To mój opiekun...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dobroczyńca... Przyjaciel. Wła¶ciciel. Wtedy był tylko obiek- tem badania i, co jeszcze ważniejsze, możliwego wykorzystania. A ponadto wydawał mi się potworem, monstrum, nie widziałem w nim człowieka, widziałem w nim tylko i przede wszystkim ¶ro- dek do osi±gnięcia moich celów. I wszystkie badania z nim zwi±za- ne, prowadziłem wprawdzie z ryzykiem, ale też z zimnym sercem, z profesjonalnym wyrachowaniem i bez emocji - bez żadnych tam „ach!", „chwała Bogu!", „co za koszmar!"). Już pisałem o Liniach ¦wiata. Linia ¦wiata tego człowieka przebiegała przez punkt (obszar, strefę, nadobjęto¶ć), który był dla mnie niedostępny i niepojęty. Los nie chciał, żeby stał się fizykiem atomowym i zmarł na białaczkę w jakim¶ daleko schowanym i nie znanym nikomu Arza- masie-numer-en. Los nie chciał, żeby stał się pisarzem, honorowym człon- kiem zwi±zku, inżynierem-konstruktorem naszych dusz i umy- słów (dlaczego, wła¶ciwie? Co w tym złego dla niego, dla Losu, dla nas?). Los, oczywi¶cie, nie chciał jego przedwczesnej ¶mierci... Los nie chciał (nie wiadomo dlaczego), żeby w wieku pięt- nastu lat miał ojczyma (to już w ogóle po prostu jaka¶ bzdura...) Ale czego Los chciał? Samo pytanie wydawało mi się głu- pie. Czego chce pole grawitacyjne? Żeby Krzywa Wieża w Pizie w końcu się przewróciła i rozwaliła się na tysi±ce kawałków? Wyjednałem pozwolenie współpracy z Kosti± Poleszukiem w sprawie jednego dysydenta-gawędziarza. Jego nazwisko nic ci dzisiaj nie powie, no i nie ma potrzeby. Był przyjacielem mojego klienta i klient w ten sposób znalazł się w strefie zainteresowa- nia naszej organizacji - choć zupełnie innego jej wydziału. Nie musiałem nawi±zywać z nim pierwszego kontaktu wła- ¶nie w taki sposób: w roli ¶ledczego. Zlekceważenie takiej moż- liwo¶ci byłoby jednak głupie. Miałem go przed sob±jak na dło- ni, w całej okazało¶ci, w całym blasku jego ograniczono¶ci, w jego wyniosłej głupocie i nie do opisania dumnej infantylno- ¶ci. Był przestraszony i bezbronny. Mogłem mu się przygl±dać nawet przez lupę - niczego by nie zauważył i niczym by się nie zaniepokoił. Byłem dla niego niewidoczny. Jakbym nie istniał. Byłem dla niego diabłem, kusicielem i niczym więcej. Jako oso- ba, jako człowiek interesowałem go nie bardziej, niż jaki¶ pija- ny kole¶, który przyczepił się do niego w przepełnionym tram- waju. Trzeba było jako¶ się mnie pozbyć, jako¶ się wywin±ć, a przy tym nie zhańbić się. Tylko o tym my¶lał: jak zachować drogocenn± twarz, jak wytrwać i, broń Boże, nie stać się dono- sicielem. (Nawet chyba nie donosicielem, a - skarżypyt±. Patrz±c na niego, przypomniałem sobie t± charakterystyczn± historię z cza- sów jego młodo¶ci, kiedy w dziekanacie wyznaczono go na sta- rostę grupy i od razu przeprowadzono z nim stosown± rozmowę. Z jakim oburzeniem wieczorem tego samego dnia krzyczał w krę- gu swoich przyjaciół: „Swołocze wstrętne! Za kogo mnie uważa- j±? Żebym ja - skarżył na swoich chłopców: kto co narozrabiał, kto z jakiego wykładu zwiał..." Nic nie zrozumiał. Potrzebowali od niego czego innego. Potrzebowali, żeby w swoim czasie do- nosił, kto co mówi i czy nie ma zamiaru założyć jakiej¶ konspira- cyjnej organizacji. W ogóle nie zorientował się w wymijaj±cych alegoriach swego zastępcy dziekana i wyobraził sobie, że propo- nuj± mu, by stał się zwykłym skarżypyt± - jak w szkole... Za- uważ: taki już on jest, nasz wspólny Stanisław Krasnogorow! I teraz też jest taki, maj±c sze¶ćdziesi±t lat, przy całej swoim po- sition sociale). Oczywi¶cie, że się bał. W ustach zrobiło mu się sucho - tak bardzo się bał, ale bał sienie mnie, a siebie, swojej słabo¶ci, swojej tchórziiwo¶ci i głupoty. Gdyby wiedział, co ja czułem! Ja też umierałem ze strachu. Wszystkie swoje pytania wcze¶niej sta- rannie przemy¶lałem, ale przecież (raczej) miałem do czynienia nie z człowiekiem - miałem do czynienia z Losem, którego twa- rzy i oczu nie widziałem, Los nie ma ani twarzy, ani oczu, ani wyrazu, nic - nie było żadnej zwrotnej ł±czno¶ci, pełzłem na ¶le- po po tym polu minowym i z przerażeniem wyobrażałem sobie, jak nagle, bez żadnej widocznej przyczyny, gotuje się mój bied- ny mózg i grube strumienie dymi±cej krwawej cieczy wylatuj± z uszu, nozdrzy, oczodołów... Ale niczego takiego we mnie nie zauważył, nie mógł zauważyć, był zbyt zajęty sob±
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.