ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Howard spojrzał na zegarek. Szósta trzydzieści. Czyżby Shelley był już po spotkaniu? Prawdopodobnie jeszcze nie, ale tylko czas mógł mu odpowiedzieć na to pytanie. Wyciągnął z bocznej kieszeni butelkę i napił się brandy. To zabiło w nim odzywający się znów strach. Pił rozważnie, spokojnie. Zrobiło się ciemno, a światła w mieszkaniu Shelleya paliły się dalej. W godzinę później jeszcze się świeciły, a z butelki ubyło ponad połowę brandy. Poczuł skurcz w nodze, wyszedł więc z samochodu i trochę się przeszedł. O ósmej trzydzieści znowu siedział za kierownicą, paląc przedostatniego papierosa z paczki, którą po południu kupił w samolocie. Czas tracił swój wymiar. Co chwilę przyciskał butelkę do ust próbując się uspokoić.
Zegar pobliskiego kościoła wybił dziewiątą. Przechod
niów prawie w ogóle już nie było. Jak przez mgłę słyszał
zbliżające się i oddalające kroki samotnego mężczyzny.
Gdy mu się wydało, że od chwili przyjazdu minęły wieki,
u nagle okna Shelleya zgasły. Howard wyrzucił niedopałek
jf w oczekiwaniu tego, co się zdarzy. Plac był marnie oświet-
lony i twarz Shelleya zobaczył dopiero, gdy wsiadał i na chwilę zapaliło się światło we wnętrzu samochodu. Zawrócił tuż przy simce, by swobodnie wyjechać. Howard odczekał, aż rover ujedzie mniej więcej pięćdziesiąt jardów, i ruszył za nim. Początkowo miał kłopoty ze zmniejszeniem dzielącej ich odległości, ale gdy dodał gazu i zbliżył się do Shelleya, wiedział już, że nie pozwoli mu uciec.
Przypomniał sobie charakterystyczne budowle: bazylika Estrela, parlament ale nie mógł się zorientować, dokąd prowadzi trasa rovera. Gdy w pewnym momencie ruch się nasilił, wszystko jakby się sprzysięgło, by ich rozdzielić. Dwukrotnie był ostatni na światłach skrzyżowania, i przyspieszał potem dość ryzykownie, by nie stracić go z oczu, podczas gdy inni kierowcy gestykulowali wymownie i wymyślali mu głośno. Shelley prowadził go teraz wąskimi ulicami dzielnicy Baixas, a potem zawrócił w stro-
182
nę rzeki. Kluczenie było podstawowym warunkiem bezpieczeństwa, ale nie posądzał Shelleya, że będzie aż tak ostrożny. W miejscach, gdzie skrzyżowania następowały jedno po drugim, nie mógł sobie pozwolić, by rover był za daleko, gdyby jednak trzymał się zbyt blisko, Shelley mógł się zorientować, że ciągnie za sobą ogon. Przyspieszał więc, gdy rover skręcał i znikał mu z oczu, hamował, gdy znowu go zobaczył. W końcu znaleźli się wśród zaułków peryferii; mury domów po obu stronach łuszczyły się, drzwi były niskie, światła przyćmione. Nie było tutaj turystów, zaglądali natomiast szukający rozrywki marynarze i żołnierze. Spacerowali i wystawali na wąskich chodnikach. Jakieś radio grało na cały regulator, śmiała się kobieta. Wszystko przenikał zgniły odór.
Rover zatrzymał się bez ostrzeżenia. Howard gwałtownie zahamował, a jadąca za nim taksówka wyprzedziła ich obu z donośnym trąbieniem. Shelley wysiadł, zamknął samochód i wszedł w drzwi domu naprzeciwko. Howard zgasił silnik, usiadł wygodniej patrząc przed siebie. A więc tutaj zakopał się Macerda. Wyciągnął butelkę, przyjrzał się resztce zawartości i wypił parę łyków. Musi się jeszcze bardziej znieczulić, podkręcić, wyzwolić nienawiść.
Chce pan dziewczynę, senhor? Ktoś dotknął jego
łokcia wystawionego z okna samochodu: stara kobieta
o zoranej biedą twarzy.
Nie powiedział zaskoczony. Spojrzała na niego
ze współczuciem. Nie powiedział ostro. Odczep
się.
Znowu się napił, a jego wzrok powędrował po oknach nad wejściem, gdzie zniknął Shelley. W budynku były trzy piętra. Jakaś niewielka część jego świadomości nie mogła się pogodzić z tym, co nastąpi. Reszta wiedziała, była pewna i nie próbowała od tego uciec. Otworzył nową paczkę papierosów i zapalił; płomień zapalniczki zadrżał. Jak daleko zaszły rokowania? Jaką kwotę musi zaoferować Macerdzie Shelley i ile okazać cierpliwości, by dostać to, na co czeka? Jeżeli Anglik będzie dalej ostrożny, Macerda może poczuć się zmuszony do uchylenia rąbka swojej
183
tajemnicy, by ukazać wagę oferty; nie powie wszystkiego, oczywiście. Nazwisko ukryje do końca, ale chciwość będzie go parła do szybkiego zakończenia pertraktacji. Shelley natomiast dążył do złamania jego oporu. Może właśnie teraz udało mu się to zrobić
|
WÄ
tki
|