało Trellowi unikać spojrzeń ludzi. Inne wyjaśnienie
promieniowało
zza gęstej rudo-siwej brody i skaleningowej czerstwości jego rysów. Mhoram
mimowolnie
zadrżał, jakby podmuch zimowego wichru zdołał przeniknąć przez Revelstone do
jego serca.
Podobnie jak inni rhadhamaerl, Trell poświęcił całe swe życie służbie kamienia.
Z
powodu Thomasa Covenanta stracił żonę, córkę i wnuczkę. Przed siedmioma laty już
sam
widok Covenanta sprawił, że uszkodził skały twierdzy; zatopił swe palce w
granicie, jakby
był miękką gliną.
Unikał spojrzenia innych ludzi, próbując ukryć nienawiść i ból, które się w nim
kłębiły.
Zwykle trzymał się sam, pogrążony w obróbce kamienia twierdzy, ale teraz
zagadnął
wielkiego lorda z ponurą stanowczością.
Idziesz do nawy, wielki lordzie? Pomimo surowości w jego głosie pobrzmiewała
dziwna nuta prośby.
Tak odparł Mhoram.
Po co?
Trellu, małżonku Atiaran, ty wiesz po co
|
WÄ
tki
|