ďťż

Tymczasem zapadła noc...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Rzekłem tedy: - Widzę, pani Małgosiu, że pani nie dość ma dla mnie przyjaźni, aby mnie nauczyć, bardzo mnie to smuci. Ano, trudno, wstańmy, wracajmy do domu... - Pani Małgosia zamilkła; wzięła mnie za rękę, nie wiem, gdzie ją poprowadziła, ale faktem jest, żem krzyknął: - Nie ma nic! nie ma nic! Pan: Łotrze! dubeltowy łotrze! Kubuś: Faktem jest, że była bardzo lekko odziana, ja także. Faktem jest, że trzymałem wciąż rękę tam, gdzie nie było nic u niej, ona zaś położyła swoją tam, gdzie rzecz miała się nieco inaczej u mnie. Faktem jest, iż ja znalazłem się pod nią, tym samym ona na mnie. Faktem jest, iż ponieważ ja nie czyniłem nic, aby jej pomóc, ona musiała wziąć cały trud na siebie. Faktem jest, iż oddawała się tej nauce z takim przejęciem, iż przyszła chwila, w której myślałem, że umrze z wysiłku. Faktem jest, iż równie zamroczony jak ona i nie wiedząc sam, co mówię, jęknąłem: - Ach, pani Zuziu, jak pani to dobrze robi! Pan: Chcesz powiedzieć: „pani Małgosiu"! Kubuś: Nie, nie. Faktem jest, iż pomieszałem imiona, i że, miast powiedzieć „pani Małgosiu", powiedziałem „pani Zuziu". Faktem jest, iż wyznałem pani Małgosi, że tegoż samego, czego ona w swoim mniemaniu nauczyła mnie dzisiaj, pani Zuzia, nieco odmiennie co prawda, nauczyła mnie parę dni wprzódy. Faktem jest, iż rzekła: - Jak to! to Zuzia, nie ja?... - Faktem jest, iż odparłem: - Ani jedna, ani druga. - Faktem jest, iż dworując sobie z niej samej, z Zuzi, z obu mężów (przy czym ona nie szczędziła mi pieszczotliwych obelg), znalazłem się na niej, a tym samym ona pode mną. Faktem jest, iż następnie, wyznawszy, że robi jej to przyjemność, ale nie tyle, co w inny sposób, ona znalazła się na mnie, a tym samym ja pod nią. Faktem jest, iż po chwili odpoczynku i milczenia nie znaleźliśmy się ani ona na spodzie, a ja na górze, ani ona na górze, a ja na spodzie; leżeliśmy i jedno, i drugie na boku, przy czym ona miała głowę pochyloną ku przodowi, a pośladki przyklejone do moich ud. Faktem jest, iż gdybym był mniej uczony, dobra pani Małgosia nauczyłaby mnie wszystkiego, czego jeden człowiek może drugiego nauczyć. Faktem jest, iż dowlekliśmy się do wsi z pewnym trudem. Faktem jest, że mój ból gardła zwiększył się mocno i nie ma nadziei, abym był zdolny mówić prędzej niż za dwa tygodnie. Pan: I nie widziałeś już potem tych jejmości? Kubuś: Z przeproszeniem pańskim, niejeden raz. Pan: Obie? Kubuś: Obie. Pan: I nie poróżniły się z sobą? Kubuś: Potrzebując nieraz wzajem swoich usług tym serdeczniej się pokochały. Pan: Nasze panie byłyby zrobiły to samo, ale każda ze swoim... Śmiejesz się. Kubuś: Za każdym razem, kiedy sobie przypomnę małego pokrakę, krzyczącego, wrzeszczącego, pieniącego się, miotającego głową, nogami, rękami, całym ciałem, gotowego rzucić się ze sterty siana na łeb z narażeniem karku, nie mogę wstrzymać się od śmiechu. Pan: A ten człowieczek, któż to taki? Mąż Zuzi? Kubuś: Nie. Pan: Małgosi? Kubuś: Nie... Zawsze ten sam! Do śmierci się nie odmieni! Pan: Któż więc? Kubuś nie odpowiedział na pytanie, pan zaś dodał: - Powiedz tylko, kto był ów pokraka. Kubuś: Jednego dnia dziecko siedzące wpodle matczynego straganu krzyczało ze wszystkich sił. Matka, doprowadzona do rozpaczy wrzaskiem, rzekła: - Moje dziecko, czemu tak krzyczysz? - Bo chcą, abym powiedział A. - A czemu nie chcesz powiedzieć A? 102 - Bo jeżeli powiem^, zaraz zechcą, abym powiedział B... Owóż skoro tylko powiem panu imię małego pokraki, będę zmuszony powiedzieć i resztę. Pan: Może. Kubuś: Na pewno. Pan: No, Kubusiu, Kubusieczku, powiedz, kto był mały pokraka. Umierasz z ochoty, nieprawdaż? Ulżyj sobie. Kubuś: Było to coś w rodzaju karła, garbaty, kulawy, jąkała, ślepy na jedno oko, zazdrosny, lubieżny, zakochany (może z powodzeniem) w Zuzi. Był to nasz wikary. Kubuś podobny był do dziecka straganiarki jak dwie krople wody, z tą różnicą, że od czasu jak go bolało gardło, trudno go było doprowadzić do powiedzenia^, ale skoro raz ruszył, jechał już do końca alfabetu. - Byłem tedy w spichlerzu Zuzi, sam na sam z nią. Pan: I nie byłeś tam bez kozery? Kubuś: Nie. Naraz zjawia się wikary, wścieka się, łaje, pyta rozkazującym tonem Zuzię, co robi sam na sam z naj rozpustni ej szym chłopakiem z całej wsi w najodleglejszym zakątku domostwa. Pan: Widzę, że miałeś już reputację. Kubuś: Dość dobrze zasłużoną. Wpadł w szczerą furię; do tych słów dodał parę innych, jeszcze mniej pochlebnych. Teraz ja wpadłem w złość. Od słowa do słowa, przeszliśmy do czynów. Chwytam widły, pakuję mu je pomiędzy nogi, nawdziewam, rzucam go na stertę siana, ot niby wiązkę słomy. Pan: A siano było wysokie? Kubuś: Dziesięć stóp co najmniej, tak iż nieborak nie byłby z niego zlazł z całym karkiem. Pan: A potem? Kubuś: Potem rozchylam chusteczkę Zuzi, dobieram się do piersi, pieszczę ją; broni się, ot tak, nie zanadto. Leżały tam juki ośle, nieraz wypróbowane przez nas jako wcale wygodne; popycham ją na te juki... Pan: Podnosisz spódniczki? Kubuś: Podnoszę spódniczki. Pan: I wikary widzi to? Kubuś: Jak ja pana widzę. Pan: I siedzi cicho? Kubuś: Co to, to nie! Nie panując już nad sobą, zaczyna krzyczeć co tchu: - Mor... mor... mordercy!... go... go... gore!... zło... zło... złodziej!... -Na to mąż, o którym myśleliśmy, że jest daleko, nadbiega. Pan: Bardzo żałuję, nie lubię księży. Kubuś: I byłby pan zachwycony, gdybym na oczach... Pan: Przyznaję. Kubuś: Zuzia miała czas pozbierać się; ja poprawiam ubranie, daję nogę; co się dalej stało, wiem od Zuzi. Mąż, widząc wikarego na stercie, zaczyna się śmiać. Wikary mówi: -Śmiej... się... śmiej... się..., cię... mięgo głupi... - Mąż, idąc za radą, śmieje się do rozpuku i pyta, kto go tam posadził. Wikary: - Ze... ze... ze... zesadź mnie na zie... zie... ziemię. -Mąż znów wybucha śmiechem i pyta, jak to zrobić. Wikary: - Tak... tak... jak... wla... wla... wlazłem; wi... wi...widłami. - Do paralusza, masz słuszność; co to znaczy się uczyć łaciny! - Bierze widły, podstawia, wikary nawdziewa się na nie, tak jak ja go nawdziałem; mąż okręca go parę razy, intonując coś w rodzaju psalmu, wikary zaś drze się: - Po... po... postaw mnie, gał... gał... gał ganię; po... po... postawisz ty mnie, gał... gał... gałganie?... - A 103 mąż: - Cóż byś pan na to, mości wikary, gdybym pana tak obniósł po wiosce? W życiu nie widzieli ludzie piękniejszej procesji!... - Ale skończyło się na strachu, mąż postawił go wreszcie na ziemi. Nie wiem, co on tam powiedział mężowi, bo Zuzia umknęła, dosłyszałem tylko: -Nie... nie... nieszczęśniku! po... po... podnosisz rę... rę... rękę na ka... ka... pła-na; wy... wy... wyklinam cię; bę... bę... będziesz potępiony... - Tak wołał mały pokraka, mąż zaś pędził go przed sobą widłami
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.